Znała i ceniła wartość życia
Treść
Z Hanną Wujkowską, doradcą do spraw rodziny w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, lekarzem opiekującym się Ireną Sendlerową, rozmawia Maria Cholewińska
Jaka w bezpośrednim kontakcie była Irena Sendlerowa?
- Była osobą bardzo skromną, bardzo zwyczajną. Uważała, że to, co robiła, było rzeczą normalną, wpisaną w jej powołanie, w jej umiejętności. Ponieważ już przed wojną zajmowała się organizowaniem pomocy społecznej, miała wykształcenie właśnie w kierunku pomocy społecznej, bo skończyła i prawo, i pedagogikę. Bardzo interesowała się tymi zagadnieniami, zwłaszcza niesieniem pomocy najuboższym rodzinom, kobietom i dzieciom - szczególnie właśnie dzieciom. Toteż w sytuacji, gdy dowiedziała się, gdy zobaczyła na własne oczy, co się dzieje w getcie, to było dla niej naturalną sprawą, żeby podjąć działania - oczywiście wespół ze swoimi współpracownikami. Bo nie zapominajmy, że pani Irena Sendlerowa działała w pewnej sieci, w organizacji: było mnóstwo łączniczek i łączników, którzy uratowane dzieci przekazywali dalej. Jako Polacy, chrześcijanie, nie byli podejrzani, mogli wejść na teren getta ze środkami dezynfekującymi, odkażającymi, ponieważ Niemcy bardzo bali się tyfusu. W ten sposób mieli doskonałą orientację, gdzie są dzieci, które można wyciągnąć z getta. Na pewno trudne były te rozmowy z rodzicami, bo rodzice zostawali w getcie, a dzieci zostały z tego getta uratowane. Ale tak to właśnie się odbywało... I wówczas była sieć tych miejsc, gdzie dzieci mogły być umieszczone, już pod zmienionym nazwiskiem - obejmowała ona na przykład zakony, jak w Turkowicach czy w Chotomowie, albo domy rodzinne - rodziny, które były włączone w tę sprawę. Starsze dzieci szły także do partyzantki, bo tam byli też chłopcy kilkunastoletni. Czyli była to taka bardzo przemyślana, zorganizowana praca, której korzenie sięgają głęboko humanitarnego wychowania Ireny, które dostała w domu. Jej tata był lekarzem i dzielił ludzi tylko i wyłącznie na dobrych i złych, nie było żadnych innych różnic - tak to jest właśnie, szczególnie w tych zawodach medycznych, że trzeba nieść pomoc każdemu potrzebującemu, niezależnie od wyznania, rasy, wykształcenia, możliwości finansowych. A wówczas tą najbardziej potrzebującą grupą były właśnie dzieci żydowskie i pani Irena Sendlerowa wespół ze współpracownikami w tym nurcie działała. Potem oczywiście zapłaciła za to ogromną cenę: torturowanie, więzienie na Pawiaku, wyrok śmierci... Można powiedzieć, że została cudownie ocalona - tzn. zapłacono duże pieniądze człowiekowi, który był na to łasy, więc przyjął te pieniądze i pani Irena mogła więzienie opuścić. Ale oczywiście te wszystkie tortury miały później znaczenie dla jej stanu zdrowia - jej zdrowie fizyczne było bardzo nadszarpnięte. (Jako lekarz nie mogę powiedzieć szczegółów, ponieważ obowiązuje mnie tajemnica lekarska.) Natomiast jeżeli chodzi o zdrowie psychiczne, była do końca osobą zorientowaną, bardzo świadomą tego, co się dzieje w Polsce, czytała - albo raczej czytano jej - gazety codziennie, oglądała dzienniki, interesowała się bardzo sytuacją społeczną i polityczną. Generalnie była nią znużona, zniecierpliwiona i zawiedziona: tyle pracy, a jednak w dalszym ciągu tyle niesprawiedliwości w świecie. Ważną rzeczą jest jeszcze to, że pani Irena była gorącym zwolennikiem życia, podpisała się pod apelem obrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Było dla niej oczywiste, że życie człowieka jest największą wartością - i wtedy, i dzisiaj. Było dla niej niezrozumiałe, że mogą być jakiekolwiek zamachy na życie człowieka.
Jak Irena Sendlerowa podchodziła do tego, co zrobiła? Czy czuła się bohaterką i miała żal, że nie została należycie uhonorowana?
- Wręcz przeciwnie: ona była zaskoczona, że jej działalność może budzić aż tyle zachwytów! Przecież wtedy, gdy to czyniła, to robiła to, co należy. Natomiast późniejsze jej życie wcale nie było proste: doświadczała prześladowania, jej dzieci nie mogły uczyć się spokojnie, były usuwane z uczelni w latach sześćdziesiątych. Także to jest tak, że ona zapłaciła cenę osobistą i rodzinną za swoją działalność. Natomiast fakt, iż później powstała taka euforia na punkcie pani Ireny - ona była tym bardzo zszokowana. Byłam u niej zaraz po tym, jak był ogłoszony wynik, że Nagrodę Nobla otrzymał Al Gore, i wówczas powiedziała mi, że odetchnęła. Dla niej największym Noblem są listy od dzieci z całego świata, bo powstają szkoły jej imienia i ona otrzymuje takie listy z fotografiami tych dzieci - dla tych dzieci jest kimś ważnym; kimś, kogo warto naśladować. Myślę, że taka pamięć o człowieku jest dużo cenniejsza niż to, że ktoś otrzymał wyróżnienie za jakieś dzieło jednorazowe: tutaj była praca całego życia pani Ireny, która żyje w tych dzieciach uratowanych i w tej postawie. Właśnie to jest najpiękniejsze, że chodzi o uratowanie człowieka - nie chodzi o narodowość, o jakieś zaszczyty, tylko o to, że byli ratowani ludzie.
Czy te uratowane dzieci utrzymywały jakiś kontakt z panią Ireną?
- Oczywiście, że tak! Prowadziła korespondencję z tymi osobami, niektóre przyjeżdżały z odległych stron świata i przychodziły do pani Ireny, rozmawiały z nią. A przecież było tych osób naprawdę wiele - w tym niektóre bardzo już znane na świecie. Także pokój pani Ireny był nieustannie wypełniony ludźmi, co oczywiście dla mnie też było trudne, ponieważ jej stan zdrowia był coraz gorszy. Utrzymywała kontakty - nie tylko z politykami i dziennikarzami, których właśnie nie bardzo tolerowała, bo mówiła, że zawsze coś przeinaczą, dołożą, zmienią. Natomiast osobom, z którymi przeżyła tę rzeczywistość, nie potrzeba było nic tłumaczyć - to było ciągle żywe. Myślę, że ona po prostu ratowała te dzieci z miłości - z miłości do człowieka.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-05-13
Autor: wa