Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ziemia lubi różnorodność

Treść

Stosowanie płodozmianu, poplonów, nawożenie obornikiem i odpadami żywnościowymi to najlepsze metody na poprawę jakości gleby. W Polsce takie działania powinny być podjęte jak najszybciej, gdyż jakość naszych gleb systematycznie spada.
Nasze gleby są generalnie słabej jakości, co wynika przede wszystkim z obiektywnych uwarunkowań przyrodniczych, struktury geologicznej Polski. Ale spora wina leży po stronie ludzi, którzy nie potrafią dbać o stan gleby. W efekcie splotu różnych czynników aż 89 proc. naszych ziem jest słabej jakości. A kryterium podstawowym przy tej ocenie jest zawartość węgla organicznego w glebie. Przypomnijmy, że według danych Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach, w ciągu ostatnich 30 lat zawartość próchnicy w gruncie spadła aż o 40 procent.
Wiesław Oleszek, dyrektor puławskiego Instytutu, wyjaśnia, że średnia zawartość węgla w glebie w Polsce to 1,25 proc., a tymczasem Komisja Europejska, opierając się na wskazaniach naukowców, przyjmuje, że jeśli w naszej szerokości geograficznej i przy naszym klimacie zawartość materii organicznej spada poniżej 1,7 proc., to grozi nam pustynnienie ziemi. W skrajnym przypadku ratunkiem dla gruntów rolnych może być tylko ich rekultywacja.
Można jednak zastosować pewne metody, które szybko przyniosą korzyść. Doktor Jan Marczakiewicz ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie na ostatniej konferencji w ministerstwie rolnictwa poświęconej jakości gleb stwierdził, że największą rolę w przywróceniu ich żyzności odgrywa płodozmian, czyli uprawa po sobie różnych gatunków roślin. Jest to potwierdzone wieloma latami doświadczeń i badań. Okazuje się bowiem, iż najszybciej gleba wyjaławia się tam, gdzie panuje monokultura rolnicza. Są już przecież gospodarstwa, gdzie uprawia się tylko jedną roślinę, np. pszenicę. Innym dobrym rozwiązaniem jest stosowanie tzw. poplonów, czyli wysiewanie roślin po zebraniu plonu - gdy wyrosną, są zaorywane, dostarczając glebie niezbędnych substancji poprawiających stan próchnicy. Z tego też względu dobre efekty daje choćby zaoranie ścierniska po zbiorze zbóż. Aby zachęcić rolników do stosowania poplonów, od kilku lat wypłacane są im dodatkowe dopłaty w przypadku wysiewania roślin strączkowych lub motylkowych.
W szczególnie trudnej sytuacji są te gospodarstwa, w których nie prowadzi się hodowli zwierząt, głównie trzody chlewnej lub bydła. Rolnicy nie mają wtedy naturalnego nawozu w postaci obornika i muszą stosować tylko nawozy sztuczne. Te zaś są szkodliwe dla wielu organizmów żyjących w glebie i spełniających pożyteczną rolę w wytwarzaniu warstwy próchnicznej. I gdy spada żyzność ziemi, trzeba ją jeszcze bardziej nawozić - dochodzi więc do prawdziwej kwadratury koła. Dlatego rolnicy są namawiani do tego, żeby nawozili swoje grunty obornikiem, a gdy go nie mają, dobrym wyjściem może być np. kompostownia. Na nawóz można wszak przerabiać odpady organiczne, które powstają w gospodarstwie, czy resztki żywności. - U nas niestety wiele ton zepsutej lub przeterminowanej żywności trafia na wysypiska śmieci lub jest utylizowanych. Szkoda, bo mogłyby to być bardzo dobre składniki kompostu - przekonuje agronom Stanisław Pietruszka. - Mój kuzyn zbiera od okolicznych rolników wszelkie odpady organiczne, z których produkuje ponad 5 ton kompostu rocznie. To uzupełnienie obornika, którego ma za mało, żeby nawozić co roku wszystkie grunty. Ale podobne zabiegi zaczyna stosować coraz więcej rolników - dodaje.
Eksperci nie mają wątpliwości, że takie działania poprawiają jakość ziemi uprawnej, dzięki czemu powstają warunki do zwiększenia plonów zbóż czy innych roślin. To zaś oznacza możliwość osiągania przez rolników wyższych dochodów ze swojej pracy.
Ale poprawa jakości gleby będzie długim procesem. Naukowcy podkreślają, że przez wiele lat na grunty rolne oddziaływał cały szereg negatywnych czynników, jak erozja ziemi, powodzie, osuwiska. Swoje zrobiła także urbanizacja czy zanieczyszczenie środowiska, które w znacznym stopniu odpowiadają np. za zasolenie gleby. Ponadto w ostatnich 30 latach pogłębił się deficyt wody w rolnictwie, bo spadł poziom wód gruntowych - mieliśmy wszak więcej lat suchych niż mokrych. Poprzedni, wyjątkowo mokry rok, był raczej wyjątkiem od reguły.
KL
Nasz Dziennik 2011-02-24

Autor: jc