Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zranienia w życiu duchowym (2)

Treść

Zranienie powoduje, że uciekam i nie jestem w stanie w ogóle stanąć przed Bogiem. Nie jest On dla mnie Ty, ale On. Gdybym stanął przed Nim bezpośrednio, mówiąc do Niego „Ty”, stanąłbym ponad swoim zranieniem…

Rana jest bolącym miejscem, wspomnieniem jakiegoś cierpienia, doznanej krzywdy. Kiedy ktoś nas dotyka w miejscu zranienia, ból wraca, reagujemy urazowo, lękowo, chcemy uniknąć cierpienia. Reagujemy inaczej niż inni ludzie, którzy nie noszą w sobie takiej rany. Rana wywołuje w nas najczęściej reakcję obronną: zamknięcie, ale może też wywoływać agresję i atak. Jakże często próbujemy zatuszować ranę, zaprzeczając jej istnieniu i wypierając się zranienia. Nie do mnie należy w tym miejscu omówienie samego procesu zranienia, jego przejawów i rodzajów. Trzeba by tutaj sięgnąć do psychologii, która bada te zagadnienia swoimi metodami. Prawdziwe zranienie jest zawsze wynikiem doświadczenia jakiejś krzywdy, szczególnie w dzieciństwie. I trzeba to zranienie odróżnić od późniejszych reakcji zamykania się w cierpieniu, swoistej ucieczki w zranienie, które jest przejawem niedojrzałości osobowościowej i wynika z istniejącej gdzieś głębiej rany.

Warto na wstępie powiedzieć, że samo zranienie nie jest moralnie zawinione i dlatego nie należy go rozważać w kategoriach winy moralnej. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, by uniknąć niepotrzebnego nieporozumienia, gdyż często szczególnie w Kościele wszystkie sprawy postrzegamy od razu w kategoriach moralnych ze szczególnym wyczuleniem na ewentualną winę. Nasze rozważania staramy się prowadzić na płaszczyźnie egzystencjalnej, patrząc niejako empirycznie na samo zjawisko i próbując wyciągnąć na tej płaszczyźnie jakieś wnioski.

Niezależnie od sposobu reagowania na zranienie, powoduje ono zablokowanie przed prawdziwym wejściem w żywą więź z drugim, w szczególności z Bogiem. I nad tym warto się nieco zatrzymać.

Trzeba powiedzieć, że każdy z nas jest w jakiś sposób zraniony, a mówiąc dogłębnie: tajemnica grzechu pierworodnego odsłania w nas jakieś pra-zranienie, co powoduje naszą niewłaściwą reakcję na Boga i relację do Niego. Wystarczy przeczytać znany fragment siódmego rozdziału Listu do Rzymian, by zobaczyć, że nie reagujemy prawidłowo na Boga i Jego słowo. Święty Paweł pisze:

Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech (Rz 7,15–17).

W perspektywie grzechu pierworodnego, którego także nie należy rozpatrywać w kategoriach winy moralnej (!), nasze zamknięcie się w zranieniu pogrąża nas w nieufności w stosunku do Boga, nieufności, którą zaszczepił w nas Zły przez zasugerowanie Bożej interesowności, czyli chęci niedopuszczenia nas do pełnego dobra, jakie jest Jego wyłączną domeną, tym samym zasugerował zdradę przez Boga bezinteresownej miłości do nas (por. Rdz 3,4–6). Przyjęcie tej pokusy spowodowało zupełną zmianę nastawienia człowieka do Boga. Głębi tej zmiany nie jesteśmy w stanie sobie w pełni uświadomić, bo już nie pamiętamy więzi przyjaźni z Bogiem sprzed grzechu, nie wiemy, co straciliśmy. Nasze spojrzenie jest napiętnowane dystansem, jaki pojawił się przez grzech, widzeniem Boga jako kogoś „na zewnątrz”, kogoś obcego, kto nam zagraża. Jeżeli przy takim spojrzeniu uwzględnimy Bożą wszechmoc, którą rozumiemy w kategoriach siły, ponadto Jego wszechwiedzę oraz fakt, że jesteśmy przez Niego stworzeni, nasza sytuacja staje się beznadziejna. Bardzo dobitnie tę sytuację przedstawia Hiob w swoim sporze z Bogiem. Nie widzi on żadnej szansy udowodnienia własnej prawości, bo nie istnieje żadna instancja, która by mogła rozstrzygnąć spór człowieka z Wszechmogącym.

Jak człowiek może być przed Bogiem prawy?
Gdyby się ktoś z Nim prawował,
nie odpowie raz jeden na tysiąc.
Umysł to mądry, a potężny mocą.
Któż Mu się sprzeciwi, a ocaleje? (…)
Porywa – któż Mu zabroni?
Kto Mu powie: Co czynisz?
Bóg gniewu swego nie cofa,
ugięli się przed Nim pomocnicy Rahaba.
Jakże ja zdołam z Nim mówić?
[Jakich] dobiorę słów wobec Niego?
Choć słuszność mam, nie odpowiadam
a przecież błagać będę o litość (…)
O siłę chodzi? To mocarz.
O sąd? To kto mnie pozwie?
Choć jestem prawy, usta mnie potępią,
choć bez skazy – innym mnie uznają.
Czy jestem bez skazy? Nie znam sam siebie,
odrzucam swe życie.
Na jedno wychodzi, więc rzekłem:
Prawego z występnym On zniszczy (…)
Bo On nie człowiek,
by Mu odpowiedzieć:
Razem się udajmy do sądu!
Czy jest między nami rozjemca,
co rękę położy na obu?
Niech zdejmie ze mnie swą rózgę
i strachem mnie nie napełnia,
bym mówić zdołał bez lęku.
Skoro tak nie jest, zostaję sam z sobą

(Hi 9,2–4.12–15.19–22. 32–35).

Spoglądając na tę sytuację w perspektywie więzi miłości, musimy powiedzieć, że nasze zranienia przeszkadzają, a często wręcz uniemożliwiają prawdziwe spotkanie osobowe. Ból ma to do siebie, że koncentruje na sobie. Jego przeżywanie przygłusza wszystko inne, nie pozwala rozpoznać prawdy, a przez to nie daje możliwości spotkania w prawdzie i zawierzenia drugiemu. W szczególności odnosi się to do Boga. Zranienie skłania nas do ucieczki w siebie przed prawdziwym spotkaniem, do budowania w sobie kryjówki. Pomijamy w tej chwili rozważania nad psychologicznymi uwarunkowaniami takiej ucieczki. Nie rozważamy jej również w kategoriach winy moralnej. Niemniej istnieje w naszej głębi jakiś egzystencjalny wybór, który rozstrzyga o reakcji: o ucieczce lub wytrwaniu mimo bólu. Czy wytrwanie w ogóle jest możliwe, a jeśli tak, to pod jakimi warunkami? W istocie jest to pytanie o naszą wolność: czy pomimo rozmaitych zranień posiadamy w sobie wolność i możemy zrobić coś, co przerasta naszą ograniczoność?

Zazwyczaj przy stawianiu tego zagadnienia spotykamy się z następującym rozumowaniem: człowiek zraniony nie jest w stanie przekroczyć siebie, potrzebne jest mu uzdrowienie, aby mógł prawdziwie wybierać. Takie myślenie, wydaje się, wyrasta z moralnego pytania: Czy można winić człowieka zranionego, że nie dorasta do pełnego zawierzenia Bogu, do prawdziwej wiary? Otóż wydaje się niesprawiedliwe uznanie człowieka zranionego winnym braku zawierzenia i dlatego jako swoiste usprawiedliwienie podaje się przytoczone wyżej rozumowanie. Ale czy w tym myśleniu nie zawiera się swoisty fatalizm? Usprawiedliwiając zranionego, traktuje się go jako zdeterminowanego swoim zranieniem i odbiera się mu w ten sposób wolność. Jego wolność jest niewątpliwie osłabiona, ale przecież nie przestaje istnieć.

Trzeba chyba zupełnie inaczej podejść do zagadnienia. Myślenie o innych niesie w sobie pewną abstrakcję. Nie mamy przecież wglądu w ich tajemnicę, nie wiemy, jak przeżywają, co czują. Możemy jedynie sobie to wyobrażać. Ponadto nasza szlachetność wsparta nakazem ewangelicznym, aby nie sądzić bliźniego, nie pozwala go osądzać. Stąd nasza tendencja do usprawiedliwiania, która jest moralnie całkiem uzasadniona. Z tych racji wydaje się, że pytanie ogólne o winę lub jej brak kogoś innego, kogoś biednego i zranionego, niczego w istocie nie daje. Ale pytając o zranienia w życiu duchowym, nie zależy nam na rozstrzyganiu ogólnych zasad. Pytanie takie staje się dla nas ważne wówczas, gdy dotyczy nas samych. Zapytajmy zatem: Czy ja, niezależnie od wielkości moich zranień, mógłbym stanąć przed Bogiem i powiedzieć Mu: „Panie widzisz, że jestem poraniony i dlatego nie mogę Ci prawdziwie zawierzyć, nie mogę wejść w prawdziwą więź z Tobą. Miej mnie za usprawiedliwionego”. Czy mogę tak Bogu powiedzieć w sposób szczery i autentyczny? Kiedy się zastanawiam nad tak postawionym pytaniem, muszę stwierdzić: Ja osobiście nie mógłbym tak powiedzieć.

Ale może tylko ja nie mógłbym tak powiedzieć, bo wiem, że Bóg jest miłością, ale jeżeli ktoś ma błędny obraz Boga, to sprawa dla tego człowieka może wyglądać zupełnie inaczej. Tak, ale i wówczas można postawić pytanie, czy mógłbym w takiej sytuacji Bogu szczerze powiedzieć: „Panie, widzę Cię jako groźnego Sędziego i lękam się Ciebie, wybacz zatem, że Ci nie zawierzyłem…”. W Ewangelii spotykamy właśnie taką sytuację. Pan Jezus w przypowieści o talentach przedstawia sługę, który takimi słowami odzywa się do swego pana:

Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: żniesz tam, gdzie nie posiałeś, i zbierasz tam, gdzie nie rozsypałeś. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność! (Mt 25,24n).

Zauważmy, że Pan Jezus wcale nie uznaje tych słów za usprawiedliwienie, wręcz przeciwnie wypowiada bardzo surowy wyrok na tego sługę:

Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że żnę tam, gdzie nie posiałem, i zbieram tam, gdzie nie rozsypałem. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz – w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 25,26–30).

Czy jednak mając wypaczony obraz Boga, jestem w stanie w ogóle zadać takie pytanie? Czy w ogóle przyjdzie mi ono do głowy? Zranienie powoduje, że uciekam i nie jestem w stanie w ogóle stanąć przed Bogiem. Nie jest On dla mnie Ty, ale On. Gdybym stanął przed Nim bezpośrednio, mówiąc do Niego „Ty”, stanąłbym ponad swoim zranieniem, a to znaczy, że zranienie straciłoby moc nade mną. W tym miejscu warto zapytać, czy rzeczywiście mogę stanąć przed Bogiem żywym mimo zranienia?

Fragment książki Droga człowieka

Włodzimierz Zatorski OSB – urodził się w Czechowicach-Dziedzicach. Do klasztoru wstąpił w roku 1980 po ukończeniu fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwsze śluby złożył w 1981 r., święcenia kapłańskie przyjął w 1987 r. Założyciel i do roku 2007 dyrektor wydawnictwa Tyniec. W latach 2005–2009 przeor klasztoru, od roku 2002 prefekt oblatów świeckich przy opactwie. Autor książek o tematyce duchowej, między innymi: “Przebaczenie”, “Otworzyć serce”, “Dar sumienia”, “Milczeć, aby usłyszeć”, “Droga człowieka”, “Osiem duchów zła”, “Po owocach poznacie”. Od kwietnia 2009 do kwietnia 2010 przebywał w pustelni na Mazurach oraz w klasztorze benedyktyńskim Dormitio w Jerozolimie. Od 2010 do 2013 był mistrzem nowicjatu w Tyńcu. W latach 2013-2015 podprzeor. Pełnił funkcję asystenta Fundacji Opcja Benedykta. Zmarł 28 grudnia 2020 r.

 

Żródło: cspb.pl,

 

Autor: mj