Ziemia jednak nie jest płaska
Treść
Sporo czasu potrzebowała "GW", by wczoraj "odkryć", że 10 kwietnia br. na pokładzie samolotu Tu-154M nie było rosyjskiego lidera, bo nasi wschodni sąsiedzi nie odpowiedzieli na wniosek specpułku w tej sprawie. Gazeta uznała jednak za stosowne, by przy okazji swojej odkrywczej publikacji ponownie oskarżyć załogę tupolewa o braki w wyszkoleniu czy nieznajomość języka rosyjskiego, która doprowadziła do zbytniego obciążenia obowiązkami kapitana samolotu, co stało się przyczynkiem do katastrofy.
"To Rosjanie nie przysłali nam swojego nawigatora na lot do Smoleńska. Ani 7, ani 10 kwietnia. I dlatego musieliśmy z niego formalnie zrezygnować" - doniosła wczoraj "Gazeta Wyborcza". Cóż, rewelacje "GW" od dawna są znane bacznym obserwatorom wydarzeń związanych z katastrofą smoleńską. Tymczasem "GW" 22 grudnia obwieściła: "Do tej pory twierdzono, że to 36. Pułk Lotnictwa Specjalnego (do którego należał Tu-154) zrezygnował z lidera. Mówił tak m.in. w Sejmie płk Ireneusz Szeląg z prokuratury wojskowej, referując ustalenia śledztwa. Płk Edmund Klich, szef państwowej komisji badania wypadków lotniczych, sugerował, że to właśnie rezygnacja 36. pułku z lidera na pokładzie samolotu była 10 kwietnia jedną z przyczyn katastrofy".
Dokładnie to, co opisuje w grudniu "GW", już w czerwcu sygnalizował m.in. minister Radosław Sikorski, szef MSZ, który ocenił, iż "strona polska zrezygnowała z tego nawigatora, zdaje się dlatego, że strona rosyjska nie chciała czy nie mogła go nam udostępnić". Także płk Robert Kupracz, rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych, relacjonował wówczas proces występowania o przydzielenie lidera zarówno na lot 7, jak i 10 kwietnia br. Jak twierdził, "strona rosyjska nie potwierdziła gotowości do zabezpieczenia lotów przez lidera". Były to pierwsze sygnały sugerujące, że kwestia rezygnacji z lidera nie wynikała jedynie z niechęci strony polskiej. Jednak ponad miesiąc temu "Nasz Dziennik" dotarł do bardziej szczegółowych informacji, z których wyraźnie wynikało, że to Rosjanie zrezygnowali z użyczenia nam lidera, a sprawę tak relacjonował jeden z żołnierzy 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.
"Odkrywczy" materiał "GW" stał się jednak dobrym pretekstem do kolejnego ataku na załogę Tu-154M. Powołując się na zapis czarnych skrzynek, "Gazeta" uznała, że załoga pozbawiona lidera "najprawdopodobniej nie zrozumiała komendy z wieży 'pasadka dopełnitielno', co znaczy 'lądowanie warunkowe'". Załoga na komendę odpowiedziała po rosyjsku: "dziękuję", co według przywoływanych specjalistów od lotnictwa było błędem. Ponadto korespondencję prowadził kapitan samolotu, co miało spowodować rozproszenie jego uwagi z racji nadmiaru podejmowanych czynności.
W ocenie dr. Tadeusza Augustynowicza, byłego koordynatora lotnisk wojskowych, pracownika PLL LOT, menedżera Cargo Terminal London Heathrow Airport, sugestie "GW" o brakach w wyszkoleniu załogi nie mają żadnych podstaw. Jak zauważył, komendę "pasadka dopełnitielno" należy rozumieć jako "masz prawo zająć wysokość decyzji". Dlaczego więc słowo "dziękuję" ma wskazywać na brak zrozumienia znaczenia komendy i dlaczego jego użycie miałoby być błędem? - Pilot miał prawo zająć wysokość decyzji i tak komendę zrozumiał, gdyby chciał lądować, prosiłby o zgodę na lądowanie - zauważył. Co więcej, w przywoływanych stenogramach można wyczytać, że załoga w ogóle nie rozważała lądowania za wszelką cenę na Siewiernym, nie prosiła też o zgodę na lądowanie, bo podjęła inną decyzję: "odchodzimy". W ocenie dr. Augustynowicza, polscy lotnicy z 36. SPLT byli dobrze wyszkoleni, odbyli wiele lotów na lotnisko Siewiernyj, znali procedury oraz język rosyjski i już te fakty przemawiają za tym, by nie umieszczać lidera w polskim samolocie. - Nie był potrzebny lider w sensie nawigatora rosyjskiego, bo nasze załogi były świetnie wyszkolone. Do Smoleńska wykonano wiele kursów różnymi samolotami wojskowymi. Nie przesadzajmy, że lądowanie na zwykłym lotnisku wojskowym wymagało jakichś ekstraumiejętności. Ponadto nie ma takiej praktyki na świecie. Czy ktoś wyobraża sobie polskiego lidera w samolocie rządowym Federacji Rosyjskiej lądującym w naszym kraju? - dodał dr Augustynowicz. Praktykowanym rozwiązaniem jest za to umieszczanie "swojego człowieka" na wieży lotniska docelowego, który może służyć pomocą w razie problemów w komunikacji wieży z samolotem. Także w wojskowych przepisach nie ma mowy o obowiązku umieszczania rosyjskiego lidera w polskim samolocie rządowym. Był to zwyczaj z czasów Układu Warszawskiego, obecnie jeszcze czasem praktykowany. Co więcej, obecność lidera miała zupełnie inny niż sugerowany obecnie charakter - chodziło o to, by samolot wojskowy obcego państwa nie zboczył z wyznaczonego kursu. - Dawniej lider był potrzebny po to, by samolot nie zboczył z zaplanowanej trasy i jego pasażerowie nie zobaczyli więcej, niż mogą - podkreślił gen. bryg. rez. Jan Baraniecki, były zastępca Dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej. Jak zauważył, w czasach kiedy wykonanie dokładnych zdjęć satelitarnych nie sprawia większego problemu, "pilnowanie" dokładnego kursu samolotów obcych państw nie ma większego znaczenia, stąd też mogła wynikać postawa Rosjan w kwestii obecności lidera.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2010-12-23
Autor: jc