Żywot św. Piotra Damianiego
Treść
Gdy więc został pozostawiony opiece braci (o niepojęta tajemnico zrządzenia Bożego!), jeden z nich, okrutnik, który ukrywał się w owczej skórze pośród innych, mających uczciwe obyczaje, okazując podstępną dobroć, wziął go na wychowanie, mając mu zastąpić ojca.
Otóż mąż Boży Piotr, z przydomkiem Damiani, nie byle jaki obywatel przesławnego miasta Rawenny, nadzwyczajnie wykształcony w zakresie sztuk wyzwolonych, przekroczywszy nieco punkt zwrotny pitagorejskiego rozdroża, rozsądnie porzucił lewą ścieżkę, którą zaczął iść, i obrał roztropnie prawą; pełen jeszcze młodzieńczej gorliwości, natchniony Bożą łaską, wyrzekł się pompy świata i niecierpliwie zwrócił się ku mniszej doskonałości. Był on zrodzony z uczciwych rodziców i od samego niemowlęctwa zaczął być nękany częstymi przeciwnościami.
Gdy więc jego matka, już mająca aż nadto dzieci (czyli w domu roiło się od dziedziców), urodziła go jako ostatniego, jeden z synów, już nieco starszy i dorastający, wołał, lamentując: „O biada, jest nas już tak dużo, że ledwie mieścimy się w tym domu! I jak to nie pasuje do siebie – tłum dziedziców i szczupłe dziedzictwo!” Na jego słowa matka, do głębi wzburzona i rozpalona niechęcią kobiecej zawiści, załamawszy ręce zakrzyknęła, że jest nieszczęśliwa i nie jest już godna żyć dłużej. Zaraz też odstawiła go od piersi, niemalże – że się tak wyrażę – zanim zaczęła go karmić. Złorzecząc sobie, całkowicie go od siebie odsunęła, tak jakby nie miała go już nigdy więcej dotknąć rękoma. W ten sposób wyrzekła się syna, jeszcze zanim nauczył się żyć, i wydziedziczyła go z jedynego mienia, jakie mógł posiadać – z miejsca w sercu matki. Gdy więc to nieszczęsne stworzenie, które było zupełnie pozbawione wszelkiej troskliwej opieki, siniało z głodu i zimna, a z maleńkiej, ledwo pulsującej piersi dobywał się nie tyle głos, lecz jakby rzężący poświst, przyszła kobieta pewnego księdza, która była jakby służącą w tym domu, i srogą reprymendą, na ile mogła sobie pozwolić, zganiła nieludzką zatwardziałość jego matki. „Czyż” – powiada – „chrześcijańska matka może robić coś, czego nie czynią, jak wiadomo, nawet tygrysice i lwice? One jako matki karmią swe szczenięta, a my, którzy zostaliśmy stworzeni na obraz Boży, mamy odrzucać to, co się poczęło z naszych wnętrzności? Być może i on, choć teraz został tak porzucony, zdobędzie nie byle jaką pozycję pośród swoich, gdy osiągnie już starszy wiek. Strzeż się jednak, byś nie chcąc być jego matką, nie została słusznie osądzona jako dzieciobójczyni”. Wypowiadając te słowa, żona księdza spełniła posługę kapłana, bo i skłoniła macierzyńskie uczucia do litości, i przywróciła umierającego syna do życia. Wkrótce więc mężna i energiczna kobieta zakasawszy rękawy, podłożywszy futro, kładzie dziecięce ciałko w pobliżu ognia i namaszczając zewsząd delikatne członki, zużywa niemało sadła. Mógłbyś zobaczyć, jak malutkie ciało rozgrzewa się, chłonąc topniejący tłuszcz i rumieni się, odzyskawszy życiodajne ciepło, i jak w ten sposób nagle rozkwita w nim na nowo piękno wczesnego dzieciństwa. Warto tu zauważyć, że matka jego stała się wcześniej Herodiadą, ta zaś stała się Eliaszem; i tak dzięki staraniom grzesznej kobiety i porzucony został wyrwany z paszczęki śmierci, i matka została uwolniona od dzieciobójstwa. Wzięła sobie ona już oczywiście do serca, że jest matką, i tego, którego okrutnie odrzuciła jak obcego, wkrótce znów otoczyła troskliwą miłością dzięki uczuciom macierzyńskiego serca i nieustannie z wszelką pilnością karmiła go oraz opiekowała się nim. Dziecię zaś napawało się tą troskliwością, dopóki nie zostało odłączone od piersi; wkrótce jednak, osierocone przez oboje rodziców, zostało jej przedwcześnie pozbawione jeszcze w latach dziecięcych.
Gdy więc został pozostawiony opiece braci (o niepojęta tajemnico zrządzenia Bożego!), jeden z nich, okrutnik, który ukrywał się w owczej skórze pośród innych, mających uczciwe obyczaje, okazując podstępną dobroć, wziął go na wychowanie, mając mu zastąpić ojca. Udając, że adoptował współdziedzica, zmusił go do ciężkiej służby, niczym niewolnika. Miał on za towarzyszkę żonę, nie odróżniającą się bynajmniej miłosiernym sercem od jego okrucieństwa. Oboje więc z jednomyślną srogością pastwili się nad niewinnym chłopcem, traktując go strasznie i po macoszemu. Srogimi udrękami krępowali jego siły; karmili go mianowicie ustawicznie jedzeniem dla służby, takim, które raczej nadawało się dla świń, i niedobrym, zepsutym winem. Chodził boso i w byle jakich szatach, był chłostany rózgami, często bity pięściami i kopany. Co więcej, gdy już był nieco większy i mógł już zostać obarczony tak przykrym ciężarem, został wyznaczony do pasania świń, podlegając bez różnicy takim samym warunkom jak inni słudzy. Cóż można o tym sądzić, jeśli nie to, że Pan dopuścił, by Jego żołnierz był surowo dręczony, przez co mógł się lepiej przysposobić do potyczek duchowego wojowania, aby jego męstwo mogło potem tym bardziej znieść wszelkie trudności, że już od lat chłopięcych czegoś podobnego doświadczył? Nie uznajemy też za zbędne, by dodać tu coś ważnego.
Pewnego dnia, kiedy wciąż cierpiał opisany wyżej niedostatek żywności, przypadkiem znalazł monetę i ciesząc się, jakby stał się nagle bogaczem, zaczął długo rozmyślać nad tym, co najlepiej byłoby za nią kupić, bo skoro brakowało mu jakichkolwiek przyjemności, pragnienie słodyczy ciągnęło chłopięcy umysł obrazami wszelkich miłych rzeczy. I gdy to już trwało dłużej, i wahał się, niepewny, co wybrać, wreszcie, natchniony przez Boga, powiada: „Po cóż się zastanawiam? Cokolwiek z tych rzeczy kupię, nie będzie to na pewno długa przyjemność, lepiej więc dam to księdzu, który złoży Bogu ofiarę w intencji mojego ojca”. Cóż roztropniejszego niż szczera prostota tego chłopca? Gdzież większa gospodarność niż u tego biednego wychowańca? Wzgardziwszy więc wszystkim, co – jak wiedział – przepadnie, wybrał jedynie to, co – jak miał nadzieję – będzie trwało na wieki. Pod wpływem pragnienia rzeczy wiecznych wzgardził tym, co kusi docześnie; co mam o tym sądzić, czymże to mogło być, jeśli nie jakimś przeczuciem przyszłości? Przejdę jednak do porządku rzeczy.
Gdy spodobało się Bogu, który nie porzuca troski o swoich, wyrwać go ze wspomnianych niedoli, miłosiernie uwolnił go, niemal zupełnie wyniszczonego, od prześladowań bezbożników i umieścił pod opieką innego brata imieniem Damian, by wreszcie odczuł ulgę i się pokrzepił. On więc otoczył go wystarczająco łaskawą miłością i okazał względem niego tak pilną troskę, że wydawała się być większa niż miłość ojcowska. A gdy już [Piotr] nieco podrósł, [Damian] posłał go na nauki, by się nauczył podstaw literatury, a potem również na studia w zakresie sztuk wyzwolonych, w których dał się poznać jako tak zmyślny i pojętny, że nawet swym nauczycielom wydawał się zadziwiający. Gdy już zakończył całkiem naukę w każdej dziedzinie należącej do nauk wyzwolonych, wkrótce zaczął bardzo rzetelnie uczyć innych, a rzesza uczniów napływała zewsząd, wiedziona sławą jego nauki. Gdy pośród tego wszystkiego cieszył się powszechnymi względami, zdobył obfite bogactwa, mało brakowało, by te pokusy pociągnęły go ku pompie świata albo wciągnęły i uwikłały w uciechy Wenery. Skoro jednak żaden z liczby wybranych nie może zginąć zupełnie, to gdy przyszło mu z pomocą wejrzenie Boże, tak zaczął z sobą rozmawiać: „Po cóż mam czerpać przyjemność z rzeczy doczesnych, które podpowiada ciało, których świat wymaga? Czyż powinienem trwać przy tych rzeczach, które przeminą, a nie raczej odrzucić je, a zapewnić sobie ważniejsze? Może jednak złożę obietnicę, że będę tak czynić, iż odtąd będę się starał być nie tak łaskawy dla siebie, a dużo milszy Bogu – teraz, gdy jeszcze jestem w pełni sił, a pomyślność schlebia?” Wydaje się, że kontynuując to przedsięwzięcie, już stopniowo odsuwał się od świeckich nauk i przygotowywał do służby Bożej, a chociaż zewnętrzne pozory świadczyły o tym, że wciąż tkwi pośród spraw przemijających, to jednak całym pragnieniem umysłu wzdychał do dóbr wiecznych. Pod miękkimi szatami nosił więc włosiennicę, trwał pilnie na modlitwach, postach i czuwaniach. A ponieważ gorąca młodość sprawiała, że był silnie niepokojony podnietami ciała, często wśród nocy wstawał z łóżka i zanurzał się w wodach rzeki, w której tak długo trwał nago, dopóki ciało nie zesztywniało od zimna, a zgubny żar nie ustąpił. Powracając zaś, obchodził wszystkie miejsca kultu, odmawiając psalmy, tak że przed nabożeństwem zdążał odmówić cały Psałterz. Ustawicznie też udzielał jałmużny ubogim i, karmiąc ich częstymi ucztami, radował się pobożnie, że służąc im swymi rękami, służy Chrystusowi.
Fragment książki Żywot św. Piotra Damianiego
Jan z Lodi był uczniem i współpracownikiem Piotra Damianiego; jako dwudziestolatek po raz pierwszy słuchał kazania swego mistrza w rodzinnym Lodi najpewniej w 1059 r.; prawdopodobnie już w roku następnym wstąpił do eremu w Fonte Avellana, w którym pozostawał przez czterdzieści lat, pełniąc m.in. funkcję przeora eremu Świętego Krzyża. Aż do śmierci Piotra był jego współpracownikiem, „sekretarzem”, towarzyszem licznych podróży, świadkiem jego działalności, obserwatorem praktyk ascetycznych, portrecistą duchowości i pobożności Avellanity. Żywot spisywany był najpewniej w latach 1076-1082. W 1104 r. Jan został wybrany biskupem Gubbio, umarł w roku następnym w opinii świętości.
Św. Piotr Damiani (ur. 1007 w Rawennie, zm. 22 lutego 1072 w Faenzie) – był najmłodszym dzieckiem w licznej rodzinie; ojciec szybko umarł, Piotr został porzucony przez matkę i trafił pod opiekę brata. 23-letni chłopak wstąpił w roku 1035 do eremu w Fonte Avellana. W 1043 roku został przeorem Fonte Avellana i zaprowadził w klasztorze zwyczaje zapoczątkowane przez św. Romualda. W 1067 roku zrezygnował z zaszczytów i urzędów, wrócił do klasztoru i odtąd służył dziełu reformy swym piórem; w jego dziełach przeważa w tym okresie problematyka monastyczna i eremitycka. Umarł w Faenzy roku 1072 w czasie powrotu z podróży do swego rodzinnego miasta, do którego został wysłany przez papieża Aleksandra II.
Żródło: cspb.pl, 23
Autor: mj