Zmniejszyć kredyty czy stopy?
Treść
Rekomendacja S nie powstrzymała Polaków od zaciągania kredytów na mieszkania. Zaniepokojenie okazuje znowu Narodowy Bank Polski. Wiceprezes Krzysztof Rybiński zastanawia się, czy nie trzeba znowu ograniczyć kredytów mieszkaniowych na kwotę nie wyższą niż wartość lokalu i skrócić okresu ich spłaty. Jakie to będzie miało skutki dla polskiej gospodarki? Czy takie działanie nie zmniejszy możliwości kupna mieszkań przez Polaków? Analitycy ostrzegają, że i tak przeciętnego człowieka nie będzie wkrótce stać na kupno własnego M na kredyt, bo obserwujemy obecnie w Polsce zjawisko przyśpieszenia inflacji. Inni sądzą natomiast, iż skrócenie terminu spłaty kredytu wpłynie na zmniejszenie możliwości zakupu przez wielu ludzi mieszkań.
- Pan wiceprezes NBP Krzysztof Rybiński ma rację. Przyrost kredytów mieszkaniowych jest bardzo wysoki. Banki bardzo chętnie udzielają kredytów na zakup mieszkań i nieruchomości. Jest to bardzo dobra lokata aktywów dla banku, bo te nieruchomości służą jako zabezpieczenie kredytu. Jeżeli kredytobiorca nie spłaci kredytu, to ma on znakomity aktyw w postaci np. mieszkania, które może sprzedać. Jednak ta akcja kredytowa napędza ceny nieruchomości - mówi prof. Andrzej Kaźmierczak ze Szkoły Głównej Handlowej. Według niego, na wzrost cen mieszkań mają również wpływ działania spekulacyjne. - Spekulanci wykupują nieruchomości jako formę lokaty majątku w nadziei, że na tym zarobią. Dodać tu trzeba, iż w Polsce obserwujemy obecnie zjawisko przyśpieszenia inflacji, a najcenniejszym w tej sytuacji zabezpieczeniem jest właśnie lokata pieniędzy w nieruchomościach. Inflacja może wkrótce spowodować, że zwykłego człowieka nie będzie stać na kupno mieszkania nawet na kredyt, a kredytobiorcy nie będą w stanie spłacić swoich zobowiązań wobec banków. Jak pokazuje historia, nadmierny przyrost kredytów mieszkaniowych w innych krajach był powodem kryzysu finansowego - alarmuje prof. Kaźmierczak. Zaznacza, że nieruchomość jest aktywem mało płynnym, czyli trudnym do szybkiej sprzedaży po cenie rynkowej. - Kiedy kredytobiorcy nie będą mogli spłacać pobranych kredytów mieszkaniowych, banki będą miały problem z odzyskaniem należności. Jeśli nie będą mogły pobierać środków finansowych, to również będzie problem z wypłatą pieniędzy - po prostu utracą płynność finansową. Powyższe trudności przeniosą się na pozostałe banki, bo są one wewnętrznie powiązane - twierdzi profesor. Wskazuje on na dodatkowe zagrożenie, jakim może być ucieczka z Polski wobec zaistniałej sytuacji, podmiotów zagranicznych z funduszami spekulacyjnymi. - Ograniczenie kredytów bankowych to słuszna decyzja pozwalająca cały ten proces przyhamować. Lepiej gdyby rozwój budownictwa mieszkaniowego, skądinąd bardzo u nas pożądany, był finansowany z już istniejących oszczędności obywateli, a nie z kredytów bankowych - radzi Kaźmierczak.
Udrożnić sprzedaż wierzytelności
Innego zdania jest Marek Dietl, ekspert z Instytutu Sobieskiego. - Myślę, że wiceprezes Rybiński obawia się załamania systemu bankowego, w przypadku gdy dojdzie do gorszej sytuacji w gospodarce i ludzie zaczną zakładać mniej lokat krótkoterminowych. Prawdopodobnie przypuszcza również, iż ceny mieszkań są sztucznie zawyżone, co w przypadku ich gwałtownego spadku, banki miałyby problem z odzyskaniem należności za pobrane przez ludzi kredyty mieszkaniowe. - Gdybym był wiceprezesem NBP, poszedłbym inną drogą - twierdzi. Uważa on, że raczej należałoby udrożnić sprzedaż wierzytelności. - Banki mogłyby sprzedawać pobrane kredyty np. funduszom emerytalnym, które mają rozłożony horyzont inwestycyjny na 30-40 lat. Wówczas fundusze zajęłyby się wierzytelnościami, a banki zarabiałyby dodatkowo na pośrednictwie, niczym nie ryzykując w razie problemów z odzyskaniem należności za pobrane kredyty przez klientów - wyjaśnia.
Nadzór ma obserwować, a nie martwić się o marże
Również Cezary Mech, zastępca szefa Kancelarii Sejmu RP, nie jest zwolennikiem metod Rybińskiego. - Wiceprezes uważa, że mamy na rynkach akcji i nieruchomości "bańkę spekulacyjną". Dlatego proponuje on pozwolić funduszom emerytalnym na inwestowanie za granicą, a w kwestii nieruchomości na wprowadzenie ograniczeń administracyjnych. Osobiście nie zgadzam się z tymi pomysłami. Rolą nadzoru jest obserwacja, czy mamy odpowiednie zabezpieczenie po stronie rezerw kapitałowych banków uwzględniających to ryzyko, a nie odgórne mówienie o powiększeniu tutaj marży rentowności. Nie wiem, na czym ma polegać to polepszenie sytuacji, kiedy ludzie będą więcej płacić za kredyty - twierdzi Mech. Przypomina o niezwykłej rentowności systemu bankowego. - Raczej należy dążyć do tego, by stopy procentowe były u nas niższe, aby łatwiej było spłacić kredyty - konkluduje.
Generalny Inspektorat Nadzoru Bankowego, organ wykonawczy Komisji Nadzoru Bankowego, poinformował, że nie planuje się wprowadzenia jakichkolwiek zmian w zapisach Rekomendacji S. "Natomiast na bieżąco nadzór prowadzi analizy ryzyka związanego z kredytowaniem rynku nieruchomości, w szczególności ryzyka walutowego. Wyniki tych analiz mogą posłużyć za podstawę ewentualnych inicjatyw nadzorczych" - czytamy w stanowisku GINB.
Jacek Dytkowski
"Nasz Dziennik" 2007-07-12
Autor: wa