Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zbliża się zadanie numer jeden

Treść

Polskim siatkarzom nie udało się stanąć na podium Ligi Światowej. W zakończonym w niedzielę w Belgradzie turnieju finałowym zajęli czwarte miejsce, choć niewiele brakowało, aby cieszyli się przynajmniej z drugiego. Po raz kolejny pokazali jednak, że są drużyną absolutnie nieobliczalną. Zdolną w ciągu kilku chwil przeobrazić się ze srogiego nauczyciela w niezbyt pojętnego ucznia, nie mającego pomysłu, jak wybrnąć z trudnej sytuacji - którą sam sprowokował. Mimo nie najlepszych nastrojów Polacy i tak osiągnęli największy sukces w historii swych występów w LŚ.
Nasi jechali do Belgradu powalczyć o wysokie cele. Już w piątek, w spotkaniu o rozstawianie z bardzo mocną Kubą, pokazali kawałek bardzo dobrej siatkówki, wytrzymali presję, wygrywając z utytułowanym rywalem. W sobotnim półfinale zmierzyli się z gospodarzami i wprawili ich w kompleksy. Serbowie, choć komplementowali Biało-Czerwonych, byli pewni swego, a tymczasem po dwóch setach przegrywali 0:2, a w trzecim 18:22. Trener Lubomir Travica przyznał później, że w tym momencie przestał wierzyć w korzystny wynik. Na chwilę skapitulował. Bo Polacy grali świetnie, pomysłowo, pewnie, Mariusz Wlazły (to niesamowite, jakie postępy uczynił ten zawodnik w ostatnich miesiącach) siał spustoszenie po drugiej stronie siatki, słowem - nasi mieli rywali w garści. W tym jednak momencie poczuli się zbyt pewni siebie, uznali - jak to później przyznał trener Raul Lozano - że mecz jest już wygrany. Serbowie wykorzystali to bezlitośnie. Odrobili straty, wygrali seta, potem dwa kolejne, cały mecz. Raz jeszcze potwierdziła się stara siatkarska prawda, że jak się nie wygrywa - praktycznie już zwycięskiego - meczu 3:0, to się go przegrywa 2:3. Raz jeszcze nasi udowodnili także, że stać ich na wszystko. Niestety. Bo jak to możliwe, że w ciągu chwili tak radykalnie zmienili swe oblicze? Że mając sukces w garści w tak łatwy, niezrozumiały sposób go zaprzepaścili? Polacy powinni w sobotę Serbów znokautować, bo mieli wszelakie atuty. Tak się nie stało. Dlaczego? Czego zabrakło? Umiejętności? Chyba nie. Koncentracji? Na pewno. Mentalności zwycięzcy? Oby nie.
Polscy siatkarze od lat pukają do ścisłej światowej czołówki. Są blisko, nawet bardzo. Za każdym jednak razem coś staje na ich drodze, a najgorsze jest to, że przeszkodą są... oni sami. Potem rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania przyczyn i pada powtarzane do znudzenia "nikt nie wie, czemu tak się dzieje". Pada, a może padało? Argentyński trener naszej reprezentacji po belgradzkim turnieju powiedział bardzo mądre słowa: - To nie jest tylko problem mentalny. Jak poprawimy błędy techniczne, to i nasze głowy się wzmocnią.
Włazły, Piotr Gruszka, Sebastian Świderski i koledzy mają ogromne możliwości. Mają stworzone świetne warunki do pracy. Kibice stoją za nimi murem. Nic tylko grać i wygrywać. A jednak - w decydujących próbach - to się nie udaje. Oby - na razie.
Mecz z Serbią, potem przegrany w równie dramatycznych okolicznościach pojedynek o trzecie miejsce z Kubą pokazały, że różnica między światową czołówką a Polską powoli się zaciera. Zmniejsza. Pokazały również, że naszych stać na zwycięstwa bądź przynajmniej podjęcie równorzędnej walki z najlepszymi. To zyski. Straty, głównie natury psychologicznej, to świadomość, że znów nie wyszło, że znów sukcesy przeszły koło nosa. A były na wyciągnięcie ręki.
Szkoda, że stało się to na kilka dni przed najważniejszą imprezą roku - rozpoczynającym się w piątek turniejem eliminacyjnym o awans do mistrzostw świata. Nasi nie ukrywali, że - przede wszystkim porażka z Serbami - zostawiła jakiś ślad na ich psychice. Nie mają zbyt wiele czasu, by o niej zapomnieć, a muszą.
W Rzeszowie, gdzie walczyć będą o awans do mistrzostw świata, nie będzie bowiem łatwo. O ile Estonia większych problemów sprawić nie powinna, o tyle z Bułgarią i Rosją naszych czekać będzie ostra batalia - i fizyczna, i psychiczna. Polacy chcą awansować, to dla Raula Lozano najważniejsze na obecny rok zadanie do wykonania.
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2005-07-12

Autor: ab