Życie w półcieniu
Treść
Gdy patrzymy od strony stopniowego odkrywania naszej tożsamości przed Bogiem, cienie są niezmiernie ważne. W nich doświadczamy swojej „nieidealności”. Ale tylko z „nieidealnego” surowca Artysta można wyciosać właściwą postać. „Idealny” posąg można jedynie „zniszczyć”…
Zwykle pragniemy czynić dobrze, pragniemy żyć w jasności i być świetlistymi dla innych, w ich życiu występując zawsze w dobrym świetle. Taka jest nasza tęsknota i często ideał. Rzeczywistość bywa inna. Każdy człowiek ma swoje „cienie” a czasem mroki, cechy, zachowania i emocje, których w sobie nie chciałby mieć. Taka jest już kondycja ludzka po grzechu pierworodnym.
Czym są „cienie”? Cień jest tym wszystkim, czego nie chcemy, co się nam nie podoba, to wstydliwa strona naszej osobowości, nieprzyjemne cechy, namiętności, pożądania, które stale dochodzą do głosu, a nad którymi nie potrafimy zapanować, to lęki, fałszywy wstyd, a także przeszłe czyny, zachowania, myśli i uczucia, których się wstydzimy, o których chcielibyśmy zapomnieć, czy wręcz wymazać je z pamięci. Cienie dochodzą do głosu, gdy zestawiamy je z tym, jakimi powinniśmy być i jak powinniśmy się zachowywać. W istocie boli nas w nich to, że nie okazujemy się takimi, jakimi być powinniśmy. To właśnie ideał, jasność, powodują, że dostrzegamy cienie. To jasność, niejako rzucając światło na sferę tego, co dzieje się w nas, odkrywa cienie.
Z odkryciem cienia łączy się wewnętrzne zawstydzenie, niechęć do tej ciemnej sfery w nas, a czasem wręcz obrzydzenie do samego siebie. Ideał, jaki w sobie nosimy, ujawniając cienie, jednocześnie osądza i potępia to, co w nas mroczne. I jest on w tym osądzaniu bezwzględny.
Prawda o cieniach wewnątrz człowieka jest prawdą uniwersalną. W teologii mówi się o tajemnicy mieszkającej w człowieku nieprawości, czyli o grzechu pierworodnym. Święty Paweł pisze: Nie ma sprawiedliwego… Wszyscy zboczyli z drogi, zarazem się zepsuli, nie ma takiego, co dobrze czyni (Rz 3,10–12; por. Ps 14,1nn). Podobnie pisze św. Jan w Pierwszym Liście: jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy (1 J 1,8). Aby żyć w prawdzie, trzeba uznać własną słabość, czyli to, czego w sobie nie lubimy. Jest to niezmiernie ważne w życiu człowieka, a szczególnie w życiu kogoś, kto chce iść za Chrystusem – drogą, prawdą i życiem (J 14,6).
Co robimy z cieniem?
Doświadczenie „cienia” w swoim życiu nie jest łatwo przezwyciężyć. Nie jesteśmy takimi, jakimi „powinniśmy być”. A jakimi powinniśmy być?! Czy na pewno wiemy? I skąd to wiemy? Ideał ma tę cechę, że zakłada, najczęściej nieświadomie, tę wiedzę. Z pewnością możemy mieć intuicję pewnej harmonii i pokoju oraz intuicję celu takiego, jak się on nam jawi. Niemniej jest to zawsze wyobrażenie, a nie sam cel, czy pełny wzór. Nigdy nie możemy ująć pełni naszego powołania, Bożego zamysłu w odniesieniu do nas.
Ideał nie musi się liczyć z rzeczywistością. On żyje swoim idealnym wyobrażeniem. To mu wystarcza. A w życiu na co dzień powstają napięcia właśnie między pragnieniami i rzeczywistością. Choćby spotkania z ludźmi, a nawet z sobą samym, są chropowate, nie odpowiadają naszym pragnieniom. To jest stałe doświadczenie każdego z nas, z którym musimy coś zrobić.
Co? Można je na przykład zanegować oraz wszem i wobec ogłosić – niekoniecznie słownie, lecz także postawą i zachowaniem – że żyjemy idealnie, właśnie tak, jak chcemy. No może z małymi zgrzytami. Tak stara się rozwiązać ten problem szereg ludzi.
Można przeciwnie powiedzieć sobie, że się jest beznadziejnym i niezdolnym do niczego. Zatem kimś złym, dla kogo nawet samemu nie ma się szacunku: „Jestem śmieciem i żyję jak śmieć!” – To też jest jakieś rozwiązanie. Niektórzy do tego rozwiązania dodają, że właściwie wszyscy są tacy sami, wszyscy są śmieciami, kłamcami, oszustami, złodziejami, lubieżnikami, chciwcami itd., przy czym jedynie część ludzi nie przyznaje się do tego otwarcie.
Jeszcze inne rozwiązanie polega na przyjęciu, że to samo życie, świat, inni ludzie lub Pan Bóg ponoszą winę za nasze „nieudane życie”. I to jest postawa niezmiernie częsta.
Wszystkie te rozwiązania podejmujemy najczęściej nieświadomie, spontanicznie, „nie wiedząc nic” o logice swojego życia. We wszystkich tych rozwiązaniach, co istotne, niepodważalny pozostaje sam ideał, wobec którego człowiek stoi i który zmusza niejako, by się „wytłumaczyć”. Stanowi on punkt odniesienia, narzuca kryteria oceny jako swoisty absolut. A życie nie jest idealne, ale jest właśnie życiem ze swoimi półcieniami, szarością i goryczą, zgrzytami i niejasnymi sytuacjami. W życiu zostajemy poddani żywej obróbce, jak kawał drewna lub kamienia, z którego trzeba wyrzeźbić posąg. Jaki on będzie, wie tylko Artysta, który nawet w trakcie pracy może zmienić wiele w formie wyrazu. Dla nas jednak pozostaje on misterium do urzeczywistnienia i jedynie w spojrzeniu wstecz możemy coś z pracy Artysty zobaczyć.
Pozytywna rola cienia w życiu duchowym
Gdy patrzymy od strony stopniowego odkrywania naszej tożsamości przed Bogiem, cienie są niezmiernie ważne. W nich doświadczamy swojej „nieidealności”. Ale tylko z „nieidealnego” surowca Artysta można wyciosać właściwą postać. „Idealny” posąg można jedynie „zniszczyć”. Doświadczenie cienia to jak zgrzyt piasku, którym szlifuje się nierówną powierzchnię. Jest to doświadczenie nieprzyjemne, ale też jest najlepszą okazją do uczenia się pokory i pamiętania o niej. Kiedy negujemy lub tłumimy w sobie cień, niezależnie od tego, jaką logikę negacji wybierzemy, nie pozwalamy Artyście ukazać nam prawdy o nas samych, nie dochodzimy do zrozumienia naszej słabości. A dopiero to daje możliwość uleczenia i pozwala usłyszeć wezwanie do stawania się prawdziwym obrazem Boga. Zachowujemy się tak, jak byśmy „sami wiedzieli lepiej”, jaka jest prawda. Nieświadomie występujemy wówczas przeciw pierwszemu przykazaniu: „nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”.
Ideał ma tendencję do stawania się absolutem, a tym samym bożkiem. Powtórzmy, dzieje się to najczęściej w sferze nieświadomości. Niemniej ma bardzo konkretne skutki w zwykłym życiu: w magazynie naszej nieświadomości odkładamy gorycz i niezadowolenie, aż do czasu, kiedy wybuchną. Uznanie swego cienia, spokojne przyjęcie jego rzeczywistości są najlepszą szkołą pokory i prawdy. Może to dziwnie zabrzmi, ale za cienie trzeba Bogu podziękować.
Dla wielu osób, szczególnie zakonnych, akceptacja cienia, której nie można mylić z tolerancją dla swojej bylejakości, jest ogromnie ważna. Są one bowiem często osobami bardzo wyczulonymi na ideał i żądającymi ideału od siebie. Czasami przyjmuje to formę ostrej alternatywy: ideał albo nic. Oczywiście wówczas zawsze zostanie nic, czyli rozpacz. Inaczej być nie może, bo w otaczającej nas rzeczywistości nie ma ideału, on jest nierealny, nie jest życiem. Można jedynie oszukiwać siebie samego i udawać, że się ideał realizuje.
Kiedy człowiek akceptuje cień, czyli uznaje prawdę o swoim grzechu, słabości, braku prostoty, rośnie w nim skrucha i pokora, a z nich wypływa cichy jęk skierowany do Boga: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”, albo: „Boże wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie pośpiesz ku ratunkowi memu”, albo: „Boże, Ty wiesz, że sam niczego nie potrafię. Racz wszystko sam dokończyć”. Akceptując cień, odkrywam modlitwę, jej potrzebę, czy wręcz konieczność. Odkrywam także swoje dziecięctwo Boże, „bo bez Boga ani do proga”.
Akceptacja cienia
Tłumienie cienia jest gniewem na siebie samego, na swoją niedoskonałość. Autoagresja wskazuje na nasze osamotnienie. Nie stajemy bowiem przed Kimś żywym, ale przed martwym wzorcem i bezwzględnym wymaganiem. Tym samym jednak nie uznajemy własnej niedojrzałości, niewystarczalności i grzeszności, lecz uważamy, że jedynie chwilowo, w tym właśnie momencie, okazaliśmy się niedoskonali, za co sami ponosimy wyłączną winę. Nikt zatem nie jest nam w stanie pomóc, ani nic nie jest nas w stanie usprawiedliwić, nawet Pan Bóg nie może nas wyzwolić od zła w nas samych! Sami siebie winimy i sami siebie karzemy. Nikomu nic do tego!
Oczywiście cień jest czymś, czego człowiek nie chce. Inaczej nie byłby cieniem. W akceptacji cienia nie chodzi ani o tolerancję, ani o stwarzanie cieni lub prowokowania sytuacji cienia, lecz o dostrzeganie w nich, tzn. w niechcianych prawdach o sobie, swojej niewystarczalności i „braku”. Właśnie ów brak i wyrastające z niego pragnienie uleczenia jest pozytywną stroną mrocznej sfery naszego życia. To właśnie do tych, którzy się źle mają, przyszedł Pan (por. Mk 2,17). Nie wiem, czy właśnie przyjęcie własnej mroczności, wyznanie jej przed Bogiem i oddanie Mu jej w dziecięcym zawierzeniu, nie jest najtrudniejsze w życiu człowieka? Może to brzmi dziwnie, ale chyba dopiero wówczas oddajemy Mu się całkowicie, do końca, do ostatnich najbardziej skrywanych zakamarków naszej egzystencji. Również dopiero wówczas On sam może zacząć leczyć nasze słabości u samych podstaw. Być może też największą pokusą szatańską jest zachowanie wyłącznie dla siebie swoich zranień i mroków ze wstydu nawet przed samym Bogiem. Fałszywy ideał wówczas pełni rolę absolutu ważniejszego od Ojca miłosierdzia, jakiego nam objawił Jezus Chrystus.
Fragment książki Droga człowieka
Włodzimierz Zatorski OSB – urodził się w Czechowicach-Dziedzicach. Do klasztoru wstąpił w roku 1980 po ukończeniu fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwsze śluby złożył w 1981 r., święcenia kapłańskie przyjął w 1987 r. Założyciel i do roku 2007 dyrektor wydawnictwa Tyniec. W latach 2005–2009 przeor klasztoru, od roku 2002 prefekt oblatów świeckich przy opactwie. Autor książek o tematyce duchowej, między innymi: “Przebaczenie”, “Otworzyć serce”, “Dar sumienia”, “Milczeć, aby usłyszeć”, “Droga człowieka”, “Osiem duchów zła”, “Po owocach poznacie”. Od kwietnia 2009 do kwietnia 2010 przebywał w pustelni na Mazurach oraz w klasztorze benedyktyńskim Dormitio w Jerozolimie. Od 2010 do 2013 był mistrzem nowicjatu w Tyńcu. W latach 2013-2015 podprzeor. Pełnił funkcję asystenta Fundacji Opcja Benedykta. Zmarł 28 grudnia 2020 r.
Żródło: cspb.pl, 29
Autor: mj