Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Życie benedyktyńskie wymaga wielkiej godności obyczajów

Treść

Żyjemy na dworze Pańskim, siłą rzeczy jesteśmy zmuszeni do zachowania różnych przepisów. Oczywiście sam ceremoniał, znaki zewnętrzne wyrażające nasz szacunek, należą do cnoty religii, przez którą dajemy Bogu należny Mu hołd.

Życie wspólne ma ogromną łączność z życiem liturgicznym, nic więc dziwnego, że życie liturgiczne posiada te same cechy, co życie wspólne. Liturgia od razu ustawia człowieka w tej atmosferze bojaźni Bożej, szacunku, wielkiego respektu na wszystko, co Boże. Dlatego życie benedyktyńskie wymaga wielkiej godności obyczajów. Również życie liturgiczne skłania nas, byśmy czynności w chórze wykonywali jak najlepiej, gdyż stoimy w obliczu Boga. Z tego wynika nasza godność i powaga. Żyjemy na dworze Pańskim, siłą rzeczy jesteśmy zmuszeni do zachowania różnych przepisów. Oczywiście sam ceremoniał, znaki zewnętrzne wyrażające nasz szacunek, należą do cnoty religii, przez którą dajemy Bogu należny Mu hołd. Godność nasza jest skutkiem wielkiej bojaźni Bożej. Z godnością trwać będziemy i godnie wykonamy służbę Bożą, jeżeli pamiętać będziemy, że Bóg na nas patrzy, że wykonujemy urząd aniołów, którzy nieustannie śpiewają Sanctus. Ezechiel widział, jak aniołowie z wielką bojaźnią adorowali Boga, dlatego bez przesady można powiedzieć, że benedyktyn, który żyje życiem liturgicznym, siłą rzeczy zmuszony jest do poważnego wykonania różnych ceremonii, przepisów Kościoła. Należą one do służby Bożej, on zaś świadom obecności Boga, spełnia je z wielkim pietyzmem i to go trzyma w trwałej czujności przed grzechem. Dlatego pod względem czysto wychowawczym liturgia jest szkołą zasługującą na wielkie uznanie. Cała liturgia, obcowanie z wielkimi prawdami naszej religii, Msza Święta, Komunia Święta, udzielanie sakramentów świętych jest tak przepojone wielką powagą, że stale w tekstach spotykamy słowa: sacrosancta mysteria, „święte tajemnice”, czcigodne słowa wyrażają powagę naszych ćwiczeń liturgicznych.

Dla benedyktyna jest rzeczą normalną stosowanie się do ceremoniału. Jest na dworze Pana i Pan wymaga dla siebie odpowiedniej czci, dlatego kładę wielki nacisk na potrzebę przestrzegania zewnętrznych form życia liturgicznego, gdyż wywiera ono olbrzymi wpływ na nasze życie wspólne. Jeżeli zachowujemy ze czcią ceremonie liturgiczne, również przestrzegamy ceremonii życia wspólnego. Stosunki nasze, życie wspólne z siostrami, to wszystko będzie według życzeń Jezusa, dlatego, że już mamy wprawę w wykonywaniu ceremonii liturgicznych. Życie nasze wymaga dobrego wychowania, przestrzegania wszelkich form. Zbyteczne, przesadne? Nie! Zobaczymy konieczność, a kto by tego nie rozumiał, powiedziałbym może dość mocno, że nie jest powołany do życia benedyktyńskiego. Wymagana jest nawet pewna dystynkcja od osoby, która jest ambasadorem rodzaju ludzkiego przed swoim Panem, Królem. Kiedy ambasador stoi przed Królem, wie, że reprezentuje swoje państwo. Otóż, my jesteśmy przedstawicielami naszych braci przed Bogiem, oprócz tego spełniamy urząd aniołów, to wystarczy, by godnie, poważnie się przedstawić za tych, którzy nie potrafią czy nie chcą tego uczynić.

Wykonujmy więc funkcje liturgiczne nie z lekkomyślnością. Spójrzmy na Stary Testament, Księgę Liczb, Księgę Kapłańską i wiele innych, a zobaczymy, jak Bóg podaje Mojżeszowi najmniejsze szczególiki służby Bożej, jak lewici mają postępować, jakich mają używać szat, w jakim usposobieniu mają wykonać służbę Bożą, a nawet te straszne słowa w Księdze Jeremiasza: „Biada temu, który wykonuje służbę Pańską zdradliwie” (Jr 48,10 Wlg), nie jak powinna być wykonana. W Starym Testamencie bardzo dokładnie przestrzegano wszelkich przepisów. A co my mamy powiedzieć? Przecież Bóg jest nam teraz bliższy, jest naszym Przyjacielem, Ojcem, znamy tajemnicę Trójcy Przenajświętszej, która w Starym Testamencie była jeszcze zakryta. I ten Bóg jest w tabernakulum, możemy Go przyjmować codziennie, i czy to źle, że będziemy się starali jak najlepiej spełnić powierzony nam urząd anielski, ambasadorski? Naturalnie tylko bez przesady, gdyż robi się wówczas śmiesznie. To nie jest moje żądanie, św. Benedykt mówi: „Jeśli ludziom możnym pragniemy przedstawić jakąś sprawę, ośmielamy się czynić to jedynie z najgłębszą pokorą i szacunkiem. Z o ileż większą pokorą i czystszym oddaniem musimy zanosić nasze prośby przed oblicze Boga, Pana wszechświata!” (RB 20,1–2). A więc ta dystynkcja nie jest próżnością, należy ona do dobrego wychowania monastycznego, dlatego liturgia jest nieocenioną szkołą dobrego wychowania. Jesteśmy stale zobowiązani czuwać nad sobą. Ktoś powiedział: „To nie przesada w takim razie mówić o ascezie. Jaka jest różnica między człowiekiem kulturalnym i niekulturalnym? Człowiek kulturalny to człowiek wyrobiony z rozwiniętą osobowością”. Normalnie posiadamy pewne zalety, ale i wady, złe skłonności, czasem stwierdzamy piękne uczucia, lecz obok nich są te niskie. Natomiast wychowanie polega na tym, że wyrabia u człowieka, co dobre, szlachetne z urodzenia, kształci, udoskonala, wykańcza i dlatego można powiedzieć, że święty to człowiek, u którego osobowość daje maksimum tego, co może dać, w przeciwnym razie nie ma wyrobienia.

W każdym społeczeństwie są pewne przepisy: nie wchodzę do salonu w kapeluszu, z obłoconymi bucikami czy mokrym parasolem. A więc u ludzi kulturalnych jest cały szereg przepisów, jak u nas ceremoniał. Dziś uważamy, że to są rzeczy zbyteczne, dlatego brak nam kultury. Człowiek kulturalny, nawet nie religijny musi się na każdym kroku opanowywać. Między ludźmi, którzy nie mają kultury, dyskusja zmienia się w kłótnię, bo zaraz zaczynają się gniewać. Trzeba być opanowanym, gdyż nie można dojść do pozytywnych skutków, gdy dyskusja kończy się uderzeniami. Proszę mnie dobrze zrozumieć – benedyktyn nie bawi się w maniery światowe, nie, lecz obcując z dogmatami religii, już przez to samo musi być opanowany i wykazywać pewną kulturę. Niezbędne jest umartwienie w chórze: nie śpiewam jak ja chcę, prędzej czy wolniej, niżej czy wyżej, ale mam się dostosować do całego chóru.

Mamy znosić jak najcierpliwiej ułomności naszych braci, tak, ale z tego powodu nie mogę być narzędziem ćwiczenia w cierpliwości mego otoczenia, mam się starać dostosować do ogółu. Często spotykamy nawet zakonników, którzy się śmieją, mówiąc, że chcemy wprowadzić salonowe zwyczaje – nie, my prowadzimy zwyczaje, które są godne tych wielkich czynności liturgicznych. Dlaczego oni uważają, że to zbyteczne? Widać, że brak im wyrobienia, nie są wychowani i jeżeli nie rozumieją nas, to dlatego, że nie mają ochoty zmienić siebie, gdyż to wymagałoby pewnego wysiłku, opanowania, a człowiek na ogół nie lubi zmian, woli raczej stare pantofle niż nowe.

Życie liturgiczne wymaga od nas godności i powagi, również w życiu wspólnym musimy zdobyć się na prawdziwą miłość, uprzejmość. Weźmy Regułę świętą, a zobaczymy, jak św. Benedykt jest wymagający, jak znał psychikę swych podwładnych.

Przejrzyjmy rozdział 72, zbadajmy, czy go praktykujemy. „By w okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzali” (RB 72,4). Wielu, wielu uniknęlibyśmy nieporozumień, gdybyśmy zwrócili na to baczniejszą uwagę. Ludzie niekulturalni nie znoszą, jeśli ktoś ma inne zapatrywania. Często nawet w klasztorze są różne trudności w życiu wspólnym, bo nie rozumiemy tej czy innej siostry: „Ja jestem inaczej wychowana, inne mam wykształcenie, zapatrywania, więc inni muszą to uznać, dostosować się do mnie” – i tak powstaje między nami przepaść.

„Niech prześcigają się nawzajem w posłuszeństwie” (RB 72,6). Porządek musi być, istnieje hierarchia, lecz nawet w życiu codziennym są z pewnością różne okazje, gdzie możemy być posłuszni młodszym od nas. Ktoś prosi o coś – uważamy daną prośbę za rozkaz, zmuszający nas do posłuszeństwa. A nie: „Ty jesteś młodsza, więc musisz mi usłużyć, ustąpić”. Nie, u nas tego nie ma.

„Niechaj nikt nie szuka tego, co uważa za pożyteczne dla siebie, lecz raczej tego, co dla drugiego. Niech darzą się wzajemnie czystą w intencji miłością braterską. Niech Boga boją się dlatego, że Go miłują. Opata swego niech kochają miłością szczerą i pokorną” (RB 72,7–10). Jeżeli opatowi damy pierwszeństwo, cześć i szacunek, wszystko będzie w porządku. Młodszy ma powstać, gdy starszy idzie, a więc ma być wzajemne poszanowanie. Święty Benedykt wymaga dobrego wychowania. Tak samo nie pozwala, aby nazywali się po imieniu, gdyż to do pewnego stopnia byłoby poufałością. Przepis ten stosowany jest nie tylko w naszych klasztorach, lecz także na okrętach – kiedy oficerowie zmuszeni są żyć wspólnie z obsługą. Dlaczego? Bo gdy ludzie, którzy stale żyją razem, nie używają pewnych środków, dochodzą do bardzo niebezpiecznej poufałości. Jeżeli ludzie świeccy odczuwają tego potrzebę, nic dziwnego, że i w życiu liturgicznym jest to wymagane. Bardzo często w klasztorach mogą się zdarzyć drobne nieporozumienia, momenty niezbyt przyjemne – ktoś przekroczył pod względem uprzejmości, powiedział zbyt ostro słówko, zrobił gest obojętny, nie zamknął szafy i kot zrobił szkodę itd.

Wszystko, co powiedziałem o życiu wspólnym opartym na liturgii, bez głębszej miłości nie jesteśmy w stanie doprowadzić do skutku. Mamy kochać jak Pan Bóg chce. Również ten jak i tamten brat jest przedstawicielem Chrystusa, ma prawo do mego szacunku i miłości.

Znamy rozdział 13 Pierwszego Listu do Koryntian, w którym św. Paweł przedstawia istotę miłości. Najpierw mówi, że doskonała mądrość nie polega na tym, że władam różnymi językami, że posiadam dar proroctwa, lecz doskonałość zawarta jest w miłości. A jaka ma być miłość? Teraz jestem w istocie życia wspólnego. Święty Cyprian mówi o cierpliwości; jak Bóg jest cierpliwy wobec człowieka, tak i człowiek powinien być cierpliwy – „miłość jest cierpliwa”. Mama, kiedy ma do czynienia z dzieckiem, jest niesamowicie wyrozumiała. Wie, że ono jest niegrzeczne, lecz tłumaczy sobie, że to dziecko dopiero się rozwija, więc czeka nieraz i lata całe, kiedy będzie grzeczniejsze. Bądźmy cierpliwi dla siebie, a łatwiej zachowamy godność osobistą.

Często przychodzili do św. Benedykta różni ludzie, on zawsze spokojny, opanowany, słuchał wszystkich cierpliwie. Cnota ta jest owocem, znakiem zjednoczenia z Bogiem. Człowiek skupiony jest cierpliwy. Oczywiście, że choroba czy inne sytuacje mogą zachwiać cnotą, ale najczęściej cierpliwość będzie znakiem zjednoczenia.

„Miłość jest łaskawa”. Gdyby każdy uczeń Chrystusa, każdy zakonnik i zakonnica postępowali z łaskawością wobec otoczenia, byłoby dużo mniej wrogów Kościoła. Jak często odnosimy się do osób świeckich niegrzecznie, opryskliwie. Wiem, bardzo często przychodzą interesanci nudni, nieprzyjemni, ale zawsze trzeba z pewną życzliwością, ze spokojem z nimi rozmawiać.

„Miłość nie zazdrości”. Czy w naszym życiu wspólnym nie panuje zazdrość w małych, drobnych rzeczach? Nawet dlatego, że ta siostra otrzymała choćby uśmiech od przełożonej, a ja nie, to już jest pewne niezadowolenie. Drobiazgi nabierają wielkiego znaczenia. Cóż znaczy ten uśmiech, że teraz jestem smutna, dlaczego zazdroszczę, jeżeli mam Boga jako wyłączną własność? Te drobiazgi są tylko drobiazgami i cóż one mają wspólnego z tym wielkim bogactwem, jakie posiadam? Na świecie są wielkie ambicje, u nas zazdrość. Najmniejsza rzecz od razu nabiera wielkiego znaczenia; zachowajmy hierarchię wartości. Nie można być obojętnym na wszystko, tak, ale nie układajmy dramatów.

„Miłość nie czyni na złość”. Czy czasem w naszym życiu nie ma posądzeń? Gdzie są ludzie, są i ich słabości. Macie oczy i sąd, trudno, żeby się od niego powstrzymać. Człowiek jest taką bestią, że od razu widzi złe strony i złe intencje u innych. Unikajmy takich posądzeń, przypuszczajmy najlepsze intencje; wówczas będziemy dużo bardziej w prawdzie. Popatrzmy na siebie, czasem jesteśmy przedmiotem niesprawiedliwego posądzenia. Chciałem jak najlepiej, nie udało mi się, a ktoś mnie posądził.

„Miłość nie raduje się z niesprawiedliwości, ale weseli się z prawdy”. No to, to na pewno jest zbyteczne! A jednak – ktoś powiedział, że otrzymał jakieś upomnienie, a tu stary człowiek od razu czuje zadowolenie: „A! Dostał!”. Mamy się radować z prawdy, tzn. kiedy sam widzę, że źle postępuję i dostaję od przełożonych upomnienie, raduję się z tego, bo prawda góruje, zwycięża. Człowiek nie myśli wówczas o sobie, pragnie jedynie, by prawda była ponad wszystkim.

„Miłość wszystkiemu wierzy”. Nie przypuszcza chytrości, podejrzeń. Ktoś powie: „Dobrze, ale kiedy fakty są tak widoczne, ze strony Ojca jest głupotą, brakiem roztropności, aby wszystkim wierzyć”. Wykazujmy świętą roztropność: jeżeli nie mamy dowodów czarno na białym, nie możemy posądzać, a nawet starajmy się wytłumaczyć. Musimy być z góry dobrze usposobieni, w przeciwnym razie życie byłoby niemożliwe. Każdy inaczej się czuje: jest śpiący czy zmęczony. Pytam – nie otrzymuję odpowiedzi – czy będę niezadowolony?

Ile octu w sercu dewotek… Czemu? Bo nie znoszą przeciwności. Czy to jest usposobienie zakonnic?

Wreszcie, ta „miłość wszystko przetrzyma”. Wszystko, nawet trudności największe i ten ciężar życia wspólnego. W hymnie na poświęcenie Kościoła jest to, co chcę wytłumaczyć, jeśli chodzi o życie wspólne. Nosimy te same ciężary, razem budujemy gmach ciała mistycznego. Cios po ciosie, uderzenia w jego kamienie spadają raz po raz; kiedy kamienie staną się okrągłe, łatwiej będzie im dostosować się wzajemnie. Taka miłość nie ginie, gdyż Bóg jest miłością. Jeżeli nasze życie oparte na liturgii ma być nacechowane wielką godnością, uprzejmością, nie zapominajmy, że ma być ono wspólnie prowadzone. Tylko wówczas, kiedy jestem zespolona ze wszystkimi, dochodzą do mej duszy łaski.

Wielkim jest niebezpieczeństwem pragnienie oddalenia się od zespołu, prowadzenia swojego życia obok życia zgromadzenia. To jest ekskomunikowanie samego siebie, odseparowanie się. Łaski wówczas nie mogą dochodzić do nas, dobrowolnie pozbawiamy się ich. Czy rozumiemy ogromną stratę, jaką przez to ponosimy? Ludzie w świecie mało rozumieją, co to jest ekskomunika, i w klasztorze również zdarzają się dusze, które nie rozumieją, względnie nie chcą zrozumieć tego. Święty Benedykt doskonale wiedział, co to znaczy być ekskomunikowanym, kiedy człowiek zostaje sam. Samotnemu biada – mówi Pismo Święte (Koh 4,10). Istnieje specjalny ceremoniał ekskomuniki. Człowiek wyklęty z Kościoła, on, powołany do tych szczytnych łask synostwa Bożego, świętości, nie ma nic wspólnego z życiem Kościoła.

Święty Benedykt wymaga od opata, aby używał wszystkich możliwych środków, lecz kiedy nie będzie już żadnego ratunku, ma odciąć zgniły członek ciała, wykląć z klasztoru (zob. RB 28). Jeśli istnieje taka kara, to jednak byłoby zupełnie wbrew temu duchowi, jeżeli człowiek sam się separuje od zgromadzenia. Niestety zdarza się to, i najczęściej, kiedy zakonnik nie otrzymuje od przełożonych, czego sobie życzył, kiedy przełożony zmuszony był okazać mu brak zaufania, miłości, kiedy otrzymał upomnienie i została dotknięta jego miłość własna, pycha, wówczas chce żyć po swojemu i uważa, że nie potrzebuje ćwiczeń wspólnych, życia zakonnego i żyje własnym życiem. Jeżeli jest taka kara kościelna, to zakonnikowi nie wolno samemu się tak karać, gdyż kara nałożona w tym wypadku przez samego siebie nie daje mu łask – moje „ja” ma ulec, nie może górować. Dlaczego najczęściej bardzo bogate natury żyją na uboczu? Bo pycha góruje i nie potrafi znieść upokorzenia. Taka zakonnica uważa, że jest upośledzona, nic nie robi, nie bierze udziału w rekreacji. To takie małe, wprost śmieszne, dziecinne. Jeżeli czasem przełożeni chcą, byśmy zostali w kąciku nieznani, dzięki Bogu, utrzymujmy wówczas w sobie wielką pokorę.

Jeżeli liturgia w naszym życiu wspólnym ma takie ogromne znaczenie, również ma ona wielkie znaczenie w usunięciu naszego „ja”, które tak ogromnie utrudnia nam współpracę z łaską Bożą.

A teraz odpowiemy sobie: Czy rozumiem wartość życia wspólnego? Czy rozumiem, że jestem powołana do życia wspólnego, nie pustelniczego? Czy go rozumiem według Reguły? Albo może nie rozumiałam, że liturgia jest pierwszorzędnym czynnikiem do utrzymania życia wspólnego?

Czy może moja miłość jest tylko pozorną i niepraktyczną – miłość pozbawiona cierpliwości, łaskawości, prędka do posądzeń? Albo może mało rozumiem życie wspólne, trzymam się na uboczu, milczę na rekreacji, jak ta bogini, co została dotknięta obrazą? Czy rozumiem wartość ekskomuniki?

Konferencja wygłoszona w ramach rekolekcji dla Mniszek Benedyktynek od Nieustającej Adoracji Najświętszego Sakramentu w Warszawie, które były prowadzone w 1948 r.

Fragment książki Córka św. Benedykta

Karol Filip van Oost OSB (ur. 1899, zm. 1986), belgijski benedyktyn, mnich opactwa św. Andrzeja na przedmieściach Brugii (Zevenkerken), jako przeor wznowionego opactwa tynieckiego (1939–1951) odnowiciel życia benedyktyńskiego w Polsce. Pierwsze śluby zakonne złożył wobec bł. Kolumby Marmiona w 1918 r. Posłuszny woli przełożonych pełnił gorliwie rozmaite funkcje zarówno w rodzimym klasztorze, jak i poza jego murami (m.in. posługiwał jako: nauczyciel w szkole przyklasztornej, misjonarz, wizytator klasztorów żeńskich, dyrektor internatu, refektariusz). Był cenionym rekolekcjonistą i kaznodzieją. Dzieło jego życia stanowi tyniecka fundacja, której rozwój, po zakończeniu przełożeństwa, śledził z wielką troską. Odznaczał się głębokim wyczuciem życia wspólnego i charyzmatem duchowego ojcostwa.

Żródło: cspb.pl,

Autor: mj