Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zbrojeniówka przed szansą

Treść

Od kilku lat jest prowadzona w Polsce restrukturyzacja przemysłu zbrojeniowego i choć jej wyniki nie spełniają do końca marzeń o silnej i nowoczesnej polskiej armii, to jednak trzeba przyznać, że proces ten przebiega ze sporymi sukcesami. Okazuje się, że tak długo oczekiwane unowocześnienie i przezbrojenie polskiego wojska może dokonać się w dużym stopniu przy udziale naszych rodzimych zakładów zbrojeniowych i przyczynić się do zwiększenia popularności ich oferty na rynkach zagranicznych. Trzeba przyznać, że w polskiej zbrojeniówce nastąpił ogromny postęp. Jeszcze na początku obecnej dekady sektor ten tworzyły w dużej części mało wydolne państwowe przedsiębiorstwa, pozbawione skutecznego nadzoru właścicielskiego. Problem polegał głównie na tym, że za te firmy odpowiadało zarówno Ministerstwo Gospodarki, jak i ministerstwa Obrony Narodowej czy Skarbu Państwa. To powodowało krzyżowanie się kompetencji, rozmycie odpowiedzialności i bałagan decyzyjny. W dodatku rząd ciągle ograniczał wydatki na zakup uzbrojenia, co powodowało, że wiele firm przemysłu obronnego popadało w kłopoty finansowe, kończące się niejednokrotnie upadłością. Nakładało się na to nieumiejętne prowadzenie procesów restrukturyzacyjnych. W tej sytuacji coraz bardziej zaczęliśmy odstawać od reszty świata, gdzie na skutek załamania się handlu bronią po zakończeniu "zimnej wojny" przemysł zbrojeniowy zaczął się odradzać, a rynek zaczęły opanowywać nie tylko narodowe, ale i globalne koncerny. Widmo całkowitego upadku polskiej zbrojeniówki wymusiło przeprowadzenie w niej koniecznych zmian. Właściwym krokiem okazało się wprowadzenie w życie w 2002 roku programu przekształceń przemysłu obronnego. Przede wszystkim powstały dwie grupy kapitałowe: jedna skupiona wokół Bumaru, a druga - wokół Agencji Rozwoju Przemysłu. I choć nie brakuje opinii, że ta koncepcja nie okazała się najszczęśliwsza, to jednak najważniejsze było to, że w zbrojeniówce wreszcie zaczęło się dziać coś pozytywnego. Duży może więcej Przede wszystkim jasno zostały określone sprawy własnościowe i wiadomo było, jakie przedsiębiorstwo do jakiej grupy należy. Bumar skupiał głównie firmy produkujące broń strzelecką, artylerię, broń pancerną, a ARP nadzorowała m.in. zakłady lotnicze. Dzięki konsolidacji, co niewątpliwie należy uznać za pozytywne w tym procesie, udało się ograniczyć marnotrawstwo publicznych pieniędzy, polepszyć parametry i wiarygodność finansową zakładów, zwiększyć ich zdolność kredytową i możliwość rozwijania nowych produkcji. Natomiast wątpliwości budzi przyjęta w sierpniu ubiegłego roku koncepcja utworzenia jednej wielkiej grupy zbrojeniowej wokół Bumaru, do której nie są przekonane zakłady zbrojeniowe, a eksperci krytykują zbyt duże rozproszenie i zróżnicowanie takiej grupy. Zresztą z tej koncepcji zapewne niewiele wyjdzie, skoro przechodzenie pod skrzydła Bumaru ma być dobrowolne. Niemniej musimy zrobić wszystko, aby utworzyć duży krajowy koncern zbrojeniowy, bo tylko taki ma szanse utrzymać się przez długie lata na rynku. Co jednak ważne, w momencie uruchomienia programów offsetowych (m.in. w ramach programu F-16 lub zakupów transportera kołowego "Rosomak") posiadaliśmy zakłady, które mogły z nich skorzystać. Oczywiście, nie wszystko z offsetem zostało przeprowadzone do końca właściwie, bo zakłady te mogły wynieść więcej korzyści choćby w zakresie dostępu do nowoczesnych technologii i zachodnich licencji, to przy okazji wprowadzono w naszych firmach kilka ważnych rodzajów uzbrojenia. Polskiej zbrojeniówce zaczęła także sprzyjać sytuacja międzynarodowa. Rosną zamówienia Rozpoczęcie działań zbrojnych w Iraku i Afganistanie oraz wzrost zagrożenia w różnych rejonach świata spowodowały, że powstała nieubłagana konieczność modernizacji sprzętowej polskiej armii. Z jednej strony podjęta została decyzja o zakupie w USA samolotu F-16, bo takich maszyn w kraju nie produkujemy czy też transportera "Rosomak" (w dużej części jest on wytwarzany w kraju), ale również do wojska trafiło wiele innego, nowego uzbrojenia już całkowicie krajowej produkcji. Wymagała tego choćby obecność naszych kontyngentów wojskowych na Bliskim Wschodzie, które należało jak najlepiej wyposażyć na wojnę, a żołnierze potrzebowali wszystkiego: od butów, mundurów, przez broń strzelecką, wozy bojowe, aż po jednostki powietrzne. Na potrzeby wojska kupowano też duże ilości sprzętu cywilnego (namioty, wyposażenie kwater, kuchnie polowe, stacje uzdatniania wody, itd.), również niejednokrotnie wytwarzanego w zakładach zbrojeniowych. O tym, jak ważne jest uzbrojenie żołnierzy w nowoczesny sprzęt, pokazuje choćby przykład ostrzelania z moździerza wioski w Afganistanie. Żołnierze twierdzą, że to skutek wadliwie działającego moździerza, z którym od dawna mieli problemy. Czy tak było - rozstrzygnie sąd, ale jednocześnie w związku z tym wydarzeniem wojskowi zaczęli częściej informować o podobnych przypadkach zawodności sprzętu, jakim dysponują. Jak widać, modernizacja i unowocześnienie wojska jest procesem ciągłym, wymagającym sporych zakupów. Przed naszym uzbrojeniem rysują się również perspektywy zdobycia rynków zagranicznych, bo przy handlu bronią sprawdza się znana od lat zasada: zagraniczny kontrahent chętnie kupuje taką broń, której używa już wojsko, bo jest to broń sprawdzona. Tak było choćby z kontraktami na śmigłowce "Sokół" czy też czołgi PT-91 "Twardy". Dlatego też nowe rodzaje uzbrojenia, jakie trafią do rąk polskich żołnierzy, otwierają szersze możliwości ich sprzedaży za granicą. Wielu ekspertów znających realia panujące w handlu bronią przyznaje, że są kraje, które z zasady nie chcą kupować broni od wielkich państw (USA, Rosja), aby się od nich nie uzależniać, i wolą zaopatrywać się w takich państwach jak Polska, która choć jest członkiem NATO i sojusznikiem USA, to jednak można z nią budować bardziej partnerskie stosunki. Nie dziwi więc to, że Polskę często odwiedzają przedstawiciele rządów i armii innych państw, aby zorientować się w możliwościach zakupu tutejszej broni, a my jesteśmy znani, choćby z dobrej jakości sprzętu pancernego czy artyleryjskiego. Jak zapowiada Ministerstwo Obrony Narodowej, w ciągu najbliższych 10 lat na zakupy nowego uzbrojenia dla sił lądowych, lotnictwa i Marynarki Wojennej wydamy z budżetu państwa 60 mld złotych. Zdaniem wielu ekspertów, w tym i samych wojskowych, dobrze byłoby, gdyby ta kwota okazała się jeszcze wyższa, bo zapotrzebowanie naszej armii na nowoczesny sprzęt jest ogromne. Ale już i kwota 60 mld zł robi wrażenie i powinniśmy oczekiwać, że większość tych pieniędzy trafi do naszych zakładów. Nie ma przecież sensu kupowanie np. używanego sprzętu w USA i zastępowanie nim wycofywanego sukcesywnie uzbrojenia jeszcze sowieckiej produkcji. Nasze zakłady naprawdę wytwarzają już broń na najwyższym poziomie, zaawansowaną technologicznie. Pokazały to choćby ostatnie targi zbrojeniowe w Kielcach. Rośnie konkurencja Mimo że nasz przemysł zbrojeniowy rozwija się coraz lepiej, to jednak jego przyszłość wcale nie jest zagwarantowana. Musimy przede wszystkim mieć na uwadze to, że polskie firmy działają w warunkach coraz ostrzejszej konkurencji zagranicznej. Przystąpiliśmy do europejskiego rynku uzbrojenia, należymy do Europejskiej Agencji Obrony (EDA), z czym wiążą się określone zobowiązania. Chodzi przede wszystkim o to, że musimy otworzyć swój rynek dla firm z krajów unijnych na równych, partnerskich zasadach. Zachodnie przedsiębiorstwa działają w warunkach takiej konkurencji już od dawna, nasze dopiero muszą się do niej dostosować, a przecież wciąż niezakończona jest choćby restrukturyzacja zbrojeniówki. Dlatego musimy jak najlepiej wykorzystać kilkuletni okres ochronny, zanim ta konkurencja będzie nieograniczona. Po tym okresie polskie zakłady nie będą mogły być preferowane przy przetargach na zakup uzbrojenia i sprzętu dla wojska. Jeśli więc nie wykorzystamy dobrze tego czasu, to może się okazać, że Polska będzie kupowała od zagranicznych firm praktycznie wszystko: od butów i mundurów po samoloty i czołgi. Wbrew pozorom potencjał naszego przemysłu zbrojeniowego jest spory na tle wielu innych krajów europejskich. To prawda, że nie jest on już tak rozbudowany jak w latach PRL, ale nie ma też już takiej potrzeby. Jeśli uda się więc połączyć potencjał techniczny zakładów z możliwościami instytutów badawczych i wdrożeniowych, to polskie zakłady zbrojeniowe mogą zdobyć znaczącą pozycję na europejskich i światowych rynkach. Część polskich i zachodnich ekspertów jest nawet zdania, że duży, prężny koncern zbrojeniowy znad Wisły (jeśli takowy w końcu powstanie) będzie mógł w przyszłości inwestować w przejęcia mniejszych firm za granicą. Duża firma może także rozwijać kooperację przy dużych projektach ze znanymi koncernami zbrojeniowymi. To świadczy o tym, że naprawdę przed polską zbrojeniówką są perspektywy i trzeba je wykorzystać. Krzysztof Losz "Nasz Dziennik" 2008-10-13

Autor: wa