Zawsze na sto procent
Treść
Rozmowa z Agnieszką Radwańską, najlepszą polską tenisistką Za Tobą rok pełen wydarzeń, sukcesów, które z nich najmocniej utkwiły Ci w pamięci? - Szczerze mówiąc, za dużo o tym nie myślę, ale nie da się ukryć, że rok był udany. Zakończyłam go na dziesiątym miejscu w światowym rankingu, pojechałam na Turniej Mistrzyń do Dauhy, co prawda jako rezerwowa, ale i tak uważam to za sukces. Po wycofaniu się Any Ivanović zagrałam tam w jednym meczu i wygrałam go. Dwa razy dotarłam do ćwierćfinałów Wielkiego Szlema, w Melbourne i Londynie. Ktoś, kto dobrze zna tenis od wewnątrz, ma świadomość, co znaczy być nadal w grze w drugim tygodniu turnieju tej rangi. Sama radość (śmiech). A jeśli chodzi o porażki, to na pewno jakąś zadrę i niedosyt pozostawił występ na igrzyskach w Pekinie. Z drugiej strony, dla większości tenisistów olimpiada nie ma aż tak wielkiego, gigantycznego znaczenia, jak dla przedstawicieli innych dyscyplin. Wyżej cenimy turnieje Wielkiego Szlema. Taka nasza specyfika... W ostatnich latach, ilekroć snułaś plany na kolejny sezon, tylekroć udawało Ci się je przekroczyć - bywało lepiej, niż sama zakładałaś. To musi być kolejny powód do sporej satysfakcji? - Nie jestem osobą zarozumiałą, ale faktycznie w minionym roku nie mam sobie wiele do zarzucenia. Ranking mówi wiele, dziesiąta pozycja to już jest coś, choć oczywiście chciałabym pójść jeszcze dalej. A jeśli chodzi o konkretne cele, to nie zakładam, że w tym a tym okresie muszę być na danym miejscu itd. Jeśli jadę na jakiś turniej, wychodzę na kort, to zawsze staram się grać na sto procent, dawać z siebie wszystko i wygrywać. Nie potrafię przewidzieć co będzie za rok, ale postaram się utrzymać w czołówce - czy na siódmej, czy dwunastej pozycji. Aby to zrealizować, muszę zagrać w ciągu roku w kilkunastu dobrych turniejach. Poprzeczkę zawiesiłaś sobie bardzo wysoko, wiesz o tym? - No, ale przecież o to chyba chodzi. Teraz ranking zobowiązuje mnie do zrobienia konkretnego wyniku na każdym turnieju, a tenis, szczególnie w wydaniu kobiet, to jest taka dyscyplina, w której nawet wielka faworytka może przegrać z teoretycznie dużo niżej notowaną rywalką w pierwszej rundzie. Niemal na każdej imprezie można tę tezę potwierdzić. I chociaż czasami to denerwuje, gdy trzeba przełknąć gorycz porażki, tkwi w tym piękno i urok tenisa. My naprawdę możemy wygrać, ale i przegrać z każdym wynikiem w sytuacji, zdawałoby się, rozstrzygniętej. Dlatego walczymy do ostatniej piłki, nigdy się nie poddajemy. Niekiedy podczas meczów dzieją się wydarzenia nie do opisania. Jeszcze nie tak dawno mogłaś mówić, że wychodzisz na kort bez presji, a przeciwniczki mają dużo więcej do stracenia, teraz sytuacja jest już inna: Ty jesteś faworytką większości pojedynków. Jak się odnajdujesz w tej sytuacji? - Raczej spokojnie, po prostu nikogo nie lekceważę, niezależnie od tego, jakie zajmuję miejsce w rankingu. Przecież dziewczyna z trzeciej czy piątej dziesiątki na świecie też potrafi znakomicie grać w tenisa i zazwyczaj mecze między nami są bardzo wyrównane i zacięte. Gdybym wychodziła na kort przekonana o swojej wyższości, od razu bym się skazała na porażkę. Sport uczy pokory. Niedawno byłam tą "nową" w stawce, która dopiero musiała się odnaleźć w elicie. Wiem, ile mnie to kosztowało. Dziś mam już spory bagaż bezcennych doświadczeń, znam wszystkie zawodniczki, trenerów, prawie każdy turniej, ludzi decydujących o kształcie tenisowego światka. A prywatnie, mam nadzieję, nadal jestem tą samą Agnieszką co trzy, cztery lata temu. Staram się twardo stąpać po ziemi. Nie da się jednak ukryć, że mając zaledwie 19 lat, zapisałaś się już na stałe na kartach historii polskiego sportu, biłaś rekordy, przesuwałaś granicę. - Pewnie, jestem z tego powodu dumna. Mogę reprezentować Polskę, robić coś dla popularyzacji tenisa. To cieszy. Dużo Cię kosztowało dotarcie do miejsca, w którym obecnie jesteś? I nie chodzi oczywiście o pieniądze. - A ja od nich zacznę - na przekór, bo wielu ludzi lubi zaglądać na stan mojego konta i podkreślać, ile na nie trafia pieniędzy. Sporo, to prawda. Zarobki tenisistów nie są tajemnicą. Z drugiej strony, ja haruję na to od piątego roku życia. Najpierw tenis był oczywiście zabawą, potem stał się pracą, zawsze jednak traktowałam go poważnie i bardzo dużo pracowałam. Chodziłam normalnie do szkoły, a przecież miałam po dwa treningi dziennie. Musiałam wiele poświęcić. Ale jestem osobą, która stara się dostrzegać raczej plusy, minusy odsuwając na plan dalszy. Z jednej strony, bardzo dużo czasu spędzam w samolocie, z drugiej, mogę zwiedzić praktycznie cały świat. To mi wszystko rekompensuje. Straciłam część dzieciństwa, ale jestem pewna, że rówieśnicy chcieliby się ze mną zamienić. Dlatego nigdy nie narzekałam i nie narzekam, chociaż bywa ciężko. Wimbledon czy US Open - specyfika którego z tych turniejów jest Ci bliższa? - Zdecydowanie Wimbledon, i to nie tylko dlatego, że odpowiada mi trawiasta nawierzchnia (śmiech). Lubię otoczkę tej imprezy, konserwatywną, liczne nawiązania do tradycji, która jest jej siłą. A Ameryka, jak to Ameryka, napuchnięta, rozdmuchana, zatłoczona, głośna, pełna reklam. Jak wygląda świat wielkiego tenisa od wewnątrz? - Powiem tak: tenis to sport z klasą i sam ten fakt determinuje pewne zachowania. Nie do wyobrażenia jest sytuacja, że któraś z nas głośno powie o rywalce "zgniotę ją, rozwalę". Żyjemy w atmosferze jak najbardziej pozytywnej. Spotykamy się przez dziesięć miesięcy w roku niemal w każdym tygodniu, niektóre z nas znają się od kilkunastu lat. Czy w tej rywalizacji o sławę i wielkie pieniądze jest miejsce na przyjaźnie? - Jak najbardziej. Pewnie, niektóre zawodniczki lubią się bardziej, inne mniej, jak to w życiu bywa, ale ogólnie rzecz ujmując, zachowujemy się z klasą. To właściwe słowo. Rywalkami jesteśmy tylko na korcie, gdzie walczymy zacięcie od pierwszej do ostatniej piłki. I tyle. Snujesz już powoli plany na kolejny sezon? - Chciałabym raz jeszcze zagrać w mistrzostwach WTA i to jako pełnoprawna uczestniczka. To mój główny cel i największe marzenie. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz Agnieszka Radwańska rok 2008 zakończyła na dziesiątym miejscu w rankingu WTA Tour. Wcześniej przez moment była nawet dziewiąta, a tak wysoko notowana nie była dotychczas żadna polska tenisistka. W minionych miesiącach Isia dwa razy dotarła do ćwierćfinałów wielkoszlemowych Australian Open i Wimbledonu, w Rolland Garros i US Open była w czwartej rundzie. Wygrała trzy turnieje: w Pattayi, Stambule i Eastbourne. W listopadzie, jako rezerwowa, pojechała na kończące sezon mistrzostwa WTA w Dausze, zagrała jeden mecz (zastąpiła chorą Anę Ivanovic), wygrywając z Rosjanką Swietłaną Kuzniecową. Rozczarowanie? To przede wszystkim igrzyska w Pekinie, gdzie odpadła już w drugiej rundzie. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-12-03
Autor: wa