Ze "stalową wolą" w Stalowej Woli
Treść
Z ks. bp. Edwardem Frankowskim, biskupem "Solidarności" z diecezji sandomierskiej, rozmawia Mariusz Bober
Z prawdziwie "stalową wolą" walczył Ksiądz Biskup o budowę kościoła i powstanie parafii w Stalowej Woli Południu oraz o rozwój wspólnot w innych częściach miasta, przyczyniając się do załamania planów komunistów stworzenia tam modelowego "miasta socjalizmu". Co było dla Waszej Ekscelencji najtrudniejsze w tym okresie?
- Podwaliny miasta noszącego dumną nazwę "Stalowa Wola" kładli jego najstarsi mieszkańcy. Pomysłodawcą tej nazwy był minister spraw wojskowych gen. Tadeusz Kasprzycki. Powiedział on o Centralnym Okręgu Przemysłowym, że jest to "stalowa wola Narodu Polskiego wybicia się na niepodległość i nowoczesność". W dniu poświęcenia Zakładów Południowych, 14 czerwca 1939 r., przez ks. bp. Franciszka Bardę prezydent Ignacy Mościcki wpisał do księgi pamiątkowej takie słowa: "Potęga Rzeczypospolitej jest rezultatem stalowej woli i rozumnej, zorganizowanej pracy w zespołach". Zaś wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski, twórca COP, napisał: "Z wyrazami prawdziwego uznania za dokonaną pracę ze stalową wolą, w Stalowej Woli". Najpiękniej o tym mieście powiedział Ojciec Święty Jan Paweł II 12 czerwca 1999 r. w Sandomierzu: "Ogarniam sercem zwłaszcza Stalową Wolę, miasto wielkiej pracy, wielkiej wiary ludzi pracy, którzy z godną podziwu ofiarnością i odwagą wznosili swoją świątynię, mimo gróźb ze strony ówczesnych władz. Miałem radość poświęcić ten kościół".
Ksiądz Biskup kojarzony jest jednak przede wszystkim z "nielegalną" budową kościoła oraz budynków parafialnych. Jak to się zaczęło?
- Symbolem Stalowej Woli jest świątynia pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski, dzisiejsza bazylika konkatedralna, położona w centrum miasta. Kamień węgielny poświęcił ks. bp Franciszek Barda 12 października 1958 r., a inicjatorem budowy był ks. prałat mgr Józef Skoczyński, pierwszy proboszcz Stalowej Woli. Niestety, trzy lata później władze komunistyczne wstrzymały na 10 lat budowę kościoła, chociaż wykonano już 70 proc. prac w budynku, który znajdował się w stanie surowym. Budowę wznowiono 27 listopada 1971 roku. Dokończył ją drugi proboszcz - ks. mgr Władysław Janowski. Dwa lata później, 2 grudnia 1973 roku, poświęcił ją ówczesny metropolita krakowski ks. kard. Karol Wojtyła. Przy świątyni został wzniesiony również monumentalny betonowy krzyż. Przybyłem do Stalowej Woli, aby zorganizować prace wykończeniowe nowej świątyni, czyli urządzić jej wnętrze: dać posadzkę i witraże oraz zagospodarować jej otoczenie. Jak również wybudować dużą dzwonnicę i kupić nowe dzwony u państwa Felczyńskich w Przemyślu.
W jakich okolicznościach Ksiądz Biskup przybył do Stalowej Woli?
- Decyzją ks. bp. Ignacego Tokarczuka w 1967 roku zostałem przeniesiony z Jasła do Stalowej Woli. Miałem zadanie utworzenia nowej parafii na południowych peryferiach miasta, przy małej kaplicy w Chyłach, wybudowanej przez kapucyna o. Hieronima Rybę i tamtejszych mieszkańców. Zachowało się wiele dokumentów, odnalezionych przez Instytut Pamięci Narodowej, świadczących o tym, że władze komunistyczne od początku odnosiły się do mnie z wielką wrogością i do moich starań o budowę kościoła w tej części miasta oraz do otwartego przeze mnie punktu katechetycznego. Utworzono siatkę kilkunastu agentów i współpracowników SB, którzy obserwowali każdy mój ruch. Na początku władze starały się uniemożliwić mi zdobycie placu pod budowę świątyni. Działo się to w szóstym roku po wstrzymaniu budowy kościoła pw. Matki Bożej Królowej Polski. Służba Bezpieczeństwa wiązała ze sobą te dwa przedsięwzięcia. W 1971 r. władze zaproponowały, że zezwolą na dokończenie prac przy budowie kościoła Matki Bożej Królowej Polski, ale pod warunkiem usunięcia mnie ze Stalowej Woli.
Dlaczego władze chciały pozbyć się z miasta właśnie Księdza Biskupa?
- Zdaniem Służby Bezpieczeństwa, słynąłem z demonstracyjnego łamania przepisów budowlanych oraz "jątrzenia" społeczeństwa i skłócania go z władzą. W ten sposób uznano, że informowanie wiernych o represjach, jakie stosowano wobec mnie, było, według nich, wywoływaniem konfliktów. Poza tym uważany byłem za nielegalnego proboszcza, ponieważ władze nie chciały mnie zameldować w mieście. Także wszelkie zaangażowanie wiernych w tworzenie parafii i budowę kościoła spotykało się z dotkliwymi represjami. W 1975 r. z woli ks. bp. Ignacego Tokarczuka zostałem mianowany proboszczem parafii św. Floriana w centrum miasta. Otrzymałem polecenie, żeby zbudować plebanię oraz zorganizować parafię przy nowym kościele Matki Bożej Królowej Polski.
Dla reżimu jeszcze bardziej dotkliwe było jednak aktywne funkcjonowanie parafii i poparcie wiernych. Dlatego SB podjęła działania operacyjne w celu skłócenia Księdza Biskupa z wiernymi?
- Podjęto wówczas działania dezinformacyjne, polegające na kolportowaniu anonimów oraz oszczerstw w celu podważenia mojego autorytetu wśród wiernych. Istotną rolę odegrał w tym suspendowany w 1975 r. przez ks. bp. Ignacego Tokarczuka wikariusz parafii, w której byłem proboszczem. Okazało się bowiem, że był to tajny współpracownik o pseudonimie "Igła", który zaczął współdziałać z SB jeszcze jako kleryk. Równolegle władze usiłowały represjonować parafię, której byłem proboszczem. Odmówiono przydziału energii cieplnej do ogrzewania nowej świątyni. Dopiero po protestach kilku tysięcy mieszkańców władze cofnęły decyzję. Jednak winą za konflikt ze społeczeństwem jak zwykle obarczono mnie. Nadal domagano się też usunięcia mnie z miasta za rzekome wykorzystywanie funkcji administratora parafii do działań "wrogich PRL". Przez 20 lat władze wywierały presję na władze cywilne i kościelne, by usunięto mnie ze Stalowej Woli. To były dla mnie najtrudniejsze chwile.
Jednak pozostał Ksiądz Biskup w Stalowej Woli?
- Działania władz miały skutek odwrotny do zamierzonego. Zaufanie wiernych do mnie rosło, dlatego zgłaszało się coraz więcej chętnych do pomocy przy budowie plebanii. W efekcie zaczynałem nowe budowy i powiększyłem te już trwające: plebanię zbudowałem cztery razy większą, niż pozwoliły władze, a dom katechetyczny też cztery razy większy od plebanii. Prócz tego powstał jeszcze dom dla sióstr zakonnych i potężna dzwonnica przy kościele, i wreszcie budynek Filii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Stalowej Woli. Świadczy to o tym, jak wiele osób mi pomagało i w jaki sposób ludzie ci dawali odpowiedź na represje władz. Jestem bardzo wdzięczny mieszkańcom Stalowej Woli, że podczas tych najgorszych ataków stanęli przy mnie. Miałem w nich ogromne oparcie. W ten sposób Stalowa Wola nie stawała się "modelowym miastem socjalizmu", ale coraz bardziej pogłębionego katolicyzmu.
W ten sposób toczyła się w rzeczywistości walka o serca i umysły mieszkańców miasta, ponieważ bez nich nie można było stworzyć "modelowego miasta socjalizmu". Jak komuniści odbierali postawę mieszkańców, którzy stanęli przy Kościele i swoich kapłanach? Zrozumieli, że w ten sposób runęły ich plany i przegrali tę walkę?
- Komuniści stale upajali się propagandą sukcesu. Nigdy nie przyjmowali do wiadomości, że ponoszą klęskę. Nawet przejawy klęsk interpretowali jako strategiczne pomyłki, które trzeba naprawiać. Zawsze jednak mieli jeden cel: rząd dusz. Chcieli kierować umysłami i sercami ludzi tak, by oderwać ich od Pana Boga i uzależnić maksymalnie od władzy. W ten sposób kreowali się na "boską" - w pogańskim sensie - władzę, od której zależy życie i śmierć. W naszym mieście władze zrozumiały swoją klęskę dopiero wtedy, gdy mieszkańcy odwrócili się od nich i nie chcieli ich słuchać. To była ich klęska. Przecież mieli do dyspozycji media, pieniądze, organizację, aparat przemocy, pozbawili ludzi wszelkich form organizacyjnych i swobód. Prowadzili inwigilację, zastraszanie, powszechne zakłamanie, szczucie jednych na drugich, wszystko po to, by uczynić ludzi niezdolnymi do solidaryzowania się. Dlatego nie wierzyli, że "Solidarność" może powstać. Nie wierzyli w odtworzenie więzi Narodu. Zresztą bazowali też na zniszczonych więziach międzyludzkich z okresów zaborów czy okupacji i byli kontynuatorami tamtych działań. Gdy zrozumieli swoją klęskę, poczuli lęk przed utratą władzy i dlatego wprowadzili stan wojenny.
I walczyli z Kościołem, ponieważ pomagał opozycji?
- Walczyli z Kościołem przede wszystkim dlatego, że dawał ludziom nadzieję, jednoczył i uszlachetniał ludzi, wyzwalał to, co jest w nich najpiękniejsze, bo religijnie motywował do działania. Dlatego byli tak wściekli, że księża potrafią odciągnąć od nich wiernych, chociaż oni obiecywali raj na ziemi. Dodatkowym ciosem dla nich było to, że coraz więcej "ich" ludzi odchodziło od nich.
Z materiałów gromadzonych przez SB wynika, że Ksiądz Biskup wręcz inspirował tworzenie struktur opozycji demokratycznej na terenie Stalowej Woli i ziemi sandomierskiej, i to nie tylko w środowisku robotników Huty SW, ale także wśród rolników. Zresztą przylgnęło do Waszej Ekscelencji miano "Biskupa 'Solidarności'". Co najbardziej zapamiętał Ksiądz Biskup z tego okresu?
- Określenie "Biskup 'Solidarności'" powstało w czasie mojej konsekracji biskupiej 5 marca 1989 roku. Był to czas oczekiwania na zmiany, na zalegalizowanie "Solidarności", czas wielkich nadziei i oczekiwań, także wobec Kościoła. Dlatego uroczystość mojej konsekracji zgromadziła ogromne rzesze właśnie ze względu na te okoliczności. Ludzie chcieli czuć się wolni, być razem, coś razem zrobić. Jednak z działaczami "Solidarności" związany byłem właściwie od początku. Najwięcej wysiłku włożyliśmy właśnie w tworzenie struktur solidarnościowych, najpierw NSZZ pracowników huty różnych branż, a później "Solidarności" rolników. Liderem tej ostatniej był nieżyjący już Jan Kozłowski. Zgromadził wokół siebie grupę ludzi, którzy tworzyli "Solidarność Wiejską". Starałem się ich wspierać, zwłaszcza wtedy gdy Jan Kozłowski został aresztowany. Zorganizowaliśmy pomoc prawną, a także głodówkę w proteście przeciw jego aresztowaniu. Staraliśmy się też, by organizowała się młodzież. Dlatego utworzyłem razem z moimi wikariuszami, z ks. Romanem Jurczakiem - Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej, a z ks. Kazimierzem Trelką różne oazowe wspólnoty młodzieżowe. Staraliśmy się też integrować inne grupy zawodowe: pielęgniarki, lekarzy, nauczycieli, tworząc dla nich katolickie stowarzyszenia.
W ten sposób wielu opozycjonistów znalazło oparcie w Kościele, a wielu też dzięki niemu zaczęło działać?
- W 1982 r. w kościele Matki Bożej Królowej Polski rozpoczęliśmy odprawianie Mszy św. za Ojczyznę. Gromadziły one rzesze wiernych. Podawaliśmy po Mszach św. informacje o tym, co się dzieje w hucie oraz w innych miejscach protestów. Staraliśmy się nieść pomoc nie tylko duchową, ale też materialną, prawną i każdą inną, na którą mogliśmy się zdobyć. Wolna Polska żyła w Kościele. Wprowadzenie 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego było wielkim ciosem w "Solidarność", w entuzjazm, który wzbudziło w Polakach podpisanie Porozumień Sierpniowych. Wiele osób zostało aresztowanych oraz internowanych. "Solidarność" straciła wielu mądrych, wykształconych ludzi, których zmuszono do emigracji z Polski. Stało się jednak coś, czego komuniści nie przewidzieli. Miliony obywateli od sierpnia 1980 r. poczuło, że chcą żyć w społeczeństwie obywatelskim, poczuło znaczenie solidaryzmu społecznego. Ludzie nie pogodzili się z wprowadzonym bezprawnie stanem wojennym. Dlatego gotowi byli bronić ideałów Sierpnia '80. Z pomocą przyszedł im Kościół, który stał się dla nich azylem. Ludzie znaleźli w Kościele nie tylko schronienie, ale nawet mogli rozwijać działalność patriotyczną.
Zdarzało się, że znajdowali w Kościele ratunek dosłownie, jak podczas akcji milicji przed domem katechetycznym przy kościele Matki Bożej Królowej Polski. Skąd Wasza Ekscelencja wziął pomysł zbudowania podziemnego przejścia między plebanią a kościołem?
- Było to w okresie stanu wojennego. W tym czasie prowadziłem w parafii budowę domu katechetycznego. Po doświadczeniach stanu wojennego, aresztowaniach i internowaniu wielu działaczy opozycji doszliśmy wraz z ludźmi - którym pomagaliśmy - do wniosku, że trzeba zrobić tajne przejście między domem katechetycznym a kościołem Matki Bożej Królowej Polski. Zbudowaliśmy je w taki sposób, że mogło ono również pełnić rolę schronu atomowego. Zostało wyposażone m.in. w czerpnię powietrza, ale bez wykończenia.
W roli schronu atomowego przejście nie zostało wykorzystane, ale mimo to okazało się niezwykle pomocne?
- Dokładnie. Gdy w sierpniu 1988 r. działacze "Solidarności" przygotowywali się do zorganizowania strajku w Hucie Stalowa Wola, SB namierzyła komitet strajkowy, który zebrał się właśnie w domu katechetycznym. Ściągnięto natychmiast wzmocnione siły milicyjne, które otoczyły plebanię i dom katechetyczny, by ich aresztować. Gdy funkcjonariusze milicji i SB próbowali wkroczyć na plebanię, przeprowadziliśmy działaczy tym tajnym tunelem pod nogami milicjantów do kościoła, gdzie wmieszali się w tłum wiernych i wraz z nimi wyszli po Mszy św. ze świątyni. Gdy milicja wdarła się na plebanię, komitet strajkowy już był w hucie.
Inicjował Ksiądz Biskup także wiele przedsięwzięć społecznych oraz edukacyjnych - np. utworzenie Filii KUL w Stalowej Woli oraz Wyższej Szkoły Agrobiznesu i Zarządzania. Dlaczego akurat te przedsięwzięcia proponował i wspierał Ksiądz Biskup?
- Prócz Filii KUL powstała też Szkoła Bankowa. Chciałem również utworzyć Wyższą Szkołę Agrobiznesu i Zarządzania. W tym celu prawicowa grupa "Amici Poloniae" w Parlamencie Europejskim zbierała nawet fundusze na ten cel. Jednak gdy odszedłem ze Stalowej Woli, nie miał kto podjąć tej inicjatywy. Jeszcze wcześniej tworzyliśmy m.in. Studium Katolickiej Nauki Społecznej, Studium o Rodzinie, Instytut Wyższej Kultury Religijnej, a także Klub Inteligencji Katolickiej. Wszystko ze względu na duchowe potrzeby mieszkańców. Do Stalowej Woli przyjeżdżali najczęściej ludzie młodzi, którzy szukali mieszkania. W czasach PRL w tym mieście łatwiej było je zdobyć. Jednak, gdy chodziłem po kolędzie i rozmawiałem z parafianami, usłyszałem, że wielu chciało po pewnym czasie wyjechać ze Stalowej Woli, ponieważ była ona wtedy pustynią kulturalną. Nie było żadnych ośrodków myśli twórczej ani możliwości rozwoju intelektualnego. Stąd zrodził się pomysł tworzenia podmiotów, które mogłyby zapełnić tę pustkę i rozwijać potencjał młodych ludzi. Chciałem też pomóc im w tworzeniu społeczeństwa obywatelskiego, a więc takiego, które czuje się gospodarzem w swoim mieście i kraju. Dlatego organizowaliśmy też tygodnie kultury chrześcijańskiej, tygodnie społeczne, przeglądy zespołów oazowych, które gromadziły ogromne rzesze młodzieży z całej Polski. Powstał też Ośrodek Kultury Chrześcijańskiej, w którym młodzież uczyła się różnych form zaangażowania patriotycznego.
Skąd Ksiądz Biskup czerpał pomysły i siły do prowadzenia tych wszystkich inicjatyw?
- Nie robiłem tego sam. Ja tylko podpowiadałem, zachęcałem. Pomysły realizował cały zespół ludzi. Zajmowałem się wówczas budową plebanii, uczelni, a na końcu także ochronki dla dzieci i domu dla bezdomnych mężczyzn. Bardzo mocno wspierali mnie księża pracujący w naszej parafii, a wszystkie te inicjatywy opierałem o stół.
Co to znaczy?
- Wszystkich gości, których zapraszałem, czy to byli działacze "Solidarności", czy robotnicy, czy później politycy, sadzałem przy jednym stole. Zastawiany był często bardzo skromnie, ale nie chodziło o to, co na nim stało. Chodziło o więzi, które przy stole łatwiej się zawiązują. Łatwiej też rodzą się ciekawe pomysły. Jeden miał jakieś kontakty, drugi ciekawą myśl, trzeci możliwości finansowe. Okazało się, że w takim zespole szybko powstają ciekawe projekty, które nigdy nie zrodziłyby się w głowie pojedynczej osoby, także w mojej, gdybym był sam. Zależało mi też, by ta atmosfera przy stole była bardzo ciepła, serdeczna. Pomagały mi w tym także dzielne siostry zakonne służebniczki dębickie. Bywało więc, że przy stole gromadziło się nawet 50 osób.
To musiał być duży stół?
- Jakoś się mieściliśmy. Stół rozwiązywał mi wszystkie sprawy. Dzięki niemu wiedziałem też, co się dzieje w różnych miejscach naszych inicjatyw, np. w Filii KUL, bo wykładowcy i studenci uczelni dzielili się swoimi spostrzeżeniami. Drugim sposobem była tzw. rzeczpospolita sąsiedzka. Pomysł zrodził się z pewnego problemu, który występuje w blokowiskach. Ludzie nie znają się tam nawzajem, mimo że mieszkają w jednym bloku. Zastanawiałem się więc, jak zintegrować społeczność. Postanowiłem wykorzystać świąteczną wizytę duszpasterską, popularnie zwaną kolędą. Prosiłem prowadzących ją kapłanów, by zapraszali wiernych z rewizytą do mnie, na plebanię...
Zdążył Ksiądz Biskup wszystkich przyjąć?
- Spotykaliśmy się w dużej sali. Prosiłem też wszystkich, by wierni na tę wizytę przynosili karteczkę z jednym nazwiskiem osoby, która według nich ma największy autorytet. Pomysł powiódł się. Ludzie spotykali się razem i przekazywali karteczki z najbardziej szanowanymi osobami w swoich blokach. Nazwiska osób, które zebrały najwięcej takich opinii, podawaliśmy do wiadomości publicznej. Tych ludzi wybierano na gospodarzy bloku. Co miesiąc spotykaliśmy się. Oni bardzo pomogli mi zarówno przy budowie plebanii czy domu katechetycznego, jak i Filii KUL, ale także w sprawach społecznych i religijnych. Sam nie dowierzałem, że to się uda, bo wypełniali te zadania całkowicie społecznie, bez pieniędzy. Tymczasem okazało się, że często ze łzami w oczach przyjmowali te role dla siebie, mówiąc, że nie zdawali sobie sprawy, że są tak bardzo szanowani przez swoich sąsiadów. W ten sposób pomogli też sobie nawzajem. Dzięki temu współdziałaniu zrobili również wiele dobrego na swoich osiedlach, np. wybudowali strzeżone parkingi, schwytali piwnicznych złodziei, lepiej zadbali o zieleńce itd. Lepiej też funkcjonowała społeczność w bloku, gdyż w przypadku wystąpienia jakiegoś problemu wiadomo było, do kogo można się zgłosić. Ale chyba najważniejsze było to, że listy tych osób - znane wszystkim - stały się podstawą dobrego przygotowania wyborów samorządowych po upadku PRL. Nasi mieszkańcy wcześniej wskazali najlepszych kandydatów do wyborów. W ten sposób udało się wyzwolić w ludziach to, co jest podstawą solidarności - troskę o wspólne dobro. To było budowanie społeczeństwa obywatelskiego w praktyce. Większość tych organizacji i stowarzyszeń działa do dziś.
W ten sposób Ksiądz Biskup jest związany także z historią Stalowej Woli. Ale związki te wynikają także z korzeni rodzinnych?
- Tak, Stalowa Wola to moja rodzinna ziemia. Urodziłem się kilkanaście kilometrów od tego miasta, w Kępie Rzeczyckiej. Tatuś był kolejarzem, a mama prowadziła gospodarstwo domowe i rolne. Zasmakowałem także pracy fizycznej. Tatuś i mamusia już nie żyją, ale w rodzinnej miejscowości mieszka nadal moja siostra z mężem i dziećmi. Łączą mnie także więzi z mieszkańcami Kępy Rzeczyckiej. Gdy tylko czas pozwala, zaglądam tam, chociaż czasu mam niewiele.
Tam właśnie rodziło się powołanie do kapłaństwa?
- W zasadzie tak. Na moje wybory życiowe najbardziej wpłynął ks. Jan Czekański, który był proboszczem w Woli Rzeczyckiej w okresie mojego dzieciństwa. Był wielkim ascetą, niezwykle prawym człowiekiem, bardzo chętnym do pomocy. To właśnie on dał mi wiele książek i czasopism. Widział moje zainteresowanie religią. Właściwie całe moje dzieciństwo związane było z kościołem parafialnym, tym bardziej że organistą był w nim mój wujek. Mimo że były to czasy komunistyczne, nawet nauczyciele w szkole zwalniali mnie do pomocy w kościele. Od dziecka nazywano mnie "ksiądz". Maturę zdawałem w Stalowej Woli. Niedawno obchodziliśmy 50-lecie uzyskania świadectwa dojrzałości.
Miał Ksiądz Biskup kogoś, kto był przewodnikiem duchowym czy po prostu wzorem na drodze życiowej?
- Bardzo byłem zafascynowany postacią ks. Jerzego Popiełuszki. Nigdy nie miałem okazji, by dłużej porozmawiać z nim bezpośrednio. Jednak uważnie słuchałem jego wypowiedzi podczas Mszy św. za Ojczyznę organizowanych w Warszawie, na które czasem jeździłem. Nawet Grzegorz Piotrowski, jeden z zabójców, zeznał, że gdyby ks. Jerzy nie zginął w drodze do Torunia, to zabiliby go w drodze do Stalowej Woli, gdzie był przeze mnie zaproszony na Mszę św. za Ojczyznę. Piotrowski stwierdził mianowicie: "Gdyby akcja z 19 października się nie powiodła, już przygotowany był następny wyjazd. Wiedzieliśmy, że ksiądz Jerzy miał jechać do Stalowej Woli. Tam ksiądz Frankowski działał. Mieliśmy wszystko dopięte i w komendzie w Tarnobrzegu, i w Sandomierzu. To nękanie miało zgodnie z zaleceniami programowymi narastać".
Bardzo pomógł mi też ówczesny ks. bp Ignacy Tokarczuk. Jego postawa, mądrość były dla mnie wzorem postępowania. Ponadto ksiądz biskup bronił nas zawsze przed atakami władz. Często pomagał, przyjmując nas, kapłanów, gdy była potrzeba - nawet w nocy.
Z materiałów IPN wynika, że SB mogła zgotować Księdzu Biskupowi los, jaki spotkał ks. Jerzego Popiełuszkę...
- Owszem. Były organizowane różne akcje, gdy tylko przybyłem do Stalowej Woli. Pamiętam, jak przysłano do mnie parę, która twierdziła, że są narzeczonymi. Uparcie chcieli, by udzielić im ślubu, choć nie zawarli kontraktu cywilnego. Wówczas za udzielenie w takiej sytuacji ślubu groziła kara 5 lat więzienia. Mimo że kilkakrotnie powiedziałem tym młodym, że muszą najpierw dopełnić tej formalności, przyjechali kiedyś ubrani jak do ślubu z zamiarem jego zawarcia. Mimo tego nie ugiąłem się i nie udzieliłem im sakramentu. Zresztą w niedługim czasie rozeszli się w dramatycznych okolicznościach. Później SB przygotowała kolejną, tym razem groźniejszą prowokację, aranżując wypadek na terenie budowy domu katechetycznego. Funkcjonariuszom udało się odurzyć alkoholem robotników podczas mojej nieobecności i wbrew mojej woli zrobili podkop pod fundamentem. Gdybym w porę nie przyjechał i nie kazał im szybko odejść z zagrożonego terenu, zabiłaby ich ściana. Zginęłoby zapewne kilkanaście osób, a ja nie wyszedłbym z więzienia. Służba Bezpieczeństwa gotowa była zabić kilkanaście osób, byle tylko wsadzić mnie do więzienia. Pamiętam też, jak zastawiono na mnie pułapkę pod Toruniem. Służba Bezpieczeństwa podsłuchała rozmowę zaprzyjaźnionej z naszymi harcerzami kobiety, która zaprosiła ich na wakacje na Mazury. Władze myślały, że ja też tam pojadę, więc na drodze pod Toruniem czekała już SB i prokurator. Zatrzymali harcerzy, zrobili rewizję, a gdy zorientowali się, że mnie nie ma, zaczęli przeklinać. Mieli już przygotowaną prowokację. Było jeszcze wiele takich przypadków, by złapać mnie na czymś i uwięzić. Miałem świadomość, że mogę zginąć. Starałem się więc cały czas, żeby być przygotowanym na spotkanie z Bogiem.
Od lat Wasza Ekscelencja wspiera Radio Maryja. Z tego powodu Ksiądz Biskup nazywany jest nawet "radiomaryjnym biskupem"...
- Bardzo się cieszę z tego powodu i jestem z tego dumny. Nie ukrywam, że to środowisko jest, według mnie, najbardziej twórcze, prawe moralnie i duchowo i rozwija się pod każdym względem. W nim jest przyszłość Ojczyzny i Kościoła.
W czasach PRL w związku z tak aktywnym zaangażowaniem w sprawy parafii i w życie społeczne ziemi sandomierskiej pewnie nie miał Ksiądz Biskup wiele czasu na odpoczynek. A obecnie?
- Myślę, że człowiek najlepiej odpoczywa, gdy jest potrzebny i może pomagać. Wtedy jest też zadowolony. W ogóle człowiek jest najbardziej szczęśliwy wtedy, gdy uszczęśliwia innych. To jest najlepsza forma odpoczynku. To jest nasze powołanie. Gdziekolwiek jestem, są ludzie, a gdzie są ludzie, tam również są ich potrzeby. To daje mi największą radość - bycie z ludźmi i pomaganie im.
Ma Wasza Ekscelencja jeszcze jakieś niespełnione pragnienie?
- Zawsze są jakieś niespełnione pragnienia. Trzeba być realistą i cieszyć się tym, co się ma, i robić to, co można zrobić. Chciałbym pomóc ludziom przezwyciężyć kryzys, który przeżywamy. Chcę być z ludźmi, taka jest moja rola kapłana i biskupa, by ludzi jednoczyć, pomagać im i prowadzić do zbawienia.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-04-04
Autor: wa