Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zawies/rzenie

Treść

Chyba nikt nie ma wątpliwości, iż przeżywamy kryzys autorytetów. Gdy popatrzeć uważniej okaże się, że jest to kryzys ojcostwa. I nie ma z tym żartów – od dłuższego już czasu odczuwany jest on także w klasztorach benedyktyńskich, dla których ojcostwo winno być bazą duchowości. Mimo, że dzisiejsze tendencje do autonomizacji i demokratyzacji próbują podważyć ten paradygmat, zastępując np. ojcostwo braterstwem, świadectwo monastycznej tradycji jest w tym względzie jednoznaczne i bezwzględne. Potwierdza je także aktualna praktyka monastycyzmu wschodniego, w którym do klasztoru wstępuje się po to, by zostać uczniem danego starca (abby, ojca) a nie związać się z instytucją. W związku z tym, kiedy zabraknie charyzmatycznego fundatora czy przełożonego, umiera także wspólnota.

Podstawą takiego modelu życia duchowego jest zaufanie – bezkompromisowe i absolutne, wyzwalające ucznia od jego własnej woli. Jasno to widać w opisie trzeciego stopnia pokory, który polega na tym, że z miłości do Boga poddajemy się z całkowitym posłuszeństwem przełożonemu naśladując Pana, o którym mówi Apostoł: Stał się posłuszny aż do śmierci (Flp 2, 8 (RB VII, 34). A więc – wiszenie, z Panem Jezusem, ale jednak. Nie ma lekko. Temat ten rozwija jeszcze dalej piąty stopień pokory, w którym chodzi o to, że w pokornym wyznaniu wyjawiamy swojemu opatowi wszystkie złe myśli przychodzące do serca, lub złe czyny w ukryciu popełnione. Zachęca nas do tego Pismo mówiąc: Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu (Ps 37[36],5) oraz Wyznawajcie Panu, bo dobry, bo na wieki Jego miłosierdzie (Ps 106[105],1 Wlg). A Prorok dodaje jeszcze: Grzech mój Tobie wyznałem i nie ukryłem mej winy. Rzekłem: Wyznaję nieprawość moją Panu, a Tyś darował winę mego grzechu (Ps 32[31],5). (RB VII, 44-48). Uderzająca jest bogata i pozytywna motywacja zachęcająca do tego zaufania. Bo przecież nie jest łatwo zawierzyć drugiemu człowiekowi. Jest zawodny, a my po prostu boimy się zostać sami w najtrudniejszych momentach. W nich przecież sprawdza się – i to obustronnie – zaufanie. Pewien opat rzekł kiedyś do początkującego mnicha: „Musisz być gotów i na to, że zawiedziesz się na opacie!”. Uczciwe – ale i jakże okrutne! Czy zaufanie, zawierzenie drugiej osobie jest więc możliwe? A czy można żyć bez zawierzania innym? Dokąd można dojść zmagając się z własną samotnością? S. Hedwig OSB opisuje to z rozbrajającą prostotą:

Dobrze tak
Matka Przeorysza mówi:
trzeba wisieć
Nie spada się na ziemię.
Dobrze.
Kiedy Matka Przeorysza
To mówi
Ona zna wspaniałość
Wiszenia.

Bo może chodzi po prostu o to, że zbytnio kombinujemy, udając nie wiadomo jakich mocarzy, gdy tymczasem potrzebujemy wsparcia innych. Owszem, zawód pozostawia rany i blizny, ale jeśli się patrzy ponad tylko ludzkie uwarunkowania, jest zdecydowanie łatwiej. Św. Benedykt jasno mówi, że wiara widzi w opacie zastępcę Chrystusa (RB II, 2). Jeśli wiara, to trzeba znieść się ponad tylko rozumowy porządek. A przecież kto jest w stanie do końca poznać drugiego człowieka? Równie ryzykowne jest dać mu szansę, jak i go przekreślić. Zawierzanie drugiemu to konkretne, codzienne laboratorium wiary. Wszak sam Pan Bóg jest od nas radykalnie inny, Jego myśli nie są naszymi myślami ani nasze drogi Jego drogami (Iz 55, 8). Oczywiście, On nie zawodzi. Ale czyż doświadczenie Jego inności nie może wydawać się zawodem? A może podobnie jest z ludźmi – i dlatego warto próbować raczej ich rozumieć, niż zbyt szybko odrzucać? Dotyczy to tak samo wspólnoty klasztornej, jak i rodziny. Tak więc pomocne może być nieustanne nowe otwarcie. Każda sytuacja jednak jest inna. Może być szansą. Zawierzanie jest nieustannym, nieskończonym wręcz dawaniem szansy. W danym, konkretnym momencie to właśnie jest zbawienne. Nie zostajemy sami z pytaniem czy wątpliwościami. Zwłaszcza, gdy mamy dostęp do kogoś z większym doświadczeniem. A taki jest przecież „kapitał” starca. Może się pomylić, ale dzieli się tym, co przeżył. Czyni to z solidarnością i nadzieją. Tymczasem w krytycznych jednak sytuacjach chodzi tak naprawdę przede wszystkim o kontakt, o konfrontację.

Ktoś wspominał jednego mnicha, że rozmowy z nim zawsze przynosiły pokój – ale, paradoksalnie, głównie przez to, że ów mnich słuchał. Po prostu był i pozwalał się wyżalić, wylać wszystko. Nawet nie potrzebne były wyjaśnienia.

A jeśli już, to przypomnienie prostych faktów – jak tego, że wisząc nie spada się na ziemię. Czy to faktycznie nie wspaniałe? Każdy upadek jest bolesny. Upokarza i rani. Jest końcem wywyższenia, chwały bycia kimś. Wiele osób nie potrafi cieszyć się z tych momentów chwalebnego zawieszenia, bo już się martwi, kiedy i jak spadnie – i jakie będą tego konsekwencje. No właśnie – kombinuje, nie potrafiąc po prostu zawierzyć się sytuacji i Temu, który ją dał. Przecież wystarczy pozostać w zawieszeniu – oczywiście tym z Panem Jezusem!

Jeden z amerykańskich benedyktynów przygotowujących się do posługi duchowego towarzyszenia odkrył niedawno staroceltycką, monastyczną praktykę budowania zawierzania. Nazywa się ona Anmcara (Anam cara) i łączy na swój sposób ojcostwo z braterstwem i przyjaźnią. Chodzi o stworzenie takich więzów, które w naturalny sposób owocują zaufaniem. Celtycki starzec gdy jego uczeń miał kłopoty, wychodził z nim na zewnątrz – tak, by być otoczony surowym i czułym pięknem przyrody, gdzie łagodne, kobiece linie pagórków współbrały z ostrością skalnych klifów a zieleń łąk przechodziła delikatnie i niepostrzeżenie w błękit i żółć drobnych kwiatów. Tam, w zwyczajnym byciu razem, pod przesuwającymi się na niebie obłokami, udającymi pasące się na łąkach owce, najtrudniejsze nawet problemy okazywały się możliwe do przejścia. Wystarczał ten nawet tylko przedsionek zaufania – zwyczajna wierna obecności. I opowiadał dalej ów amerykański benedyktyn – już teraz z własnej praktyki, jak zadziwiająco wiele może pomóc zwykły kontakt – nawet tylko sms-owy, czy whatsapp-owy. W momencie krytycznym uczeń pisze do starca „Jest źle. Bądź ze mną!” I natychmiast dostaje odpowiedź. Prostą, zwyczajną: „Jestem. Dasz radę. Będzie dobrze”. To działa. Materializuje wspólne rozmowy, może pod wędrującymi obłokami, może w czasie wędrówki po ujmujących kobiecymi kształtami pagórkach… Liczy się pozostająca więź – uwagi, wrażliwości, gotowości. Bez wielkich słów i deklaracji. Tylko taka dobra, współczująca aura dla samotności zawieszenia. Bo przecież, jeśli wpisać je w sieć – nie będzie upadku.

„Selfie z Regułą” to nowy cykl felietonów, których autorem jest Bernard Sawicki OSB, obecnie wykładowca w Papieskim Ateneum św. Anzelma w Rzymie i Koordynator Instytutu Monastycznego.

Źródło: ps-po.pl, 20 lutego 2018

Autor: mj

Tagi: Zawies rzenie