Żylicz: Nie wiemy, dlaczego nie zamknięto lotniska
Treść
Kto i kiedy podjął decyzję o procedowaniu według załącznika 13  konwencji chicagowskiej? Dlaczego odstąpiono od procedowania w reżimie  prawnym porozumienia z 1993 roku dającego stronie polskiej w badaniach  przyczyn i przebiegu katastrofy pozycję równorzędną? Te zasadnicze  pytania zdominowały wczorajsze posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds.  Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku.
Na  pytania odpowiadał prof. Marek Żylicz, ekspert w dziedzinie  międzynarodowego prawa lotniczego i członek Komisji Badania Wypadków  Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Jego zdaniem, zastosowanie aneksu 13  było rozwiązaniem najlepszym z możliwych.
- Gdyby nie zastosowanie  aneksu 13, bylibyśmy skazani tylko i wyłącznie na łaskę i niełaskę  Rosjan, którzy z racji suwerenności terytorialnej decydowaliby o tym, w  jakim trybie odbywałyby się badania w Rosji. To właśnie aneks 13  szczegółowo określa uprawnienia akredytowanego przedstawiciela państwa,  gdzie zarejestrowany jest samolot, w tym wypadku Polski. To, że MAK nie  wykonał tych postanowień i nie dopuścił nas do niektórych dowodów -  nielicznych, ale istotnych - a później nie skonsultował z nami treści  raportu, to jest tylko naruszenie tego, na co obie strony się zgodziły i  co stanowi porozumienie międzynarodowe obowiązujące między obiema  stronami. Zapisy aneksu dawały Polsce m.in. prawo przesłuchiwania i  wnioskowania o powołanie świadków. Nie wiem, co by można wynegocjować. W  "Państwie i Prawie" wyraźnie zaznaczyłem, że nie było na to czasu -  mówił prof. Żylicz. Podczas trwającej ponad trzy i pół godziny burzliwej  dyskusji profesor próbował przekonać posłów oraz przybyłych członków  rodzin ofiar smoleńskich i ich pełnomocników, że zastosowanie aneksu 13  było i jest rozwiązaniem najlepszym z możliwych. - Podjęto decyzję  pragmatyczną, przyjmując powszechnie stosowany i wypróbowany reżim,  pozostawiający badania państwu miejsca katastrofy, mającemu na miejscu  odpowiednie środki, z zapewnieniem pełnego udziału przedstawicieli  państwa rejestracji statku powietrznego w tych badaniach. W ten sposób  wypełniona została luka w prawie międzynarodowym w odniesieniu do statku  powietrznego państwowego, wyłączonego w zasadzie spod rządów konwencji  chicagowskiej, niebędącego statkiem powietrznym wojskowym w ścisłym  znaczeniu wobec wykonywania niewojskowych zadań. Aneks 13 zapewniał nam  dostęp do wszystkich materiałów i dowodów - podkreślał Żylicz. - Tyle że  istnieje memorandum z 31 maja ubiegłego roku podpisane przez ministra  Jerzego Millera ze stroną rosyjską, legalizujące zawłaszczenie czarnych  skrzynek oraz wraku samolotu przez Rosjan - ripostował przewodniczący  zespołu Antoni Macierewicz. - Rezygnacja z procedowania z obowiązującego  porozumienia 1993 roku sprawiła, że strona polska ma teraz gigantyczne  problemy z wykazaniem odpowiedzialności Rosjan w związku z  nieprzekazaniem nam wielu istotnych danych, w tym m.in. danych  meteorologicznych. Początkowo obie strony prowadziły działania na  podstawie umowy z 1993 roku. Zgodę na to wyraził prezydent Dmitrij  Miedwiediew w pierwszej depeszy przesłanej do premiera Tuska jeszcze 10  kwietnia. Pisał tam, że Rosja będzie prowadzić postępowanie wyjaśniające  wspólnie z Polską. Tak dokładnie stanowi art. 11 umowy z 1993 roku -  oceniał poseł. Jak zaznaczył, była to po prostu realizacja  obowiązującego prawa. - W związku z tym do Smoleńska udała się polska  komisja kierowana przez płk. Mirosława Grochowskiego, która podjęła  natychmiast współpracę z analogiczną komisją rosyjską kierowaną przez  gen. Siergieja Bajetowa. Współpraca była znakomita i większość  materiałów, którymi dziś dysponujemy, to owoc współdziałania z tamtego  okresu. Właśnie wtedy płk Grochowski uzyskał od gen. Bajetowa tak  istotne dla badania sprawy zapisy rozmów kontrolerów z wieży w Smoleńsku  - zaznaczył Macierewicz.
Kto zgodził się na aneks 13?
Profesor  Żylicz nie potrafił odpowiedzieć na pytania posłów, kiedy i kto  dokładnie zgodził się na zastosowanie aneksu 13. - Tego nie wiem. Wiem  tylko, że taka propozycja ze strony rosyjskiej była, a rząd polski się  na nią zgodził i przystąpił do jej realizacji. To wystarcza - zapewnił. Z  wykładnią tą nie zgodzili się politycy PiS. - Umowa z 1993 r. dawała  nam w badaniach przyczyn i przebiegu katastrofy pozycję równorzędną,  przyjęcie załącznika 13 oznaczało przejęcie przez stronę rosyjską roli  decydenta we wszystkich sprawach, włącznie z pełną dyspozycją dowodami  oraz prawem do autorstwa raportu. Dlaczego rząd nie ujawnia treści  umowy, na podstawie której zastosowano załącznik 13? Kiedy ją zawarto,  kto ją opiniował? Zdaniem pana profesora porozumienie to było  półformalne, przyjęte w trybie roboczym za zgodą obu rządów. Czy jednak  nie popełniono przy tym deliktu konstytucyjnego? Nie można zawrzeć umowy  w takim trybie, że ktoś coś mówił, a ktoś inny się na to zgadzał. Tu  potrzebne były zgody Sejmu, Senatu, prezydenta, publikacja w Dzienniku  Ustaw - mówił Karol Karski, poseł PiS i zarazem ekspert prawa  międzynarodowego. Prawnicy oraz posłowie nie zgodzili się też z  wykładnią prof. Żylicza, który uznał lot tupolewa za państwowy  niewojskowy. - Przecież lot był oznaczony w planie lotu literą M -  military, na pokładzie znajdowała się polska generalicja oraz prezydent  jako zwierzchnik Sił Zbrojnych. Nie każdy lot o charakterze wojskowym  jest przecież lotem bojowym. Per analogiam - okrętem wojennym jest też  statek transportowy - mówił Karski. Argumentację tę podtrzymał mec.  Piotr Pszczółkowski, jeden z pełnomocników prawnych prezesa PiS  Jarosława Kaczyńskiego. - Jestem głęboko przekonany, że status lotu był  wojskowy, dlatego nie mieści mi się w głowie, że można było zastosować  załącznik do konwencji, która jego zastosowanie do tego przypadku  wyklucza - mówił prawnik. Mecenas odniósł się przy tym do deklaracji  prof. Żylicza, który stwierdził, że komisja, której przewodniczy Jerzy  Miller, dysponuje już większością materiałów pozwalających ustalić  okoliczności tragedii z 10 kwietnia 2010 roku. - Brakuje nam około 10  procent materiałów. To, co mamy, jest wystarczające do określenia  przyczyn tego wypadku. W zasadzie wszystko wiemy - mówił Żylicz. - Mówił  pan, że nie wiecie, dlaczego Rosjanie nie zamknęli lotniska. Bo nie  znacie procedur. Nikt nie badał wraku, nikt nie miał dostępu do  zweryfikowania tego, czy czarne skrzynki nie noszą cech jakiejkolwiek  ingerencji. Gdzie są te dowody, na postawie których twierdzi pan, że  otrzymaliśmy ze strony rosyjskiej prawie wszystko? - pytał  Pszczółkowski. Równie sceptycznie członkowie komisji odnieśli się do  zapewnień eksperta, który mówił, iż przygotowywany przez komisję Millera  raport sprostuje niejasności i przekłamania raportu komisji gen.  Tatiany Anodiny. - Jakiś fragment końcowy naszego raportu będzie  dołączony w pewnym sensie jako uzupełnienie do raportu MAK. Wskażemy, w  czym raport Anodiny sfałszował obraz, zataił fakty i błędy leżące po  stronie rosyjskiej - mówił prof. Żylicz. Zdaniem prawników, raport  polski nie będzie miał już dużego oddźwięku na arenie międzynarodowej. -  W świat poszły już główne tezy raportu MAK. Wątpię, by raport komisji  Millera był miarodajny, skoro nie dysponujemy większością dowodów, nie  mówiąc już o tym, że termin jego ogłoszenia jest stale wydłużany -  ocenił Stefan Hambura, pełnomocnik prawny syna Anny Walentynowicz, która  zginęła w katastrofie na Siewiernym.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-05-13
Autor: jc