Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zwiększymy wydobycie gazu

Treść

Z Radosławem Dudzińskim, wiceprezesem PGNiG ds. projektów strategicznych, rozmawia Mariusz Bober
Niedawno została wydana zgoda na budowę gazoportu w Świnoujściu, a kilka dni temu Polskie LNG ogłosiło przetarg na wybór wykonawcy terminalu LNG w Świnoujściu, czy to oznacza, że zostanie on zbudowany zgodnie z planem, czyli w 2014 roku? Kiedy realnie zacznie się budowa?
- To bardzo dobra informacja. Terminal LNG w Świnoujściu to obecnie najważniejsza inwestycja w Polsce, dlatego z taką determinacją zabiegaliśmy o długoterminowy kontrakt na dostawy LNG. Tego typu przedsięwzięcie realizuje się zazwyczaj przez ok. 40 miesięcy. Jest więc wystarczająco dużo czasu na zakończenie budowy terminalu LNG w Świnoujściu, ponieważ zgodnie z zawartym przez PGNiG i firmą Qatargas kontraktem na dostawy gazu LNG pierwsze statki przypłyną w 2014 roku i wtedy terminal musi działać. Natomiast pytanie o moment rozpoczęcia budowy należałoby skierować do firmy Polskie LNG. Wiem jednak, że koledzy intensywnie pracują. Jak sądzę, pierwsze firmy wejdą na plac budowy za rok.
Jednak kontrakt na dostawy LNG z Kataru budzi sporo emocji. Pan uczestniczył w negocjacjach umowy...
- Rzeczywiście, stałem na czele zespołu negocjacyjnego. I podpisanie umowy na dostawy gazu skroplonego uważam za sukces. Nie mogę jednak mówić o osobistym sukcesie. Była to bowiem zasługa wielu osób, m.in. sztabu analityków, których nie widać na konferencjach prasowych, i przedstawicieli rządu, pana premiera Donalda Tuska, pana ministra Aleksandra Grada. Ważna była także wizyta pani prezydentowej Marii Kaczyńskiej, która rozmawiała z żoną emira Kataru.
Niektórzy argumentują, że podpisaliśmy niekorzystną umowę, że będziemy sprowadzać drogi gaz...
- Cóż, dokładnie rok temu wielu emocjonowało się brakiem takiego kontraktu. Ba, niektórzy twierdzili, że PGNiG nie jest w stanie tego zrobić. Argumentowano, że bez kontraktu nie ma sensu rozpoczynać budowy terminalu. Kontrakt długoterminowy jest i zapewniam, że jest korzystny dla Polski. Rozmowy na dostawy LNG rozpoczęto w 2007 roku. Już nasi poprzednicy po przeanalizowaniu ofert podkreślali, że ta z Kataru jest najkorzystniejsza. Kontrakt posiada formułę cenową, która będzie się zmieniać dużo częściej w ciągu roku niż formuła cenowa gazu rosyjskiego w kontrakcie jamalskim. Okres referencyjny jest znacznie krótszy, cena będzie się zmieniać praktycznie z każdym cargo, co oznacza, że już dzisiaj trzeba myśleć, jak zmienić polski system regulacji. Nie da się, tak jak w kontrakcie rosyjskim, przewidzieć zmian cen z kwartału na kwartał. W tym przypadku dynamika cen będzie znacznie wyższa i nie wystarczy opierać się na taryfach dwunastomiesięcznych, bo byłoby bardzo trudno taką taryfę skalkulować. Wystarczy przypomnieć sobie, jak bardzo zmieniała się cena ropy w ostatnim okresie. O ile kontrakt rosyjski bardzo uśrednia cenę, o tyle kontrakt katarski będzie bardziej wrażliwy na tego typu zmiany. Oznacza to, że będą okresy, kiedy te dostawy będą znacznie tańsze niż dostawy gazu rosyjskiego. Ale będą również okresy, w których mogą być droższe. W związku z tym w przyszłości chcemy być również graczem na rynku spotowym [zakupów krótkoterminowych gazu - red.]. Po to, by w okresie, gdy dostawy LNG będą tańsze, móc dokupić jedno, dwa carga [czyli jeden lub dwa transporty gazu za pomocą gazowca - red.], dzięki temu automatycznie obniżyć cenę importowanego gazu i zaoferować niższą cenę naszym odbiorcom.
W mediach pojawiły się jednak spekulacje co do powiązania umowy na dostawy gazu z transakcją sprzedaży polskich stoczni w Gdyni i Szczecinie. Czy ta sprawa była omawiana w trakcie negocjacji?
- Słusznie nazywa Pan te doniesienia mianem spekulacji. Podczas naszych negocjacji, trwających kilkanaście miesięcy, ani razu nie pojawił się temat stoczni. Chciałbym też podkreślić, że umowę ramową definiującą warunki umowy ostatecznej na dostawy gazu z firmą Qatargas podpisaliśmy 15 kwietnia bieżącego roku. Wówczas była już wynegocjowana cena dostarczanego gazu. Oznacza to, że negocjacje cenowe zamknęliśmy na przełomie lutego i marca, kiedy jeszcze ważyły się losy polskich stoczni. Nieprawdziwe są więc twierdzenia "Gazety Wyborczej", że zgodziliśmy się na wyższą cenę gazu, by zrekompensować inwestorowi zakup polskich stoczni.
Z negocjacjami w sprawie dostaw LNG wiązano do tej pory jeszcze jedno pytanie dotyczące polskich stoczni - o to, czym ten gaz będzie dostarczany i czy są szanse na zamówienia budowy gazowców w naszych stoczniach?
- Umowa na dostawy gazu ma formułę ex-ship, a więc za dostarczenie gazu aż do momentu rozładunku odpowiada dostawca, czyli Qatargas. Większość dostaw będzie się odbywać statkami typu Q-flex, które Katar niedawno odebrał. Są to nowe jednostki, jedne z największych obecnie na świecie, które mogą przewozić standardowo ok. 216 tys. m sześc. ładunku.
Jednak jak twierdzą niektórzy eksperci, naszemu najważniejszemu projektowi dywersyfikacyjnemu, jeśli chodzi o dostawy gazu, może zagrozić nowy kontrakt z Gazpromem. Zwłaszcza zakontraktowanie zbyt dużych ilości gazu, które stawiałyby pod znakiem zapytania opłacalność budowy terminalu LNG w Świnoujściu. To oznaczałoby, że PGNiG prowadziło ostatnio, oprócz rozmów na dostawy krótkoterminowe gazu, także tak poważne negocjacje?
- Te zarzuty są nieprawdziwe, wręcz absurdalne. Strategia PGNiG zakłada dywersyfikację dostaw gazu. I konsekwentnie ją realizujemy. Dowodem jest właśnie podpisany przez nas kontrakt z Qatargas na 20 lat. Powtarzam jeszcze raz: terminal LNG to najważniejsza inwestycja dywersyfikacyjna, która musi być zrealizowana. A jeśli chodzi o negocjacje z Gazpromem, to warto zwrócić uwagę, że praktycznie od 2003 roku ciągle borykamy się z niedoborem gazu. Nasi poprzednicy ciągle szukali dodatkowych dostaw i pośredników. W rezultacie nie zawsze trafiano na wiarygodnych partnerów, np. firma Sincler w ogóle nie rozpoczęła dostaw, potem EuralTransGas zniknął z powodu jakichś dziwnych powiązań. Mimo to w 2006 roku podpisano kolejny krótkoterminowy kontrakt ze spółką RosUkrEnergo, która nie dostarcza gazu do Polski, choć kontrakt obowiązuje do końca 2009 roku. Trudno więc domknąć bilans gazu. Dlatego najlepszym wyjściem jest zakup u producenta. A tych, którzy wieszczą, że będzie za dużo gazu, odsyłam do strategii PGNiG. Nasze prognozy zużycia gazu zakładają jego wzrost o mniej więcej 4 mld m sześc. rocznie, czyli do 18 mld m sześc. po 2015 roku. Taki poziom konsumpcji jest realny, oczywiście jeśli zostaną zrealizowane projekty elektroenergetyczne. Zapotrzebowanie na gaz każdego z tych projektów sięga ok. kilkuset milionów metrów sześciennych rocznie.
Kolejnym sposobem na dywersyfikację dostaw gazu dla PGNiG ma być połączenie z planowanym rurociągiem Nabucco. Niedawno podpisano umowę w sprawie budowy tego gazociągu, który ma dostarczać błękitne paliwo m.in. z basenu Morza Kaspijskiego do krajów Unii Europejskiej przez Turcję. PGNiG zgłosiło zainteresowanie zakupem 1 miliarda metrów sześc. z tego gazociągu, co także miałoby pomóc w dywersyfikacji dostaw gazu do Polski. Czy uważa Pan, że podpisanie umowy przybliża rzeczywiście PGNiG do dostaw z tego kierunku?
- Porozumienie w sprawie budowy rurociągu podpisane z krajami, przez które ma on przebiegać, jest kolejną fazą tego projektu, przybliżającą nas do jego realizacji. Ma to dać gwarancję płynnych dostaw surowca. My nie uczestniczymy w budowie rurociągu, natomiast zamówiliśmy tzw. kwoty przesyłowe. Dla nas momentem przełomowym będzie ogłoszenie wiążącej fazy procedury Open Season dla tego połączenia.
Wie Pan, skąd będzie pochodził gaz do tego rurociągu? Eksperci powątpiewają w to, że rurociąg, który docelowo ma transportować ok. 30 mld m sześc. paliwa rocznie, uda się napełnić taką ilością gazu i to niepochodzącego ze źródeł rosyjskich?
- Rzeczywiście jest to problem, z którym projekt Nabucco boryka się już od kilku lat. Wśród dostawców surowca wymienia się przede wszystkim Azerbejdżan, a ściśle mówiąc, jego złoża Szah Deniz położone na szelfie kaspijskim. Uruchomienie dostaw przez Nabucco planuje się między rokiem 2014 a 2015. Kolejnym potencjalnym dostawcą może być Turkmenistan. Wśród innych potencjalnych krajów zaopatrujących rurociąg wymienia się też Irak, który na razie wciąż ma problemy wewnętrzne po okresie wojny, ale w perspektywie najbliższych lat może być ważnym źródłem zaopatrzenia w gaz. Innym źródłem może być Iran, który jednak na razie jest obłożony sankcjami zarówno ONZ, jak i USA. Kraj ten posiada ogromny niewykorzystany potencjał w zakresie produkcji gazu. Jeśli obecne problemy natury politycznej zostaną rozwiązane, a więc jeśli uda się zawrzeć konsensus z władzami tego kraju, aby zaprzestały rozwijać program nuklearny, to należy przypuszczać, że w perspektywie kilku lat Iran może znacznie zwiększyć wydobycie gazu. Mogą go dostarczać na potrzeby Nabucco także takie kraje jak Egipt czy Turcja. Jednak w przypadku tego ostatniego kraju trzeba byłoby kupować gaz de facto rosyjski, który jest tam przesyłany rurociągiem Blue Stream [ang. Niebieski Strumień - red.].
Zwłaszcza ta ostatnia uwaga potwierdza jednak znaki zapytania nad kwestią dostaw gazu do Nabucco. Azerbejdżan bowiem niedawno zawarł umowę z Gazpromem na dostawy tego surowca do Rosji rzędu 0,5 mld m sześc., i to z tendencją wzrostową...
- Jeśli chodzi o umowę zawartą między Gazpromem a azerskim operatorem, to zwracam uwagę, że to 0,5 mld m sześciennych. To naprawdę niewielka ilość gazu, nawet jak na zużycie w Polsce i umowy podpisywane przez PGNiG. Więc te ilości absolutnie nie przeszkodzą w zapewnieniu dostaw z Szah Deniz dla Nabucco. Ponadto kraje Azji Środkowej obecnie nastawiają się na współpracę z Europą Zachodnią i dostęp do rynków końcowych, aby uzyskać wyższą cenę za swój surowiec. W ten sposób chcą też zapewnić sobie dywersyfikację odbiorców. Ich gospodarki wciąż są bowiem w dużym stopniu uzależnione od Rosji. Starają się więc prowadzić politykę uniezależniania się, przy jednoczesnym utrzymaniu dobrych relacji z Moskwą.
Jednak by otrzymywać gaz z Turkmenistanu, trzeba byłoby ułożyć dodatkowy odcinek rurociągu na dnie Morza Kaspijskiego albo przez Iran, co na razie nie wchodzi w grę...
- Turkmenistan choć współpracuje z Rosją, również stawia na dywersyfikację klientów. Dlatego zawarł wcześniej umowę na dostawy ogromnych ilości gazu do Chin. Budowanym obecnie rurociągiem ma dostarczać ok. 30 mld m sześc. gazu.
Więc chyba Turkmenistan nie ma obecnie zbyt dużo "wolnego" surowca?
- Myślę, że wystarczyłoby go jeszcze na potrzeby Nabucco. Co do połączenia systemowego można by wykorzystać Rurociąg Transkaspijski, po dnie Morza Kaspijskiego, który jest obecnie w fazie projektowej.
Omówmy innych potencjalnych dostawców. Irak - jak sam Pan powiedział i przyznają władze tego kraju - nie ma na razie gazu, podobnie zresztą jak Egipt.
- Co do Iraku to oprócz przyczyn politycznych przeszkodę w eksploatacji złóż tego kraju stanowi przede wszystkim brak infrastruktury. Należałoby zbudować rurociąg przez Syrię jako kraj tranzytowy. Zresztą warto byłoby rozbudować połączenia z krajami sąsiednimi, m.in. Jordanią. Jeśli zaś chodzi o Egipt, to nie dyskwalifikowałbym tego kraju jako źródła dostaw do Nabucco. Jest on dużym producentem gazu, w tym LNG [gazu skroplonego - red.] w basenie Morza Śródziemnego. Stale prowadzone są tam poszukiwania, także PGNiG je prowadzi, i mamy nadzieję na odkrycie tam sporych złóż.
A co ze zwiększeniem wydobycia krajowego gazu? Na niedawnym posiedzeniu senackiej Komisji Gospodarki Narodowej prezes PGNiG Michał Szubski mówił o dopuszczeniu zagranicznych firm, m.in. firmy ExxsonMobil do poszukiwań gazu (a także ropy) w Polsce. Na jakiej zasadzie będzie to funkcjonować, czy na sprzedaży licencji poszukiwawczych?
- Zwiększenie wydobycia krajowego gazu to również jeden z filarów strategii PGNiG wpisujący się w zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego kraju. Dlatego od 2006 roku systematycznie zwiększamy nakłady zarówno na poszukiwania nowych złóż, jak i ich zagospodarowanie. Rocznie na poszukiwania w kraju przeznaczamy ok. 600-650 mln PLN. Drugie tyle na budowę kopalń. Należy jednak pamiętać, że wydobycia gazu nie da się zwiększyć w skali roku. Przejście od fazy poszukiwań do wydobycia trwa kilka lat. Do 2015 roku chcemy z własnych źródeł krajowych i zagranicznych wydobywać ponad 6 mld m sześc., z czego ok. 4,5 mld m sześc. będzie pochodzić ze złóż krajowych. Natomiast jeśli chodzi o wypowiedzi prezesa Michała Szubskiego podczas wspomnianej przez pana redaktora senackiej Komisji Gospodarki Narodowej, to zapewniam, że nie mówił on - jak podawały niektóre media - że PGNiG będzie sprzedawać własne złoża innym firmom. To nie wchodzi w grę. Natomiast możliwa jest współpraca przy poszukiwaniach nowych złóż ropy i gazu w miejscach, gdzie trzeba wiercić na dużych głębokościach poniżej 5 kilometrów. Przykładem tego jest jego wspólny projekt PGNiG i firmy FX Energy w okolicach Kutna. Wynika to z tego, że działalność poszukiwawcza związana jest z wysokim ryzykiem finansowym. Mimo wielu badań geofizycznych i dostępnej technologii nigdy do końca nie wiemy, na co trafimy. Czasami zdarza się, że znajdujemy jedynie zasoby słonej wody albo tylko pokłady skalne. Tymczasem wiercenia są bardzo kosztowne. Jeden odwiert do głębokości ok. 6 km to koszt rzędu 100 mln PLN. Więc myślimy o sytuacji, jaka jest w innych krajach, w których prowadzi się poszukiwania, np. na szelfie norweskim. Koncesje poszukiwawcze są tam rozdzielane między firmy startujące w przetargach. W zamian za dostęp do poszukiwań złóż dzielą się one kosztami, ale też przewidywanymi zyskami. Takie właśnie zaproszenie kierowane jest do części inwestorów działających w Polsce.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-08-17

Autor: wa