Zawsze opowiadałam o Polsce...
Treść
Rozmowa z prof. Lidią Kozubek - znakomitą pianistką, pedagogiem i muzykologiem
Jaką rolę ma według Pani artysta muzyk?
- W moim przekonaniu jest on łącznikiem między ziemią a światem wyższym - pięknym, dobrym, szlachetnym. Dlatego boli mnie bardzo, gdy muzyka używana jest do celów niegodziwych, degenerujących zwłaszcza młodych słuchaczy. Nie są oni świadomi, jak taka pseudomuzyka destrukcyjnie działa na ich psychikę. Młodzież nie posiada przecież jeszcze odpowiednich kryteriów oceny, a tymczasem media nobilitują złą muzykę. Sądzę, że młodzież jest wrażliwa i potrafiłaby się zachwycić prawdziwą, piękną sztuką.
Kto kształtował Pani postawę życiową?
- Moimi pierwszymi nauczycielami byli naturalnie rodzice. Wychowywali nas w samodyscyplinie, stawiali wymagania. W późniejszym okresie miałam nauczycieli przepojonych ideałami, które nam zaszczepiali. Poza tym człowieka kształtuje życie, zgodnie z zasadą: im trudniej, tym lepiej.
To od ojca otrzymała Pani jedną z ważnych wskazówek muzycznych.
- Ojciec, mimo że nie był zawodowym muzykiem, grał na kilku instrumentach. Muszę przyznać, że podczas popisów szkolnych największą tremę miałam wówczas, gdy właśnie ojciec był na sali. I od niego usłyszałam też jedną z najważniejszych wskazówek interpretacyjnych. Pewnego razu, gdy posłuchał mnie podczas występu szkolnego, powiedział krótko: przecież ty nie oddychasz pomiędzy frazami. Żaden nauczyciel nie dał mi wówczas uwagi tak istotnej dla wyrazu muzycznego, dla przebiegu utworu.
Dlaczego wybrała Pani fortepian?
- Już jako dziecko zachwyciłam się jego dźwiękiem. Mogę powiedzieć, że jakieś przeznaczenie kierowało mnie zawsze w stronę muzyki. Kiedy sama nauczyłam się czytać nuty, rodzice posłali mnie do instytutu muzycznego w Poznaniu, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Podczas wojny uczyłam się prywatnie, a gdy w marcu 1945 r. dowiedziałam się, że w Katowicach organizuje się gimnazjum i liceum muzyczno-humanistyczne, wybrałyśmy się tam z mamą - pieszo, 20 km z miejscowości Borowa Wieś, gdzie mieszkaliśmy.
W Katowicach, w konserwatorium muzycznym, spotkałam prof. Władysławę Markiewiczównę. Po przesłuchaniu przyjęła mnie do swojej klasy. Zaczęły się poważne studia pianistyczne. Równocześnie zapisałam się na muzykologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, którą kierował prof. Zdzisław Jachimecki. Swego czasu uczył on kompozycji prof. Markiewiczównę i dlatego nazywał mnie swoją wnuczką.
Nie wystarczała Pani pianistyka?
- Chciałam posiąść jak najszerszą wiedzę muzyczną. Obie uczelnie ukończyłam w 1952 r., zaś od 1953 r. byłam na studiach aspiranckich w klasie prof. Jana Ekiera przy PWSM w Warszawie. Po studiach były jeszcze kursy pianistyczne u Artura Benedetti-Michelangelego we Włoszech. Miałam więc wybitnych pedagogów, którzy wywarli wpływ na moje założenia artystyczno-estetyczne i podejście do zawodu.
Trzeba było pokonać wiele przeszkód wizowych, paszportowych, aby wyjechać uczyć się u Michelangelego.
- Tak wyobrażałam sobie idealnego artystę. Stąd moja wytrwałość w dążeniu do urzeczywistnienia pragnień. Jego założenia artystyczne zawsze były mi bliskie. Reprezentował on niemal ucieleśnienie samej muzyki - tak głęboko ją odczuwał i rozumiał.
Michelangeli to bezkompromisowość w sprawach sztuki, niezwykła uczciwość względem zamysłu kompozytora i postawa życiowa bardzo wymagająca - przede wszystkim od siebie, a także od studentów. Jego podejście do misji artysty przekonało mnie, że tylko w taki sposób można osiągnąć swoje maksimum.
Ponieważ pragnęłam podzielić się wielkim przeżyciem, jakim było obcowanie z geniuszem muzycznym i z wiedzą, jaką wprowadził mnie w arkana sztuki pianistycznej, napisałam o Michelangelim książkę - za jego pozwoleniem. Pianista ten dążył do doskonałości w interpretacji. Potrafił z bardzo prostych utworów wydobyć wiele treści.
W czym tkwi sedno dobrej interpretacji?
- Składa się na nią oczywiście talent, ale duże znaczenie ma wiedza muzyczna. Trzeba znać charakterystykę epoki, wiedzieć, na czym opiera się logika muzycznej interpretacji i przepoić dany utwór uczuciem. Osobiste odczucia, bez podparcia wiedzą, to zbyt mało. Nie można poprzestać na stwierdzeniu - gram tak, jak czuję. Należy też odróżnić zwykły sentymentalizm od uczucia prawdziwego, głębokiego.
Chodzi o to, żeby nauczyć studenta nie tylko rzemiosła pianistycznego, dobrze wprowadzić w świat muzyki, ale i ukształtować osobowość artysty, która ma podnosić słuchaczy do piękna, obdarowywać szlachetnymi treściami zawartymi w wykonywanych dziełach.
Pamiętajmy, że o tym, co usłyszymy z estrady, decyduje osobowość artysty, jego dojrzałość, głębia. Artysta dojrzały ma na pewno więcej przemyśleń, ukształtowaną estetykę, może być dla młodych wzorcem czy inspiracją. Gdy byłam uczennicą, przed występem publicznym zastanawiałam się, jak grać - czy tak, aby spodobało się profesorom, czy wedle własnego przekonania...
I jakie było rozwiązanie?
- Przede wszystkim słuchałam kompozytora, szłam za muzycznym tekstem. Ilekroć tak robiłam, publiczność reagowała spontanicznie, a ja... zawsze dziwiłam się oklaskom. Cieszyłam się, że kompozytor trafił do publiczności.
A jak wspomina Pani Profesor wieloletnie lekcje w Japonii?
- Gdy uczyłam utworów Chopina, zawsze opowiadałam o Polsce, o naszym bohaterstwie, patriotyzmie, o sarmackiej dumie... Przybliżałam tańce polskie, tłumaczyłam, jakie mają rytmy, charakter. Jakże często przecież muzyka naszych kompozytorów jest swoistą ekspresją patriotyzmu.
Ma Pani w repertuarze dużo utworów polskich, w tym zapomnianych.
- Tak, stałam się pianistką od polskiej muzyki. Dostawałam sporo zamówień na archiwalne nagrania dla Polskiego Radia. Sama wyszłam z inicjatywą nagrania utworów fortepianowych Stanisława Moniuszki. Tak się złożyło, że w zeszłym roku kilka moich płyt długogrających wznowiły na płytach kompaktowych Polskie Nagrania. Polskie Radio w Katowicach wydało moją drugą płytę z utworami Chopina. Jest jeszcze trzecia, nagrana na starym Pleyelu.
Trzeba też podkreślić, że duże zasługi w przypominaniu i promowaniu tych utworów ma II Katedra Fortepianu w warszawskiej Akademii Muzycznej, gdzie pracuję. Zorganizowaliśmy już kilka wieczorów z utworami fortepianowymi Paderewskiego, a następnie wydaliśmy je. Odbył się też koncert z muzyką Różyckiego, chcemy pokazać muzykę Zarębskiego.
Zapomniana muzyka polska ma liczne walory.
- Twórczość fortepianowa polskich kompozytorów poza Chopinem jest na ogół mniej znana, a przecież jej wartość jest nie do przecenienia. Reprezentuje ona swoistą polskość w melodyce i nastrojowości, dlatego byłoby wielką szkodą, gdyby słuchacze nie mieli okazji się z nią zapoznać.
Co najchętniej grała Pani podczas koncertów w wielu częściach świata?
- Naturalnie najbliższe były mi utwory Chopina. Gdy koncertowałam za granicą, przeważnie byłam proszona o wykonywanie tych kompozycji, a szczególnie jego Koncertu fortepianowego e-moll. Muzyką Karola Szymanowskiego zainteresowała mnie prof. Markiewiczówna, która osobiście znała kompozytora i często mi o nim opowiadała. Zawsze interesowała mnie każda szlachetna muzyka. Grałam kompozycje różnych epok.
Jakie były reakcje publiczności?
- Zawsze bardzo serdeczne i dowodziły wyrobienia muzycznego. Podobała mi się zwłaszcza publiczność krajów skandynawskich, a także krajów południowych w Europie. Spontaniczni w swoich reakcjach są Amerykanie, no i nasza publiczność, którą tak wdzięcznie wspominał Michelangeli w rozmowach ze mną.
Jest Pani zdeklarowaną Czytelniczką "Naszego Dziennika".
- Przede wszystkim chciałabym pogratulować "Naszemu Dziennikowi" tej pięknej pracy, którą realizuje przez artykuły z różnych dziedzin - nie tylko o polityce, zagadnieniach społecznych, ale też o historii Polski, jej bohaterskich postaciach i o tak bliskiej mi kulturze, w tym kulturze polskiej. Jestem szczególnie wdzięczna za te artykuły, przypomnienia, ukazywanie szlachetnych wartości, które tkwią w kulturze. Jest to wielka praca.
Myślę, że tylko dzięki postawie, poglądom, jakie prezentuje "Nasz Dziennik", można Polskę utrzymać, powiem nawet - uratować, bo to słowo ciśnie mi się na usta, gdy widzę, ile jest niebezpieczeństw i sił skierowanych przeciw Polsce. Redagowanie dziennika o takim profilu to bezcenna praca, dla której jestem pełna podziwu. Życzę, aby dalej tak się rozwijała dla dobra naszej Ojczyzny.
Dziękuję za życzenia i rozmowę.
Elżbieta Skrzypek
Profesor Lidia Kozubek zadebiutowała w 1949 roku. W 1952 r. ukończyła Akademię Muzyczną w Katowicach oraz muzykologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczestniczyła w wielu międzynarodowych festiwalach muzycznych. W jej repertuarze znajdują się utwory wszystkich stylów muzycznych, od muzyki dawnej po współczesną, w tym zwłaszcza dzieła kompozytorów polskich. Duże uznanie zdobyła w Japonii, prowadząc tam działalność koncertową oraz wykładając w Musashino Academia Musicae w Tokio. Kursy pianistyczne prowadziła m.in. w Danii, Austrii, Norwegii, Hongkongu i na Tajwanie. Podkreślić trzeba również działalność pedagogiczną artystki w Akademii Muzycznej w Warszawie oraz dorobek naukowy, na który składają się m.in. takie publikacje, jak: "Arturo Benedetti-Michelangeli - człowiek, artysta, pedagog" oraz monografia o operze "Manru" Ignacego J. Paderewskiego.
Nasz ziennik 29-01-2004
Autor: DW