Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zidane i Henry zatrzymali mistrzów

Treść

Osiem lat temu w finale mistrzostw świata Francja pokonała Brazylię 3:0. Była to ostatnia porażka "Canarinhos" w mundialu. Od tej pory odnieśli oni jedenaście kolejnych zwycięstw. W sobotę mieli wygrać po raz dwunasty. Ich rywalem byli "Trójkolorowi", co stwarzało niepowtarzalną szansę do rewanżu. Tymczasem Francja jeszcze raz udowodniła, że potrafi grać z Brazylią. Całkowicie zdominowała boiskowe wydarzenie, do minimum ograniczyła aktywa rywala i zwyciężyła 1:0. To największa sensacja niemieckiego turnieju.
Spotkanie aktualnego z niedawnym mistrzem świata zapowiadało się fascynująco. Wszyscy spodziewali się niesamowitej wymiany ciosów, walki na każdym metrze boiska, wielu strzałów, bramkarskich parad i goli. Tymczasem od pierwszych minut na boisku obserwowaliśmy piłkarskie szachy, w których obie strony starały się realizować taktyczne założenia, ale bez ryzyka. Tempo gry było zatem dość wolne, jedni i drudzy bardziej czekali na zagranie rywala, niż samemu próbowali coś konstruować. Na samym początku ciut lepiej prezentowali się Brazylijczycy - częściej mieli piłkę i przebywali na francuskiej połowie, ale nie potrafili stworzyć sobie klarownej strzeleckiej sytuacji. Raz rzut wolny w pobliżu pola karnego wykonywał najlepszy w świecie specjalista w tej materii - Juninho, trafił jednak w mur. Próbował rozgrywać Ronaldinho, ale ani razu nie udało mu się uruchomić w ataku Ronaldo. Jak zwykle dynamiczny był Roberto Carlos, lecz brakowało mu wsparcia w kolegach. Mistrzowie świata nie stwarzali zagrożenia, bo Francuzi, a konkretnie Partick Vieira i Claude Makelele, wspaniale ograniczali poczynania reżyserów brazylijskiej jedenastki, przede wszystkim Ronaldinho. Gdy as Barcelony pojawiał się przy piłce, od razu dobiegało do niego dwóch rywali - nie miał nawet czasu, by się rozejrzeć, nie mówiąc o dokładnym dograniu do kolegi. Inna sprawa, że najlepszy piłkarz świata grał w sobotę dość przeciętnie, nie błyszczał, a przecież potrafi w pojedynkę rozstrzygać o losach meczu. Tym razem niewiele mu się udawało, a może to po prostu "Trójkolorowi" tak świetnie go pilnowali.
Francja przetrzymała początkowy napór Brazylii bez większego problemu, i co najważniejsze bez strat. Po mniej więcej 20 minutach sama zaczęła grać aktywniej i jak się okazało, szybko przejęła inicjatywę. Kapitalnie rozgrywał piłkę Zinedine Zidane - piłkarz, który ma 34 lata i po mundialu kończy karierę, pokazywał wspaniałe techniczne sztuczki, mijał rywali, dokładnie dogrywał partnerom, potrafił zwolnić i przyspieszyć tempo akcji, gdy sytuacja tego wymagała. Tuż przed przerwą po jego fantastycznym podaniu w sytuacji sam na sam z Didą znalazł się Vieira - Francuz został nieprzepisowo powstrzymany tuż przed polem karnym przez Juana. Sędzia Luis Medina Cantalejo z Hiszpanii pokazał Brazylijczykowi żółtą kartkę, mógł czerwoną.
W pierwszej połowie nie padła ani jedna bramka, nie było też ani jednej klarownej, stuprocentowej sytuacji. Na boisku trwał taktyczny pojedynek, w którym obie strony starały się przede wszystkim uniknąć błędów. Lepiej prezentowali się jednak Francuzi, którzy całkowicie sparaliżowali aktywa Brazylii.
Po przerwie niespodziewanie do przodu ruszyli "Trójkolorowi". Najpierw strzał głową Florenta Maloudy minął nieznacznie bramkę, potem zabrakło tylko centymetrów, aby Vieira przejął genialne podanie Thierry'ego Henry'ego. Wreszcie nadeszła 57. min - Zidane wspaniale dośrodkował z rzutu wolnego, a Henry, który łatwo uwolnił się spod opieki obrońców, potężnym uderzeniem z bliska nie dał szans Didzie. Francja objęła prowadzenie i nie zwolniła! Chwilę później po akcji aktywnego Francka Ribery'ego Juan był blisko samobójczej bramki. Nie minęło kilka minut, a Ribery znalazł się sam przed Didą, ale przegrał tej pojedynek.
Francja grała świetnie, mądrze i konsekwentnie, kontrolując przebieg wydarzeń. "Królem" środka boiska był niesamowity Zidane, któremu w sobotę udawało się chyba wszystko. A Brazylia sprawiała wrażenie bezradnej - atakowała bez pomysłu, z każdą upływającą minutą coraz bardziej nerwowo. Nic nie pomogło wprowadzenie Adriano i Robinho. Dopiero w samej końcówce groźnie uderzył Ronaldo, ale górą był Fabien Barthez.
Był to jedyny celny strzał Brazylii w całym meczu. Nic dziwnego, świetnie dysponowana Francja sprawiła sensację i zasłużenie pokonała wielkich faworytów mundialu. "Canarinhos" w poczuciu klęski wracają do domów, a "Trójkolorowi" zamierzają zdobyć mistrzostwo świata. W półfinale zagrają z Portugalią.
Wynik
Francja - Brazylia 1:0 (0:0). Bramka: Thierry Henry (57.).
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2006-07-03

Autor: ab