Zbyt krzykliwie i hałaśliwie
Treść
Jak dziś grać "Trzy siostry" Czechowa? Dobrze grać, i tyle. Banalne pytanie i banalna odpowiedź. Ale tylko z pozoru banalne, bo - jak się okazuje - wcale niełatwo dobrze zagrać dramaty Czechowa, zwłaszcza dzisiaj. Dowodzi tego spektakl Rimasa Tuminasa, jednego z najbardziej znanych litewskich twórców teatralnych, należącego do tzw. trójki najlepszych litewskich reżyserów teatralnych na Litwie: Nekrosius, Korsunovas i Tuminas.
Problem z wystawianiem Czechowa tkwi nie tyle w odczytaniu dramatu, ile w estetyce środków wyrazu, sposobie inscenizacji, "pomysłowości" reżyserskiej. Współczesna cywilizacja silnie odciska swoje piętno niecierpliwości, szybkości przebiegu akcji (to, oczywiście, skażenie filmami akcji), agresywności obrazu i przewagi eksperymentowania formalnego nad refleksją intelektualną. Ciągły pośpiech i pośpiech. Zarówno w życiu, jak i na scenie.
A dramaty Czechowa potrzebują naszego wyciszenia z natłoku informacji bombardujących nas od rana do wieczora - w domu, w pracy, w sklepie, na ulicy, w tramwaju, w samochodzie... Wszędzie. Bo światem zawładnęły dziś media; to one stanowią tę rzeczywistą władzę i one kreują obraz świata, często odległy od tego, który istnieje naprawdę. Właściwie nie mamy już szans na obiektywne postrzeganie świata takiego, jakim jest on naprawdę. Codzienna rzeczywistość podlega silnej obróbce medialnej i już nie da się tego cofnąć. Taka jest cena, którą płacimy za rozwój cywilizacji i rozmaitych udogodnień z nią związanych. Najbardziej wyrazista cezura, z jaką mamy dziś do czynienia, przebiega między medialnością i niemedialnością. Świat dzieli się na wydarzenia medialne i niemedialne. Te ostatnie tak jakby nie istnieją, bo nieprzekazywane i nienagłaśniane wprawdzie żyją gdzieś własnym i może nawet zupełnie niezłym życiem, ale żyją cicho, bez tabloidów, i świat o nich nie wie.
Spektakl Tuminasa ma logo współczesnej cywilizacji, jest głośny, krzykliwy i pędzi do przodu niczym żołnierz na koniu. Zatupany i zakrzyczany Czechow nie zagląda do duszy swoim postaciom, bo po prostu nie dano mu takiej szansy. Zamiast filozoficznej refleksji narzucono bohaterom dyktat groteski. Czechowowską opowieść o marzeniach, o zawiedzionych nadziejach, o zadumie nad człowieczym losem, o nieodwracalnym przemijaniu czasu i odchodzeniu epoki, a wraz z nią pewnej formacji społeczno-kulturowej, obyczajowej, a także o nadchodzących nowych czasach Tuminas ujął w nawias dystansu. Wydarzenia i postaci pokazał w konwencji groteski zaprawionej nierzadko ironią.
Spośród aktorek grających trzy siostry jedynie Vaida Butyte w roli najstarszej, Olgi, niejako wyłamuje się spod tego groteskowo-ironicznego dyktatu reżyserskiego, próbując ocalić tożsamość swojej bohaterki, zachować jej osobowość zgodną z autorskim nadaniem. Dwie pozostałe - Masza (Valda Bickute) oraz najmłodsza Irina (Elżbieta Latenaite) - niestety mocno przerysowały grane przez siebie postaci, odbierając im w ten sposób wiarygodność. Irina w dniu swoich urodzin, przebrana jak w kabarecie: cylinder, wysokie oficerskie buty, powiewna sukienka przypominająca szlafrok skrzyżowany z koszulą nocną, wywija smyczkiem czy batem i szarżuje, ile się da. Energia i dowcip symbolizujący jej młodość (ma 20 lat) i niespokojnego ducha są w porządku, tylko nie przy takiej szarży. Umiaru zabrakło też w niby-lirycznej scenie pożegnania Maszy z Wierszyninem. Te przesadne "spazmy" Maszy i jeszcze bardziej przesadne działania mające na celu zatrzymanie Wierszynina, na przykład silne uczepianie się jego munduru, trącą wręcz tragifarsą.
A już zupełnie niezrozumiała dla mnie jest konstrukcja postaci brata trzech sióstr, Andrzeja Prozorowa (Audrius Bruzas), stwarzającego wrażenie silnie niedorozwiniętego, oraz jego narzeczonej, później żony - Nataszy (Ilona Kvietkute), jakby wziętej z jakiegoś horroru. Zdziwienie budzi także mąż Maszy, Fiodor Kułygin, nauczyciel gimnazjalny (Edmundas Mikulskis) w roli przygłupa skaczącego po scenie. Zupełnie nie rozumiem tu intencji reżysera, bo nawet forma groteski ma pewne granice. A tzw. granie do dechy nie przysparza przedstawieniu wiarygodności. Natomiast postać Wierszynina (Arunas Sakalauskas) grana jest w innej konwencji, bardziej realistycznej, bez groteskowych przerysowań, za to w kilku scenach kwestie są mówione nadto deklamacyjnie. Wkrada się sztuczność i wręcz zagrywanie się. Świetna zaś jest drugoplanowa rola osiemdziesięcioletniej niani Anfisy (Aldona Janusauskaite). Także Jokubas Bareikis dość przekonująco poprowadził postać barona Tuzenbacha. Natomiast Czebutykin, lekarz wojskowy w wykonaniu Gediminasa Girdvainisa, właściwie grany jest na granicy groteski i serio.
Reżyser zbudował scenę na scenie, czyli ustawił podwyższone podium w formie kwadratu, które jest miejscem gry: głównie mieszkaniem rodzeństwa Prozorowów. Dziwi zatem ubranie w ciepłe płaszcze gości, oficerów bawiących tu z wizytą towarzyską. Dlaczego na przykład Masza ubrana jest w płaszcz i ciągle wymachuje torebką, jakby była na ulicy? Sporo jest tu znaków zapytania, jak choćby scena zabawy w musztrę wojskową z poduszkami. Choć swoją drogą - to jedna z najzabawniejszych i najbarwniejszych scen w całym przedstawieniu.
Szkoda, że reżyser z tak bogatym przecież doświadczeniem artystycznym dał się zwieść pomysłowi, by pokazać dramat Czechowa poprzez groteskę. Czyżby w ten sposób chciał ustrzec się czegoś, co jego zdaniem jest démodé w tzw. normalnym wystawieniu "Trzech sióstr"? Pytań rodzi się sporo, zwłaszcza że reżyserem jest jeden z najbardziej znanych i uznanych ludzi teatru litewskiego. W tym zakrzyczanym spektaklu zginęła gdzieś refleksja Czechowowska, nie mówiąc już o klimacie dramatu.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Trys seserys" ("Trzy siostry") Antoniego Czechowa, reż. Rimas Tuminas, scenogr. Adomas Jacovskis, muz. Faustas Latenas, Teatr Mały w Wilnie, występ gościnny na scenie Teatru Narodowego w Warszawie w ramach Dni Litwy w Polsce.
"Nasz Dziennik" 2006-09-27
Autor: wa