Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zrobić biznes na traktacie

Treść

Michael O'Leary, założyciel firmy Ryanair, przeznaczył ponad 500 tys. euro na irlandzką kampanię nawołującą do głosowania za traktatem lizbońskim w zaplanowanym na 2 października referendum. Podczas agitacji za przyjęciem dokumentu obrzucił inwektywami jego przeciwników. Ci ostatni kontrargumentują, że na ratyfikacji zarobi firma O'Leary'ego, natomiast stracą obywatele.

Szef tanich irlandzkich linii lotniczych oświadczył, że "tylko półgłówki są przeciwne" traktatowi. Jednocześnie sprzeciwiające się ratyfikacji Sinn Fein i United Kingdom Independence Party (UKIP), Partię Socjalistyczną oraz skrajnie lewicową Socjalistyczną Partię Robotniczą obrzucił inwektywami. - Nie dawajcie wiary radykalnym idiotom, którzy zalecają odrzucenie traktatu, ponieważ są to ekonomiczni analfabeci - apelował Michael O'Leary.
W podobnym tonie wypowiedziała się była irlandzka eurodeputowana Kathy Sinnott. - Michael O'Leary latami sądził się z Komisją, w końcu doszedł do wniosku, że jeżeli odda im tę przysługę i poprze traktat reformujący, to spojrzą na jego sprawy z przymrużeniem oka - przypomniała Sinnott. - Komisja Europejska zawsze bardzo naciskała na firmę Ryanair. Michael O'Leary był kiedyś bardzo krytyczny wobec Unii Europejskiej, szybko jednak doszedł do wniosku, że jeżeli poprze kampanię na "tak" w irlandzkim referendum, KE mu odpuści. Jakieś 8-9 miesięcy temu poszedł do Komisji i oświadczył, iż jest zwolennikiem traktatu lizbońskiego. Dla niego to naprawdę dobry interes, a o to w końcu mu chodzi - podsumowała.
- Oświadczenie Ryanair, że przeznaczy ponad pół miliona euro na sfinansowanie prolizbońskiej agitacji, oznacza zysk, ale jedynie prywatnych korporacji - ocenił Joe Higgins z Partii Socjalistycznej. Z kolei zdaniem wiceprzewodniczącej Sinn Fein, Mary Lou McDonald, traktat lizboński jest zgodny z podejściem linii lotniczych Ryanair do gospodarki i praw pracowniczych, umożliwiając zatrudnianie pracowników na coraz gorszych warunkach i za coraz niższe stawki. - Wyborcy muszą sobie zadać pytanie, czy rzeczywiście chcą, by Europa została styranizowana - ostrzegła McDonald.
Tymczasem, jak zauważyła Sinnott, żadna z firm nie zaryzykuje otwartego wsparcia dla kampanii na "nie", ponieważ natychmiast zostałaby zniszczona. - Tak było przecież ostatnim razem. Wszyscy pamiętają Declana Ganleya - przypomniała, dodając, iż wprawdzie nigdy nie żyła w sowieckim bloku, ale może sobie wyobrazić, jak wyglądało tam życie. - Każdy, kto powie "nie", jest natychmiast krytykowany i atakowany. Ludzie są najzwyczajniej w świecie zastraszani - skonstatowała.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2009-08-28

Autor: wa