Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Złota hiszpańska generacja

Treść

Hiszpania triumfuje, Hiszpania się cieszy, bo wreszcie spełniło się jej wielkie marzenie! Choć znakomitych piłkarzy miewała w przeszłości aż nadmiar, dopiero obecna generacja z Andresem Iniestą, Davidem Villą i Xavim zdołała dotrzeć na szczyt i zawładnąć futbolowym światem. W niedzielę w finale pierwszego w dziejach mundialu na kontynencie afrykańskim pokonała 1:0 Holandię i sięgnęła po tytuł. Również historyczny.
Patrząc na to, co w ostatnich latach osiągają hiszpańscy piłkarze, aż trudno uwierzyć, że nigdy wcześniej nie stali na podium mistrzostw świata. Ba, nigdy w narodowej reprezentacji nie odnosili spektakularnych sukcesów. W zmaganiach klubowych owszem, Barcelona i Real Madryt ustanawiali standardy, do których starali się równać inni, ale reprezentacja zawsze pozostawała gdzieś w cieniu. Wszystko zmieniło się przed dwoma laty, podczas Euro 2008. Wtedy zespół osiągnął pierwszy szczyt, ale ten mniejszy. Najwyższy był dopiero przed nim, bo nie było tajemnicą, że wszyscy marzyli o Pucharze Świata. Znamienne stało się zdanie Ikera Casillasa, który przed półfinałowym spotkaniem z Niemcami powiedział, że to będzie najważniejszy pojedynek w historii hiszpańskiej piłki. Istotniejszy nawet od zwycięstwa na Euro, bo otwierający drzwi do sukcesu na mundialu. Wszyscy tego triumfu bardzo pragnęli. Marzyli o nim i wreszcie dopięli swego. 11 lipca 2010 roku dowodzona przez Vicente'a del Bosque drużyna wygrała finał mistrzostw świata. Dotarła na swój Mount Everest.
Sam finał, zgodnie zresztą z przewidywaniami, nie był porywającym widowiskiem. Owszem, walki - i to nadspodziewanie ostrej - w nim nie brakowało, emocji też, ale walorów czysto piłkarskich - jak na rywali prezentujących tak wysokie umiejętności techniczne - było trochę za mało. Zaskoczyli szczególnie Holendrzy - agresją, zdecydowaniem wymykającym się niekiedy spod kontroli. Najlepiej obrazują to liczby: Howard Webb pokazał aż czternaście żółtych kartek i jedną czerwoną. Anglik nie przesadzał. Karał, gdy sytuacja tego wymagała. Dziewięć kartoników ujrzeli Pomarańczowi, pięć Hiszpanie, którzy we wszystkich wcześniejszych spotkaniach zobaczyli zaledwie trzy żółte kartki. Iskry się zatem sypały, kości trzeszczały, ale na szczęście między tymi sytuacjami zawodnicy pokazali też piękno gry. Tak jak Casillas, który w niesamowity sposób obronił strzał Arjena Robbena, jak Iniesta, który tuż przed końcem dogrywki z zimną krwią wykorzystał świetną okazję i zdobył najważniejszą bramkę w swojej karierze. Filigranowy pomocnik Barcelony raz jeszcze pokazał przy tym, jak bezcennym jest zawodnikiem. Może nie rzuca się w oczy jak Villa i Torres, nie czaruje techniką jak Xavi, ale daje drużynie niesamowicie dużo. Warto pamiętać, że w zeszłym roku to jego trafienie w ostatnich sekundach dramatycznego starcia z Chelsea Londyn otworzyło Barcelonie drzwi do finału Ligi Mistrzów. W niedzielę strzelił ponownie, tym razem na wagę Pucharu Świata. - Tak naprawdę to wciąż do mnie nie dociera, co się stało, brakuje mi słów, by wyrazić radość. Ta wygrana była owocem naszej ciężkiej pracy i zaangażowania. Po zdobyciu gola od razu pomyślałem o swej rodzinie, o tych, których kocham - powiedział bohater finału. Swą bramkę Iniesta zadedykował zmarłemu przyjacielowi, Danielowi Jarque. Piłkarz Espanyolu Barcelona dostał zawału serca w sierpniu ubiegłego roku podczas zgrupowania tej drużyny we Włoszech. Lekarzom nie udało się go uratować. "Dani Jarque: Zawsze z nami" - napisał Iniesta na koszulce, którą pokazał tuż po strzeleniu zwycięskiego gola.
Hiszpanie wygrali zasłużenie. Przyznał to nawet prowadzący rywali Bert van Marwijk. - Miałem nadzieję, że dotrwamy do rzutów karnych. Szkoda sytuacji, które wcześniej zmarnowaliśmy, szczególnie Robben, ale tytuł przypadł drużynie lepszej - powiedział. Del Bosque, ciesząc się z sukcesu, nie zapomniał o zasługach poprzednika, Luisa Aragonesa, pod którego wodzą Hiszpania sięgnęła po mistrzostwo Europy. - Zostawił po sobie wspaniałą bazę, wcześniej doskonale przebudował i poukładał zespół. Ja tylko kontynuowałem jego pracę - przyznał skromnie. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że niedzielny sukces był wielkim zwycięstwem selekcjonera. W 2003 roku, tuż po zdobyciu mistrzostwa Hiszpanii, del Bosque został zwolniony z posady trenera Realu Madryt. Działacze uznali, że nie jest "trendy" i jest za mało medialny jak na wymagania stołecznego klubu. Zbyt cichy, spokojny i nie rzuca się w oczy. Teraz znów triumfuje. Zwycięża jego filozofia pracy, oparta na szacunku dla podopiecznych, osobistej kulturze i wiedzy. - Było dla mnie prawdziwym zaszczytem prowadzić tych piłkarzy i ten zespół. W finale Holendrzy próbowali nas wybić z rytmu, faulowali, nie pozwalali grać pięknie, ale nie mam o to do nich pretensji. Było ciężko, jednak mam w składzie zawodników, którzy w najtrudniejszych momentach rozstrzygają o wszystkim. Zasłużyli na ten tytuł - przyznał del Bosque.
Hiszpania płacze ze szczęścia, a fiesta w tym kraju pewnie będzie trwać przez wiele najbliższych dni. Ale chyba nie ma się co dziwić, skoro - jak przyznał Casillas - w RPA "Hiszpania osiągnęła coś, o czym jeszcze niedawno tylko śniła"...
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-07-13

Autor: jc