Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Znalazłeś mnie...

Treść

W sadzie ojciec bawił się w chowanego ze swoim 6-letnim synkiem. W którymś momencie musiał szybko wrócić do domu, aby odebrać telefon. Rozmowa nieco się przeciągnęła. Kiedy wrócił do sadu, znalazł dziecko rozszlochane i wystraszone. - Dlaczego płakałeś? - zapytał. - Przecież nie było mnie tylko kilka minut. Wróciłem do ciebie! - stwierdził. - Myślałem, że nie chcesz mnie już szukać... - odpowiedział rozżalony chłopiec. Obraz ten przychodzi mi na pamięć zawsze wtedy, kiedy słucham słów Jezusa mówiącego o radości. Może to dziwne połączenie, ale jest to tylko pozornie odległe zestawienie. Prawdziwa radość, o której mówi dziś Chrystus, zaczyna się wtedy, gdy człowiek pozwoli się odnaleźć Bogu.

W umysłach wielu ludzi wierzących zakodował się bardzo niepokojący obraz chrześcijaństwa, wedle którego jest ono religią ludzi smutnych. Zwieszone smętnie głowy stojących na Mszy św. w kościele (spoglądających na zegarki, pytających siebie, kiedy wreszcie się "to" skończy!), traktowanie Bożego prawa jako jarzma, które zrzuca się przy pierwszej lepszej okazji, minimalizm i zupełna rozbieżność pomiędzy deklaracjami a rzeczywistym kształtem życia. Wielu młodych ludzi jest święcie przekonanych, że wiara przeszkadza im w byciu w pełni wolnymi, ogranicza ich kreatywność, ponuro stygmatyzuje i cofa cywilizacyjnie. Skąd te stereotypy? Czego nie zrozumieliśmy?
"Wytrwajcie w miłości mojej! (...) To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna" - mówi dziś do nas Jezus. Święty Jan w drugim czytaniu dzisiejszej liturgii przypomina: "W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy". Najpiękniejsze w całym orędziu zbawienia jest to, że to Bóg zaczął jako pierwszy szukać człowieka. A człowiek chciał być szukany. Zaczęło się w rajskim ogrodzie. "Adamie, gdzie jesteś?" - pytał Stwórca, kiedy ten uległ pokusie złego. Prarodzice otrzymali protoewangelię - obietnicę odkupienia - ponieważ pozwolił się znaleźć. Całe późniejsze dzieje Izraela to historia Boga poszukującego człowieka, niezrażającego się łamanym wielokrotnie przymierzem, zdradami i bałwochwalstwem. Ukoronowaniem tego było wcielenie Syna Bożego, wydarzenie Golgoty i zmartwychwstanie. Kontynuacją - zesłanie Ducha Świętego, ustanowienie Kościoła, sakramentów. Jeśli gdziekolwiek szukać źródeł chrześcijańskiej radości, to właśnie w tym wymiarze obecności Boga pośród ludzi. To nieprawda, że my Mu robimy łaskę, przychodząc do Niego! - On nas już dawno odnalazł, otoczył swoją miłością, wszczepił w siebie w sakramencie chrztu świętego. Ciągle szuka nas - a my, choć nie zdajemy sobie do końca z tego sprawy, chcemy być szukani. Najgorsza jest samotność, poczucie opuszczenia, świadomość bycia drobnym pyłem w bezmiarze kosmosu. Wielkie ludzkie tragedie dlatego przychodzą, że pozostawiony sam sobie człowiek, nikomu niepotrzebny, niesłyszący potwierdzenia, iż jest kochany, ważny dla kogoś, nie jest w stanie udźwignąć ciężaru samotności. Ginie. Tęsknotę, aby być szukanym, doskonale rozumiał Jan Paweł II. Dlaczego milionowe rzesze młodych ludzi przybywały na spotkania z nim podczas Światowych Dni Młodzieży? "Szukałem was..." - wyszeptał, kiedy odchodził do Domu Ojca. Rozumieliśmy to, co mówił, ponieważ dotykał najintymniejszych naszych pragnień. Stał się znakiem Boga.
Pomyśl o tym, kiedy będziesz dziś niecierpliwe zerkał na zegarek, odliczając minuty pozostałe do końca Mszy Świętej. Bóg cię ciągle szuka na twoich pogmatwanych życiowych ścieżkach. Jest blisko ciebie. Pozwól Mu się znaleźć. Poczujesz wtedy, czym jest prawdziwa radość. Poznasz smak życia.
ks. Paweł Siedlanowski
"Nasz Dziennik" 2009-05-16

Autor: wa