Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zasypujemy czarne złoto

Treść

Zdjęcie: Andrzej Kulesza/ Nasz Dziennik

Polskie górnictwo węgla kamiennego znowu przeżywa głęboki kryzys. Odpowiedzialność za to w dużym stopniu spada na rząd, który nie potrafił wykorzystać okresu koniunktury do przeprowadzenia restrukturyzacji kopalń, a teraz ich problemy potęguje brak strategii rozwoju górnictwa i energetyki.

Sytuacja jest tak zła, że wielu ekspertów obawia się o przyszłość sektora górniczego. Może bowiem dojść do takiej sytuacji, że nasze kopalnie będą upadać z powodów ekonomicznych i zostaniemy wtedy zmuszeni do znacznego zwiększenia… importu węgla kamiennego. Ten scenariusz nie musi się sprawdzić, ale pod warunkiem, że rząd jako właściciel spółek wydobywczych zacznie wreszcie działać, a nie tylko robić pozorowane ruchy w stylu zorganizowania spotkania premier Ewy Kopacz z żonami protestujących górników z kopalni „Kazimierz-Juliusz” i obiecanie pieniędzy na spełnienie postulatów pracowników. Niewiele też da uruchamianie karuzeli stanowisk w zarządach spółek. Problemy górnictwa mają głębsze podłoże i nie są związane tylko z jakością zarządzania. Ta branża stacza się po równi pochyłej i jest już niewiele czasu, żeby ten trend odwrócić.

Na minusie

Wyniki finansowe górnictwa już w tamtym roku były słabe, a teraz sytuacja pogarsza się z miesiąca na miesiąc i stała się dramatyczna. Z danych za pierwsze półrocze 2014 roku wynika, że strata netto 35 kopalń, które prowadzą wydobycie (to mniej niż połowa zakładów w porównaniu ze stanem z końca lat 90.), wyniosła ponad 772 mln zł, przy czym straty na samej sprzedaży węgla przekroczyły miliard złotych, podczas gdy jeszcze w okresie styczeń – czerwiec 2013 roku kopalnie zarobiły na swojej podstawowej działalności 64 mln złotych.

Rośnie też zadłużenie górnictwa, które na koniec 2012 roku sięgało prawie 10 mld zł, a teraz ponad 13 mld złotych. Najgorsza sytuacja panuje w Kompanii Węglowej, największej spółce górniczej w kraju. W ubiegłym roku jej strata wyniosła 700 mln zł, teraz nie będzie lepiej. Na drugim biegunie jest lubelska „Bogdanka”, która cały czas notuje zyski, ale też odczuwa skutki spadku koniunktury. Katowicki Holding Węglowy i Jastrzębska Spółka Węglowa są też na plusie, ale niewielkim.

Te wyniki to głównie rezultat tego, że koszty wydobycia węgla są wyższe od przychodów z jego sprzedaży. Eksperci wskazują, że przeciętnie na wydobycie tony węgla kopalnia potrzebuje około 320 zł, podczas gdy średnia cena zbytu to tylko 270 złotych. I trudno raczej oczekiwać, aby węgiel podrożał, bo na rynku europejskim jego ceny są podobne do polskich. Gdyby więc nasze kopalnie zaczęły żądać więcej pieniędzy od odbiorców, ci mogliby zwiększyć import węgla, i to nie tylko z Rosji, bo np. w portach holenderskich i belgijskich (ARA: Antwerpia – Rotterdam – Amsterdam) też leżą spore zwały węgla w atrakcyjnych cenach. Zresztą import już jest znaczący (w tym roku ma wynieść 10 mln ton) i w dużej mierze odpowiada za to, że naszym kopalniom trudno jest sprzedać urobek, bo na hałdach zalega około 7-8 mln ton zapasów, które nie znalazły nabywców.

Co więcej, na świecie jest duża nadpodaż węgla i wielkie koncerny wydobywcze z Australii czy RPA szukają odbiorców na światowych rynkach, co też nie sprzyja wzrostowi cen i utrudnia eksport naszym spółkom górniczym. Polska rocznie wydobywa około 70 mln ton węgla i – jak zauważa Tomasz Chmal, ekspert ds. energetyki – w skali świata nie jesteśmy na tyle dużym graczem, aby mieć znaczący wpływ na rynki węgla. Musimy więc niejako biernie czekać na powrót koniunktury, co raczej szybko nie nastąpi.

Rząd przespał

Niestety, odpowiedzialność za sytuację branży węgla kamiennego spoczywa przede wszystkim na rządzie. Gdy koalicja PO – PSL obejmowała w 2007 roku władzę, koniunktura w górnictwie była dobra, ceny węgla wysokie, a kopalnie przyzwoicie zarabiały. Rząd niewiele zrobił, aby ten czas wykorzystać do przeprowadzenia niezbędnych inwestycji i restrukturyzacji, zrezygnował też z aktywnego wypełniania roli właściciela.

Wyznawana była zasada, że skoro górnictwo jakoś tam sobie radzi, to nie będziemy się nim zajmować, niech sobie kopalnie pracują, byle tylko górnicy nie przyjeżdżali z oskardami do Warszawy. Na przykładzie branży wydobywczej widać, jak zgubna była strategia Donalda Tuska niepodejmowania decyzji w kluczowych dla gospodarki kwestiach. I gdy pojawiły się pierwsze sygnały o kłopotach w branży, rząd uznawał, że „jakoś to będzie”, a do roboty był zmuszany tylko przez górnicze protesty. Tylko że takie działanie pod presją czasu i okoliczności nie mogło dać dobrych efektów.

Okres koniunktury sprzed kilku lat należało lepiej wykorzystać, choćby do przeprowadzenia koniecznych inwestycji w kopalnianą infrastrukturę, co oznaczało co prawda wydatki (ale kopalnie miały zyski), jednak spowodowałoby obniżenie kosztów wydobycia i wzrost wydajności. I podniosło poziom bezpieczeństwa pracy. Okazuje się, że w niektórych kopalniach górnik większość czasu na szychcie spędza po to, aby dojść do miejsca wydobycia węgla i z niego wrócić, niż na samej pracy przy urobku. Koszt wydobycia tony węgla jest wtedy niezwykle wysoki, a w dodatku wydajność pracy jest niska, bo inna być nie może.

Dzieje się tak, gdyż w odpowiednim czasie kopalnie nie zainwestowały w środki transportu albo w uruchomienie nowych, bardziej opłacalnych ścian. Teraz, gdy zakłady wydobywcze są na wielkim minusie, nie mają funduszy na takie projekty, zaś potrzeby inwestycyjne są ogromne. Poseł Krzysztof Tchórzewski (PiS), były wiceminister gospodarki, wskazuje, że tylko Kompania Węglowa potrzebuje około 4 mld zł po to, żeby znowu stała się konkurencyjna na rynku, czyli mogła wydobywać węgiel taniej.

Co robić?

Najgorsze jest to, że rząd tak naprawdę nie wie, co robić z zakładami wydobywczymi. Powołany został nowy pełnomocnik rządu ds. górnictwa, tylko nie bardzo wiadomo, jakie miałby mieć kompetencje, zakres władzy. Na razie nasze władze rzucają różnymi pomysłami, które mają być receptą na kłopoty kopalń. Tylko że są one niespójne, chaotyczne.

Raz bowiem słyszymy o tym, że będą wprowadzane programy naprawcze dla spółek węglowych, innym razem, że Kompania Węglowa sprzeda kilka kopalń Węglokoksowi albo rzucany jest projekt połączenia tych dwóch podmiotów z Katowickim Holdingiem Węglowym. Często też zgłaszane są projekty wykupywania spółek górniczych przez koncerny energetyczne, co popiera też poseł Tchórzewski. Ale te ostatnie nie bardzo są do tego chętne, bo wiedzą, że spadłby na nie ciężar inwestowania w wydobycie węgla, a tymczasem elektrownie też potrzebują modernizacji, budowy nowych bloków, co będzie kosztować dziesiątki miliardów złotych. Rząd zaś od dawna mówi, że górnictwo nie wspomoże finansowo, że nie będzie dosypywania pieniędzy do kopalń.

Najwyższa pora, aby powstał plan wsparcia górnictwa. Najważniejszym elementem polityki państwa powinno być określenie naszego miksu energetycznego, czyli tego, ile energii i z jakich źródeł będziemy wytwarzać. Jeśli bowiem uleglibyśmy „lobby wiatrakowemu”, wtedy będzie rósł udział energii z wiatru w naszym bilansie energetycznym, co oznacza spadek zapotrzebowania na węgiel kamienny. Unijni ekolobbyści z chęcią pozbyliby się całej polskiej energetyki węglowej, przekonują nawet, że dzięki wiatrakom powstałoby 100 tys. nowych miejsc pracy, do tego dochodzi około 200 tys. miejsc w otoczeniu tego sektora.

Tomasz Chmal zauważa, że jeśli nawet te wyliczenia są właściwe, chociaż teraz nieweryfikowalne, to w górnictwie węgla kamiennego pracuje 100 tys. ludzi, a kolejne 400 tys. osób w firmach współpracujących z przemysłem wydobywczym. Rachunek jest więc oczywisty: powinniśmy zabiegać o rozwijanie górnictwa na Śląsku i na Lubelszczyźnie.

Zanim jednak powstanie dobra, spójna strategia, rząd może podjąć działania, które ulżą branży wydobywczej i poprawią konkurencyjność polskiego węgla. Jest on droższy od surowca z innych państw, choćby z tego powodu, że u nas węgiel jest obłożony maksymalną stawką podatku VAT – 23 proc., podczas gdy np. w Rosji jest to 15 procent. Kopalnie są też obciążane wysokimi opłatami od wyrobisk, których też nie ma w innych krajach. Obniżenie VAT i zniesienie opłat dałoby kopalniom tak potrzebny oddech, a gdyby drugim krokiem był dobry program rozwoju górnictwa, ten sektor może czekać dobra przyszłość. Bo wbrew oczekiwaniom unijnych biurokratów znaczenie węgla na świecie rośnie, bo daje on krajom, które posiadają jego złoża, większe poczucie bezpieczeństwa energetycznego.

Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 4 grudnia 2014

Autor: mj