Zmiana systemu prawdopodobna
Treść
Z prof. Adamem Bieńkiem, orientalistą z Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Anna Wiejak
Jak Pan ocenia obecną sytuację w Iranie? Na ile protesty opozycji są spontaniczne, a na ile zaś sterowane z zewnątrz?
- To jest dziwna sytuacja, ponieważ ludzie, którzy jeździli do Iranu, od kilku lat twierdzili, że tam pod powierzchnią coś wrze i w pewnym momencie musi wybuchnąć. Ponieważ sytuacja gospodarcza wbrew temu, co pokazują dane statystyczne, wcale nie była różowa, wzrost PKB zależał tylko od cen ropy naftowej i gazu na świecie, dlatego było to bardzo iluzoryczne. Panuje tam ogromne bezrobocie i zniechęcenie rządami prezydenta Mahmuda Ahmadineżada, który właściwie został wyniesiony do władzy dzięki swoim populistycznym hasłom. W tym momencie nie dziwi poparcie, jakim cieszy się umiarkowany reformator, który przy okazji był już premierem w czasach wojny iracko-irańskiej i zdołał opanować wtedy bardzo trudną sytuację gospodarczą. Przypomnijmy, że wtedy Iran był obłożony sankcjami właściwie przez wszystkie liczące się kraje świata, zarówno przez blok wschodni, jak i blok zachodni. Taki reformator, jakim jest Mir-Hosejn Musawi, wydaje się Irańczykom pewnym kompromisem. Nie jest reformatorem tej miary, jakiej był Chatami, któremu zresztą konserwatyści zablokowali reformy, natomiast stanowi pewną iskierkę nadziei.
Wydaje mi się, że nawet jeżeli protesty zostały wywołane z zewnątrz, to zdecydowanie obudziły drzemiące w Irańczykach pokłady niechęci do obecnego reżimu, okopującego się na pozycjach sprzed trzydziestu lat. Nie wydaje mi się jednak, aby tym razem było to inspirowane z zewnątrz. Wybuchy te, nie tyle przeciwko brakowi swobód narodowych, ile beznadziei, trudnej sytuacji gospodarczej, bezrobociu (głównie wśród młodych, wykształconych ludzi, którzy nie widzą dla siebie perspektyw), wyglądają na spontaniczne. To jest też specyfika Iranu, w którym panuje islam w wersji szyickiej. Przypomnijmy, że rewolucja w Iranie rozpoczęła się od spontanicznych protestów przeciwko rządom szacha, które krwawo stłumione przerodziły się w wybuch oddolnej rewolucji.
Dzisiejsza sytuacja w Iranie to przełom?
- Na pewno, ponieważ dotąd wszelkiego rodzaju protesty przeciwko istniejącemu porządkowi - już ponad 30 lat - nie wychodziły poza obręb lokalny. W tym momencie Irańczycy po raz pierwszy wyszli masowo na ulice i masowo zaprotestowali. I tego nie da się już cofnąć, ponieważ Iranu nawet nie można porównać do Polski w roku 1981, jako że nie tkwi w żadnym sztywnym bloku i jest częścią dość żywego światowego systemu zarówno politycznego, jak i gospodarczego. Na pewno w Iranie się coś zmieni. Nawet jeżeli wyniki wyborów nie zostaną zrewidowane, Ahmadineżad będzie musiał dostosować się do żądań dużej części Irańczyków. Pamiętajmy, że jest populistą - chce, żeby wszyscy go kochali, chce być uznawany za przywódcę, natomiast nie ma potrzebnych do tego kwalifikacji, dlatego sytuacja gospodarcza jest taka, jaka jest.
Może dojść do obalenia prezydenta?
- W warunkach irańskich jest to możliwe. Znowu sięgnę do analogii obalenia reżimu szacha (1979 r.). Szach miał potężny aparat policyjny, potężną armię, miał za sobą stanowcze poparcie Stanów Zjednoczonych. Na rok przed rewolucją islamską w Iranie amerykańscy analitycy twierdzili, że Iran jeszcze przez dziesięć lat będzie amerykańskim żandarmem Zatoki Perskiej. Natomiast w ciągu paru miesięcy wszystko się rozsypało jak domek z kart. Okazało się, że żołnierze nie chcieli już strzelać do tłumu, że aparat policyjny gdzieś nagle rozpłynął się w powietrzu, a w rzeczywistości w dużej mierze został przejęty przez nowe władze. W tym momencie nie wiadomo, jakie jest faktyczne poparcie dla prezydenta Ahmadineżada, ponieważ dane statystyczne w Iranie są zbierane w sposób stronniczy i nie można ich gromadzić w sposób obiektywny. Może być tak, że ten reżim potrwa jeszcze dwadzieścia lat, ale może się zdarzyć, że niespodziewanie te protesty przerodzą się w masowy ruch oporu, jeżeli wybory zostały zafałszowane i jeżeli większa część Irańczyków popiera Mira-Hosejna Musawiego.
Warto zwrócić uwagę na to, że Ajatollah Chamenei, zarządzając śledztwo w sprawie przebiegu wyborów, już dał sygnał, że należy ustąpić, należy się wycofać z takich twardych stanowisk, chociaż wyraził wcześniej poparcie dla Ahmadineżada.
Czy bieżące wydarzenia mogą stanowić fundament dla przyszłej demokracji w Iranie? Czy ta ostatnia jest w ogóle w irańskich warunkach możliwa?
- Iran ma wbrew pozorom dosyć dobrą tradycję zarówno demokracji, jak i konstytucjonalizmu. Jeszcze na przełomie XIX i XX w. środowiska kleru szyickiego - pamiętajmy, że Iran ze swoim szyickim odłamem islamu posiada zhierarchizowaną warstwę duchowieństwa w przeciwieństwie do islamu sunnickiego, w którym panuje taki "radosny chaos" - zaczęły popierać ruch konstytucyjny oraz demokratyzację państwa nie dlatego, że duchowni szyiccy byli wielkimi zwolennikami demokracji i konstytucjonalizmu, tylko aby osłabić w ten sposób władzę szacha. Dlatego też duchowieństwo szyickie z biegiem czasu stało się orędownikiem wprowadzania może nie bardzo szeroko zakrojonej, ale mimo wszystko demokracji. Taka demokracja w Iranie istniała na krótko po obaleniu szacha. Wtedy w parlamencie zasiadała dość szeroka koalicja. Dopiero później Ajatollah Chomeini zdominował struktury władzy. Iran jest zatem przygotowany do demokracji. Zresztą odbywające się dotychczas wybory w Iranie do pewnego stopnia są wyborami demokratycznymi. Ogranicznik wynika stąd, że strażnicy rewolucji islamskiej kontrolują kandydatów, których można wystawić do parlamentu, natomiast to poczucie, że głosowanie może coś zmienić wśród Irańczyków, istnieje (nie tak jak w czasach komunistycznych w Polsce). Moim zdaniem, jest to jedyny obok Turcji i Libanu kraj na Bliskim i Środkowym Wschodzie, który jest w stanie wypracować sobie demokrację.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-06-17
Autor: wa