Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zmarłe dzieci zbliżają nas do Nieba

Treść

Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię (Jr 1, 5).
Listopadowe dni skłaniają do refleksji, przypominają o wszystkich bliskich, ale również o ludziach osobiście nieznanych, którzy odeszli do Pana. Przypominają również o tych najmniejszych, którzy odeszli, zanim ujrzeli ten świat. Bóg jest Panem życia i śmierci. Można powiedzieć, że jest Królem Życia: jest jego źródłem i celem. Niewyobrażalną Pełnią. Ewangelia jest Dobrą Nowiną o życiu prawdziwym, pełnym, niekończącym się.

Dlaczego więc świat oszalał w swojej wrogości do życia, posunął się prawie do selekcjonowania ludzi, do wydawania wyroków śmierci milionom nienarodzonych? Dlaczego w swoim opętaniu, zmanipulowaniu rozumu, niszczy świat ludzi "normalnie" wrażliwych? I wreszcie, dlaczego ci ludzie o normalnej jeszcze wrażliwości tak szybko i łatwo ulegają manipulacji?
Przecież w głębi serca każdy ma wypisane prawo natury, którą stworzył Bóg. To znaczy, że ignorujemy nasze serca, zagłuszając ich cichy, ale wyraźny głos. "Całkowicie zlaicyzowane społeczeństwo musi wszystko desakralizować, w tym także życie; wszystko musi odmistyfikować. Cierpienie i śmierć są w istocie absolutnym absurdem, który usprawiedliwia bunt przeciwko Ojcu. Zgładzone dziecko symbolizuje więc zgładzenie Ojca, co wszakże nie zażegnuje przemocy - wręcz przeciwnie, oznacza jej rozszerzenie. Poza siłą jeszcze większą nic nie może ani nie powinno stawać na przeszkodzie mojej sile. Co więcej, jedna z funkcji ideologii polega na zatajaniu tej nieograniczonej przemocy i wyjęciu jej spod wpływów rozumu" (Michel Schooyans, "Aborcja a polityka").
Czytamy różne artykuły, opracowania, statystyki bijące na alarm. Dobrze, że one są. Bóg jednak każdego traktuje bardzo indywidualnie, każdego kocha najbardziej i nie pyta mnie o to, co robią inni. Jego interesuje, co myślę, co robię, jak decyduję właśnie ja! Kiedyś, na końcu mojego ziemskiego życia spojrzy na moje decyzje, moje czyny i nie będzie usprawiedliwiało moich czynów powoływanie się na fakt, że "przecież wszyscy tak robili". To na pozytywnych wyborach jednostek załamują się systemy totalitarne.
Nieprzyjęty dar życia
Przypominam sobie wydarzenie sprzed wielu lat. Moja znajoma spodziewała się dziecka. Jej małżeństwo praktycznie się rozpadało, zaczęła więc myśleć o aborcji. Miała w swojej rodzinie osobę, która nakłaniała ją do podjęcia złej decyzji: "jak sobie poradzisz sama?", "nikt ci nie pomoże", "już nie ułożysz sobie życia", "nie masz szans". Wiedząc o tym, próbowałam wszelkimi sposobami powstrzymać moją koleżankę przed zabiciem dziecka. Tłumaczyłam jej i pokazywałam zdjęcia ilustrujące prawdę, że człowiek jest osobą od poczęcia. To już jest człowiek: ma duszę nieśmiertelną, którą w momencie poczęcia stworzył Bóg i maleńkie ciało, które już od początku ma zapisane wszystkie cechy i będzie tylko dzięki jej organizmowi rosło.
Wahała się. Była rozdarta wewnętrznie. Przegrała tę walkę o swoje dziecko. "Doradczyni" z jej rodziny "pomogła" jej podjąć złą decyzję. Ja byłam przerażona i zrozpaczona tym, co się stało, moją nieskuteczną pomocą. Ona była spokojna i wydawało się, że jej zdrowie fizyczne i psychiczne zostały nienaruszone. Przynajmniej na początku takie sprawiała wrażenie. Kiedy jednak patrzę na jej życie z perspektywy czasu, to widzę, jak bardzo było ono pokrzywione. Skrzywdziła na swojej drodze wiele osób, w tym także dwóch żyjących synów, nie dając im prawdziwej, matczynej miłości. W tym stanie ducha nie umiała i nie chciała walczyć o uratowanie swojego małżeństwa. Straciła zdolność do normalnego, kobiecego - wrażliwego odczuwania. Nigdy już nie "ułożyła sobie życia". Nie zwróciła się do Jezusa, który jako jedyny mógłby jej pomóc. Modlę się z nadzieją na to, że kiedyś zwróci się do Jezusa, który z miłością ją przygarnie.
Później często myślałam o tym dziecku. Jakie by było, gdyby mogło żyć, jaką osobą wtedy byłaby jego mama, co dzieje się z nim teraz. Chyba wstawia się u Boga za swoją mamą, by poznała prawdziwy sens i cel swojego życia.
Ból nie może decydować
Minęło kilka lat, miałam już swoją rodzinę, dzieci, i wtedy okazało się, że grozi mi kolejne poronienie. Całą sobą modliłam się do Boga o ratunek dla mojego dziecka, ale niestety nie udało się go zachować. Przecież tak niewiele dni wcześniej widziałam na USG jego bijące serduszko! Cały świat nabrał wyrazistości. Wszystko wydawało się piękne, w szczególny sposób docierało do mnie przejmujące arcydzieło stworzenia. Wstąpiła w moje serce nadzieja, że wszystko będzie dobrze. Brałam leki, leżałam, żeby uratować maleństwo. Towarzyszył mi trudny do opanowania lęk o jego życie. Modliłam się, powierzałam jego życie Panu Bogu, nazywałam je po imieniu. Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze... ale nie było.
Kiedy kolejne USG wykazało, że moje dziecko nie żyje, pierwsze kroki skierowałam do najbliższego kościoła i prosiłam Pana, żebym nie zwariowała (bo przecież tak niedawno widziałam bijące serce mojego dziecka). Prosiłam, abym mogła to przyjąć. Nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje, że jedni mogą żyć, a innym nie dane jest się urodzić, że niektóre kobiety nie chcą swoich dzieci, a inne nie mogą ich donosić. Trudno jest ubrać w słowa te uczucia, które rozdzierały moje serce. Jestem pewna, że nie można tłumić i spychać do podświadomości uczucia żalu, zawiedzionej nadziei, bólu. Trzeba z tym wszystkim stanąć przed Bogiem. Nie umiałam sama nadać sensu temu, co było dla mnie straszne i niepojęte. Próbowałam wytrwać wobec tego "niepojmowania" i nie tworzyć zbędnych interpretacji wydarzeń.
Mam taki ukochany obrazek Pana Jezusa w cierniowej koronie. Szlachetna, pełna miłości Twarz tak strasznie poraniona... Gdy patrzę na Niego czuję, że Jego życie, cierpienie, śmierć i zmartwychwstanie pomagają mi znajdować odpowiedź na cierpienia moje i innych ludzi. On został posłany do nas - kruchych ludzi, których łatwo zranić, do naszej grzeszności i złości, z jaką czasem ranimy innych, do naszych lęków. Cierpienie nie było ostatnim słowem. Potem przyszło zmartwychwstanie. Nie szukamy cierpienia, ale ono wciąż staje na naszej drodze. Cierpienie niszczy wyobrażenia, które sobie stworzyliśmy na nasz temat czy też o naszym "udanym" życiu. Wtedy może ukazać się ten prawdziwy, stworzony przez Boga obraz nas samych. Wierzę, że krótkie życie moich kilkorga dzieci czy też życie wielu maleńkich istot niezależnie od tak bardzo cenionych na tym świecie: zdrowia, siły, uznania, powodzenia, ma wyjątkowe znaczenie. Myśląc o nich, zapraszam je jak anioły do mojego życia, a one zakotwiczają moje serce w Niebie, bym tego celu nie straciła z oczu. Myślę o ich krótkim życiu, ale przecież czy z perspektywy widzenia wieczności ich życie jest dużo krótsze niż nasze? Być może, z Bożego punktu widzenia, ich chwilowa egzystencja na ziemi ma nieporównanie większą wartość niż tysiące udanych, pełnych sukcesów historii życiowych.
Wielką pociechą dla mnie była myśl, że moje dziecko jest u Boga. Chciałam, by żyło, abym mogła się nim cieszyć, ale Panu Bogu wystarczyło tak krótkie jego życie, po którym wziął je do siebie. Tak wyraźnie zobaczyłam i zrozumiałam, że dziecko nam się nie należy. Ono jest darem, cudem Bożej miłości i nie jest dla rodziców, lecz rodzi się dla Boga. I jeszcze jedno zadziwiające spostrzeżenie: niezależnie od tego, ile dzieci się urodziło, każde następne jest tak samo "najbardziej" kochane i ważne.
Kiedyś się spotkamy
Zastanawiałam się potem bardzo często nad losem dzieci, które odeszły do Pana bez chrztu. Słyszałam wiele dyskusji na ten temat. Jestem przekonana, że są zbawione - miłosierny Bóg na pewno przyjął je do Nieba. Pocieszająca była dla mnie myśl, że kiedyś przecież je poznam.
Jan Paweł II widział potrzebę wydania dokumentu, który w sposób istotny poruszałby tę sprawę - wiele osób cierpiących po stracie dziecka zadawało sobie pytanie: czy ich maleństwo jest u Boga. Ojciec Święty zlecił więc Kongregacji Nauki Wiary napisanie takiego dokumentu, który zawierałby rozumienie losu dzieci zmarłych bez chrztu w kontekście powszechnej, zbawczej woli Boga, pośrednictwa Jezusa Chrystusa i sakramentalności Kościoła. Został on wydany dopiero 20 czerwca 2007 roku. Daje jednak nadzieję, że kiedyś poznamy nasze dzieci, które odeszły tak szybko...
Niektórym dziwne się może wydawać myślenie i mówienie o tych małych, którzy nie istnieli dla społeczności, bo "nikt ich nie widział". Niektórzy powiedzą, że to przesada, histeria. W sercach rodziców jednak żyli i żyją nadal. Zadziwia mnie samo spostrzeżenie, że pamiętam o nich, choć minęło już wiele lat. To nie jest nawet zwykła pamięć o kimś, kto był, a teraz nie istnieje. Jest to raczej świadomość aktualnej, realnej obecności. Gdy niedawno zmarli nasi ojcowie, pomyślałam sobie, że po tamtej stronie spotkali nie tylko swoich rodziców, krewnych, ale również kilkoro wnucząt, które odeszły wcześniej.
Matka nigdy nie zapomni swoich dzieci. Teraz bardziej rozumiem cierpienie tych kobiet, które zdecydowały się na zabicie swoich dzieci. Jest to cios w samo serce kobiecości, nie do zapomnienia, nie do wtłoczenia w podświadomość. Nic dziwnego, że te matki źle funkcjonują, chorują, wpadają w depresję, mają złe relacje z innymi, również ze swoją rodziną. Głęboko ukryte poczucie winy wykrzywia ich życie. Nie ma innej drogi, jak uznanie swojej winy, prośba o przebaczenie skierowana do Pana Boga i do swojego dziecka. Terapia czasem jest konieczna, ale najpierw potrzebne jest przebaczenie, które może dać tylko Bóg i nikt inny.
Wszystkie dzieci, które zmarły przed urodzeniem, mieszkają u Boga i są szczęśliwe, bo tylko w Nim jest pełne, prawdziwe życie, nam zaś pomagają nie zatracić właściwego kierunku w życiu.
Elżbieta Marek
"Nasz Dziennik" 2009-11-25

Autor: wa