Zażenowanie i pogarda
Treść
Opinia publiczna wciąż nie może przyjść do siebie po ujawnieniu rozmowy szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką, która ukazuje, jak panowie podczas wspólnej kolacji handlowali sprawami państwa, na dodatek posługując się strasznie wulgarnym językiem. Trzeba przyznać, że tego rodzaju rozmowa w ustach ludzi uchodzących za elitę państwa robi piorunujące wrażenie. Pierwsza reakcja opinii publicznej to szok i niedowierzanie. Potem powszechne oburzenie. Na koniec – zażenowanie i pogarda dla całej klasy politycznej, gdy okazało się, że skompromitowani dygnitarze nie zamierzają podać się do dymisji, a dla prezydenta i premiera są osobami „nie do ruszenia”.
Transakcja, do której doszło w warszawskiej restauracji, przewidywała dostarczenie wsparcia finansowego rządowi PO przez Narodowy Bank Polski przed przyszłorocznymi wyborami w zamian za koncesje polityczne w postaci odwołania ministra finansów Rostowskiego i wprowadzenia wskazanych przez Belkę zmian do ustawy o NBP, co też rząd skrupulatnie wykonał.
Już na pierwszy rzut oka widać, że doszło tu do podwójnego naruszenia Konstytucji. Po pierwsze, wymaga ona, by prezes NBP był niezależny politycznie (art. 227), a więc nie może pomagać żadnej partii w wygraniu wyborów. Po drugie, Konstytucja zakazuje rządowi finansowania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązań w NBP (art. 220), a to właśnie uzgodnili Sienkiewicz z Belką.
Minimum tego, co odpowiedzialne elity władzy powinny uczynić po ujawnieniu rozmowy, to natychmiast rozpocząć procedurę postawienia winnych przed Trybunałem Stanu i jednocześnie odsunąć te osoby od sprawowania urzędów, jako że skompromitowały nie tylko siebie, ale i instytucje, którymi kierują, oraz całe państwo polskie. Tymczasem elity rządzące III RP wcale się tym nie przejmują. Premier oświadczył (na razie), że nie ma powodów do zdymisjonowania ministra Sienkiewicza. Prezydent w zasadzie milczy w sprawie pociągnięcia do odpowiedzialności Belki. A co do jego dymisji zasłania się ustawą, która wylicza, kiedy można odwołać prezesa NBP (długotrwała choroba, wyrok sądu lub Trybunału Stanu, nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne). A przecież wystarczyłoby tupnąć nogą i prezes NBP sam ustąpiłby z urzędu. Jest przecież oczywiste, że po tym, co wygadywał i naobiecywał, niemożliwe jest dalsze sprawowanie przezeń funkcji przez dwa lata, jakie pozostały do zakończenia kadencji. Co do pani marszałek Sejmu, która też mogłaby coś w tej sprawie zrobić – skorzystała z okazji, by siedzieć cicho.
Nie dość, że organy państwa nie zdały egzaminu, to na dodatek w mediach pojawił się chór głosów, które na gwałt próbują przekręcać fakty i dezinformować opinię publiczną co do sensu i treści nagranej rozmowy. Szefowa szacownego stowarzyszenia ekonomistów całkiem poważnie twierdzi, że Belka musi zostać, bo jest „niezastąpiony” z racji międzynarodowych kontaktów i kompetencji. Inna pani, reprezentantka Rady Polityki Pieniężnej, obelżywie potraktowanej przez Belkę, usiłuje nas przekonać, że nic się nie działo wbrew Konstytucji. Z kolei przedstawiciel renomowanej uczelni kształcącej kadry państwowe oznajmia ku zdziwieniu słuchaczy, że na Konstytucję należy przymknąć oko, bo tu chodzi o interes państwa. Nawet ordynarny język polityków znalazł obrońców – jedna z dziennikarek stwierdziła, że wszyscy w ten sposób mówią, wytykając hipokryzję krytykującym. Chwilami można odnieść wrażenie, jakby pękły wszystkie tamy i całe szambo III RP chlusnęło na obywateli.
W jednym tylko aspekcie sprawy nastąpiła zdecydowana reakcja: energicznie zajęto się poszukiwaniem autora podsłuchów. ABW zatrzymała menedżera restauracji „Sowa i Przyjaciele”, gdzie toczyła się rozmowa, oraz jednego z oficerów BOR. Nie można wykluczyć, że znajdą winnego.
Malgorzata Goss
Nasz Dziennik, 20 czerwca 2014
Autor: mj