Zbigniew Zapasiewicz - wspomnienie
Treść
"Pan Cogito zapłakał po śmierci Zapasiewicza" - tak napisał ktoś na forum internetowym. Jakże pięknie i trafnie. Czy po Zapasiewiczu odważy się ktoś sięgnąć po te, tak osobiste, wiersze Zbigniewa Herberta? Wątpię. A jeśli już tak się stanie, to zapewne trudno będzie nam przyjąć tę inną, nową interpretację aktorską, inny głos, inną sylwetkę, inny wyraz twarzy, inny sposób poruszania się. W naszej wyobraźni bowiem Herbertowy Pan Cogito ma wygląd Zbigniewa Zapasiewicza. I nie tylko dlatego, że ten wybitny aktor tak doskonale, do perfekcji artystycznej doprowadził swoją interpretację poezji Zbigniewa Herberta, ale przede wszystkim dlatego, że Zapasiewicz w Panu Cogito odnalazł siebie.
Słowa przesłania tej poezji przyjął jako swoje, a Herbert stał się dlań przewodnikiem duchowym. I tak już było do końca. W bogatym i wszechstronnym dorobku ról wybitnych, obok postaci stricte tragicznych (jak Szekspirowski król Lear czy bohaterowie Becketta), są też postacie o zabarwieniu komediowym (jak w "Kwartecie", komediach Czechowa czy w "Słonecznych chłopcach") albo postacie rodzajowe, liryczne w dramacie obyczajowym (jak w "Nad złotym stawem" czy w spektaklu "Żar", w którym jeszcze kilka dni temu grał), jest też udział w niezwykłym, pięknym programie Przemysława Basińskiego prezentowanym w kościołach, katedrach w cyklu "Verba sacra", gdzie aktor doskonale interpretował kazania ks. Piotra Skargi. Jednak w całym swoim dorobku aktorsko-reżyserskim aktor za najważniejszą pozycję uznawał poezję Zbigniewa Herberta. Osiągnął tu wyżyny możliwości interpretacji poezji.
Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że poezja Herberta stanowiła rodzaj pewnej cezury w życiu Zbigniewa Zapasiewicza. Zawodowym na pewno. A osobistym? Myślę, że także. Artysta, który za kardynalny błąd uważał utożsamianie się aktorów z postaciami, które grają, tutaj sam się utożsamiał z Panem Cogito. Wszelkie granice między aktorem a postacią, które uważał za zasadne, tu traciły swoje znaczenie. W którymś wywiadzie powiedział, iż to może nawet zabrzmieć dość zabawnie, "że jako aktor, który ma dystans do granych przez siebie postaci, utożsamiam się z Panem Cogito. Żeby do tego dojść, strawiłem właściwie całe życie, ale to bohater Zbigniewa Herberta pokazuje mi teraz w tym życiu drogę. Podpowiada, jak mam iść. Staram się go słuchać".
Ta wspólnota światopoglądowa postaci i aktora odczuwalna była też przez publiczność. Prawda postaci przebijała z każdego wersu, z każdego słowa. Sztuka teatru pisana z dużej litery, rzetelność w wykonywaniu powierzonych obowiązków, godne, etyczne postrzeganie zawodu aktora, a zatem niewulgaryzowanie go przez udział w żenujących przedsięwzięciach, jak ganianie nago po scenie, bełkotanie dialogów, czy promowanie antywartości - wszystko to nie stawiało Zbigniewa Zapasiewicza w rzędzie tzw. modnych aktorów. Tym bardziej że artysta strzegł swego życia prywatnego, nie uznawał skandali jako formy nagłośnienia nazwiska aktora, nie pokazywał się w modnych klubach ani też na łamach kolorowych, mainstreamowych pism i w ogóle mediów. Ta żelazna zasada wymagała sporo odwagi. Ale owo bycie niemodnym artystą nie zaszkodziło jednak, by w środowisku do końca życia uważano go za autorytet zawodowy.
Pamiętam ten jubileuszowy wieczór sprzed kilku lat w warszawskim Teatrze Powszechnym, kiedy to premierą spektaklu "Zapasiewicz gra Becketta" wybitny aktor obchodził swoje siedemdziesiąte urodziny i zarazem pięćdziesięciolecie pracy artystycznej. Mam w pamięci wyraz twarzy i głos Zbigniewa Zapasiewicza, kiedy odczytywał słowa Zbigniewa Herberta zawarte w liście skierowanym do młodych aktorów, wchodzących dopiero do zawodu, w którym poeta przestrzegł ich: "Nie bądźcie nowocześni, bądźcie rzetelni". Herbert wiedział doskonale, co jest najistotniejsze dla młodzieży aktorskiej. Rzetelność w zawodzie przekłada się na rzetelność w życiu, formuje osobowość młodego człowieka, przypomina o czymś, o czym teatr dziś już zapomniał: o kodeksie moralnym, o etosie zawodowym. Wiedział też o tym doskonale Zbigniew Zapasiewicz. Przez prawie pięćdziesiąt lat uczył młodzież aktorstwa. I to jakiego aktorstwa. Dlatego wybrał właśnie tego poetę i ten list w tym tak ważnym dla niego dniu.
Dziś, kiedy nie ma już tego wybitnego artysty pośród nas, tamten wieczór i tamte słowa powracają pamięcią i wybrzmiewają niczym rodzaj testamentu artystycznego pozostawionego młodzieży aktorskiej. To bardzo ważne. Zawsze. A teraz szczególnie, kiedy tzw. nowoczesność w teatrze wulgaryzuje sztukę i obala wszelkie normy estetyczne na bruk, wyrzuciwszy etos zawodowy. Obu Panów Zbigniewów już nie ma, pozostały dwa puste miejsca przy stole, czy raczej jedno przy biurku, drugie w garderobie. Ale pozostały też niezatarte ślady po ich bytności tutaj. Ślady na zawsze. Do tych śladów, do tego dorobku twórczego, artystycznego zawsze można się odnieść.
Zwłaszcza w chwilach trudnych, wątpliwych, kiedy wydaje się, że wszystko stracone, że nie ma na czym się oprzeć, że wokół już tylko wroga człowiekowi obcość i znikąd wsparcia, wtedy wystarczy przywołać scenę ze spektaklu Zbigniewa Zapasiewicza, gdzie słowami Herberta mówi: "Bądź wierny, idź...".
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Nasz Dziennik" 2009-07-18
Autor: wa