Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Żółte kartki dla afgańskich wyborców

Treść

W najbliższy czwartek o fotel prezydencki walczyć będzie w Afganistanie 41 kandydatów. Zdecydowanym faworytem jest obecny prezydent Hamid Karzaj, jednak sam nie ma najmniejszych szans utrzymać się przy władzy. Tymczasem przyjęta ordynacja wyborcza stwarza ogromne pole do nadużyć, stąd przegrani będą mieli możliwość zanegowania wyników wyborów. A to może doprowadzić do dalszej destabilizacji. Trwają negocjacje z talibami, którzy zapowiadają serię zamachów na lokale wyborcze.
- Jeżeli wygram, zaproszę Abdullaha, zaproszę Ashrafa Ghaniego, poczęstuję przekąskami i herbatą, i zaoferuję pracę dokładnie tak, jak uczyniłem to ostatnim razem - oświadczył w ostatnich dniach kampanii uważany za faworyta w wyścigu o fotel prezydenta Hamid Karzaj. Wprawdzie rzecznik prasowy Abdullaha ripostował, że to naród, a nie Karzaj będzie decydował, kto wygra i sformuje rząd, ale należy przypuszczać, iż w razie reelekcji obecnego prezydenta trudno mu będzie odrzucić tę propozycję.
Hamid Karzaj doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że przy poparciu jedynie samych Afgańczyków nie ma w obecnej sytuacji szans na rządzenie krajem. - W dużej mierze polega na koalicji zewnętrznej, na siłach NATO-wskich oraz na poparciu gospodarczym - stwierdza dr hab. Adam Bieniek z Instytutu Filologii Orientalnej Uniwersytetu Jagiellońskiego. W jego opinii, deklaracja Karzaja stanowi próbę ugodowego załatwienia podziału władzy w samym Afganistanie. - Sądzę, że to jest szczera deklaracja, tym bardziej że Hamid Karzaj jest politykiem może niezbyt skutecznym, ale bardzo ugodowym, koncyliacyjnym. Rząd afgański już od dłuższego czasu próbuje przeciągnąć na swoją stronę albo przynajmniej zneutralizować umiarkowanych przywódców talibów, jak również przedstawicieli innych gałęzi opozycji - tłumaczył.
Karzaj znajduje się między młotem a kowadłem: z jednej strony musi liczyć się z opinią krajów, które wspierają Afganistan zbrojnie i gospodarczo, a z drugiej strony - iść na duże ustępstwa wobec dość silnych środowisk konserwatywnych w kraju, a zwłaszcza stronnictw związanych z islamem, stąd z jednej strony polityka prozachodnia, z drugiej strony - wprowadzanie elementów prawa muzułmańskiego w kraju.
Badania opinii publicznej wskazują na to, że Karzaja czeka reelekcja. Według badania amerykańskiego Międzynarodowego Instytutu Republikańskiego, Karzaj może otrzymać 44 proc. głosów, a jego największy rywal, były minister spraw zagranicznych Abdullah Abdullah - 26 procent. Z kolei były minister planowania i rozwoju Ramazan Bashardost może liczyć na 10 proc. poparcia, a były minister finansów Ashraf Ghani - 6 procent. Dotychczas jako drugiego poważnego rywala Karzaja eksperci wymieniali właśnie Ghaniego. Sondaż przeprowadzono w dniach 16-26 lipca na grupie 2400 Afgańczyków. Według innych ankiet, Karzaj cieszy się nawet 50-procentowym poparciem. Badania te nie spełniają jednak wymogów reprezentatywności.
- Z jednej strony jest to polityk, który jest uważany przez świat zewnętrzny za pewnego gwaranta stabilności i przyjętych ogólnie cywilizowanych norm postępowania. Z drugiej jednak nie cieszy się zbytnią popularnością w samym Afganistanie ani zbytnim autorytetem, o czym świadczyć mogą liczne zamachy na członków jego ekipy - uważa dr hab. Adam Bieniek. I dodaje, że biorąc pod uwagę pasztuńskie korzenie obecnego prezydenta, może on - chociaż nie musi - stać się symbolem znanego polityka z tej grupy etnicznej (podział między Uzbeków, Tadżyków czy inne mniejszości na terenie Afganistanu jest dość silny i rzadko się zdarza, żeby przedstawiciele jednej mniejszości narodowej głosowali na kandydata z innej). Kolejnym argumentem przemawiającym za kandydaturą Karzaja jest fakt, że jest on znany poza Afganistanem. - Wydaje się, że będzie to zależało od frekwencji wyborczej i od tego, czy wybory odbędą się w sposób niezakłócony - tłumaczy Bieniek, podkreślając wszakże, że w opinii samych Afgańczyków Karzaj jest politykiem uwikłanym w afery korupcyjne i nieposiadającym w zasadzie żadnej kontroli nad krajem. - Im większa frekwencja, tym bardziej prawdopodobne, że ludzie, którzy czują się zastraszeni nie tylko przez talibów, ale przez zwykłe lokalne bandy, których jest wiele, będą głosowali na kandydata umiarkowanego, podczas gdy przy mniejszej frekwencji, kiedy do wyborów staną ludzie bardziej zdeterminowani, mogą wygrać przywódcy, którzy głoszą hasła skrajne - zaznaczył.
Otwarte pozostaje pytanie, czy Zachód do końca zdaje sobie sprawę z tego, jakimi politykami dysponuje w Afganistanie. Według komentatorów, Stany Zjednoczone obawiają się, iż mniej znani, choć równie przewidywalni konkurenci Karzaja mogliby w przyszłości dopuścić do władzy skrajne nurty. I to najprawdopodobniej w oczach Zachodu działa na korzyść skorumpowanego, lecz umiarkowanego obecnego prezydenta.
Trwa rozlew krwi
Co najmniej siedmiu afgańskich cywilów zginęło, a prawie 100 osób zostało rannych w samobójczym zamachu przeprowadzonym w sobotę rano w Kabulu przed kwaterą sił NATO - poinformowało Ministerstwo Obrony Afganistanu. Wśród rannych było czterech afgańskich żołnierzy i parlamentarzysta. Według rzecznika NATO Erica Tremblaya, obrażenia odniosło też kilku żołnierzy natowskich sił ISAF. Do zamachu przyznali się talibowie, którzy poinformowali, że celem była ambasada USA, do której zamachowcy nie mieli dostępu. Rzecznik talibów Zabihullah Mudżahid oświadczył, że zamachowiec zdetonował 500 kg materiałów wybuchowych. Dokonany w Kabulu zamach rozwiał nadzieje ekspertów uważających dotychczas, że talibańscy bojownicy będą atakowali jedynie mniejsze miejscowości. Wprawdzie jak podało Ministerstwo Obrony Afganistanu, siły międzynarodowe przy współpracy afgańskich w przeprowadzonej w nocy z soboty na niedzielę na wschodzie kraju operacji zabiły ponad 30 talibów, ale nie oznacza to stabilizacji.
Niewykluczone, że wiele punktów wyborczych zostanie zamkniętych w obawie przed zamachami, natomiast Afgańczycy, aby oddać głos, będą musieli udać się do spokojniejszych rejonów. Tym bardziej że w niedzielę talibowie po raz pierwszy zagrozili przeprowadzaniem ataków bezpośrednio na lokale do głosowania w czasie zaplanowanych na 20 sierpnia wyborów prezydenckich i do rad prowincji w Afganistanie. Ostrzegali o tym m.in. w ulotkach przyczepionych na ścianach meczetu w Kandaharze na południu kraju.
- Talibowie w ogóle nie skłaniają się do tworzenia funkcji prezydenta. Gdyby jakikolwiek przedstawiciel stronnictwa konserwatywnego został prezydentem, to i tak nie będzie miał większego wpływu na to, co się dzieje w kraju, ponieważ karty rozdają w tej chwili głównie Amerykanie i ich sojusznicy - ocenia dr hab. Adam Bieniek. Dlatego talibowie nawołują do bojkotu wyborów. Popierając któregokolwiek z kandydatów, równocześnie musieliby zaznaczyć, że zgadzają się na system reprezentatywny, tymczasem nie uznają oni demokracji w naszym rozumieniu, zgodnie ze starą zasadą ukutą jeszcze w pierwszym wieku istnienia islamu: "Wszelka władza należy tylko do Boga".
Zwyczajna niezwyczajna kampania
Na kilka dni przed głosowaniem wzmagają się obawy, że napięcie przedwyborcze może wylać się na ulice, jeżeli przegrani w wyborach ogłoszą, iż dopuszczono się fałszerstw. A pole do nich wydaje się bardzo duże, przede wszystkim wskutek zmian w systemie głosowania. Powody do niepokojów budzić może brak list centralnych - Afgańczycy, rejestrując w urzędach chęć uczestniczenia w wyborach, otrzymują żółte karteczki, które później będą "kasowane" przy głosowaniu. - Pamiętajmy, że zawsze można wydać większą ilość tych kart - zauważa Bieniek, dodając, iż w Afganistanie kontrola jest nadal ograniczona. Celem wprowadzenia tego rozwiązania było wprawdzie umożliwienie osobom mieszkającym w niebezpiecznych i wyjątkowo niestabilnych okręgach na głosowanie w miejscowościach silnie strzeżonych przez siły rządowe czy koalicyjne. System ten może jednak stać się w przyszłości argumentem za podważeniem czy nawet unieważnieniem głosowania. - W zasadzie nie będzie niczego takiego jak listy wyborcze. Będzie można głosować w całym kraju, z tym że Afgańczycy wcześniej dostaną takie karteczki uprawniające do głosowania. Nie wyobrażam sobie jednak, aby później te skasowane karty były w jakikolwiek sposób rozliczane w skali całego Afganistanu - podkreśla ekspert.
W wyborach nie będą mogli wziąć udziału Afgańczycy przebywający za granicą. Tymczasem w państwach sąsiednich, w szczególności zaś w Pakistanie i Iranie, mieszkają liczni afgańscy uchodźcy z czasów inwazji sowieckiej oraz późniejszych wojen między głównymi przywódcami mudżahedinów, a także starć wywołanych przez talibów. - Są to ludzie dążący do stabilizacji i ładu w państwie, więc to może się obrócić w pewną przegraną w trakcie tych wyborów - uważa Bieniek, zwracając uwagę, iż sytuacja ta jest skutkiem rażącego braku funduszów, przyznanych przez państwa koalicji na cele wyborcze w Afganistanie. - Państwa, które wspierają Afganistan, bardzo zaoszczędziły na kampanii wyborczej, zwłaszcza na systemie komputerowym tej kampanii - wskazuje.
Kończąca się kampania wyborcza nie wyróżniała się niczym szczególnym, może za wyjątkiem jednego detalu: z uwagi na powszechny analfabetyzm obok nazwisk kandydatów widniały charakterystyczne symbole, które wybrali sobie z dostępnej puli. - Afgańczycy są w dużej części niepiśmienni, a ze względu na małą dostępność telewizji nie znają twarzy kandydatów, więc aby mogli ich kojarzyć, ustalono całą listę kilkudziesięciu symboli, z których kandydaci mogli sobie wybrać własny symbol, następnie umieszczony na plakatach wyborczych - tłumaczy Bieniek. System ten ma szczególne znaczenie dla kandydatów opozycji, których prawie nikt nie kojarzy. Wszystkie te zabiegi mają na celu zwiększenie frekwencji wyborczej, zwłaszcza wśród Afgańczyków podróżujących, migrujących - czy to koczowników, czy też kupców.
Nad bezpieczeństwem w czasie wyborów czuwać będą, obok afgańskiego wojska i policji, także siły sprzymierzone, w tym również polscy żołnierze.
Do głosowania w wyborach uprawnionych jest około 17 milionów osób. O najwyższy urząd w państwie ubiega się 41 kandydatów, w tym dwie kobiety. Te ostatnie nie mają jednak większych szans i wydaje się, że ich uczestnictwo w kampanii stanowi jedynie ukłon w kierunku Zachodu poprzez zaznaczenie udziału kobiet w życiu politycznym.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2009-08-18

Autor: wa