Zaświadczenie nie zawsze potrzebne
Treść
Część hodowców trzody chlewnej nie ma już obowiązku zaopatrywania świń odstawianych do rzeźni w świadectwa zdrowia. Dotyczy to tych rolników, których stada zostały uznane za wolne od choroby Aujeszkyego. Nowe przepisy krytykują jednak lekarze weterynarii. I to był też jeden z powodów ich protestu, który wybuchł pod koniec grudnia.
Do ubiegłego roku każda sztuka trzody chlewnej, która opuszczała gospodarstwo, musiała zostać przebadana pod kątem choroby Aujeszkyego. Jednak nowe rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie programu zwalczania tej choroby u świń łagodzi te przepisy. Świadectwo zdrowia będzie wystawiane zwierzętom w trzech przypadkach. Dotyczyć to ma - jak wynika z treści rozporządzenia - po pierwsze, "świń wprowadzanych do stad, punktów kopulacyjnych i punktów skupu oraz na targi, pokazy, wystawy i konkursy". Po drugie, "świń przeznaczonych do uboju ze stad podejrzanych o zakażenie, zakażonych i zawieszonych", wreszcie po trzecie, "prosiąt ze stad zakażonych przemieszczanych do innych stad zakażonych celem ich odchowu do wagi ubojowej". Jeśli jednak gospodarstwo jest uznane za wolne od choroby Aujeszkyego, wówczas rolnik nie musi starać się o wydanie świadectwa zdrowia dla świń, jeśli sprzedaje je do rzeźni. W ten sposób wielu rolników nie będzie musiało płacić za wydawanie świadectw, bo w ich gospodarstwach ta choroba nie jest już problemem. Jak wyjaśniał minister rolnictwa Marek Sawicki w uzasadnieniu do projektu rozporządzenia, liczba wystawianych świadectw spadnie o połowę, dzięki czemu rolnicy w całym kraju zaoszczędzą około 10 mln złotych. To ważne w sytuacji ciągłego pogarszania się opłacalności produkcji wieprzowiny.
Nowe rozporządzenie krytykują weterynarze. To był jeden z powodów ich protestu, jaki rozpoczął się pod koniec ubiegłego roku. Weterynarze twierdzą, że w tej sprawie ważne są pieniądze, których ich pozbawiono, ale nie jest to sprawa najważniejsza. Zdaniem lekarzy, te przepisy mogą przede wszystkim spowodować, że system nadzoru nad obrotem mięsem, który jest bardzo ważny ze względu na bezpieczeństwo żywnościowe, stanie się dziurawy. Tadeusz Jakubowski, prezes Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej, wyjaśnia, iż weterynarze nie mieliby zastrzeżeń do rozporządzenia, gdyby to sami rolnicy bezpośrednio dostarczali trzodę chlewną do rzeźni. Tymczasem zwierzęta kupują od nich bardzo często pośrednicy, którzy do końca ubiegłego roku musieli okazywać świadectwa zdrowia dla każdej sztuki. Skoro teraz takiego obowiązku nie będzie, trudno będzie ustalić, jakie jest pochodzenie zwierzęcia przeznaczonego do uboju i czy nie pochodzi ono z zarażonego lub zagrożonego stada.
Natomiast Paweł Żygadło z Lubuskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej wskazał w liście otwartym do premiera i prezydenta na inny powód zniesienia świadectw. Jego zdaniem, to skutek szukania przez państwo oszczędności kosztem ryzyka rozprzestrzeniania się choroby Aujeszkyego. "Proste pytanie: jak lekarz weterynarii pracujący w rzeźni ma poznać, czy świnie, które przyjechały do uboju, nawet z numerem gospodarstwa na plecach, nie pochodzą z gospodarstwa podejrzanego lub ogarniętego przez chorobę? Nie posiada przecież wykazu wszystkich gospodarstw z Polski, a nawet gdyby miał, to przewoźnik kupi tatuownicę za 50 zł i numer nabije, jaki chce" - napisał lekarz weterynarii Paweł Żegadło. Wskazuje on, że problemem są także inne choroby atakujące zwierzęta rzeźne, takie jak: brucelloza, białaczka, pryszczyca i gruźlica. I jeśli Polska zaniecha przeprowadzania badań pod kątem tych chorób, "to nie tylko będziemy mieć zagrożenie rozprzestrzeniania się chorób, grożących również człowiekowi, ale nasze Państwo będzie musiało oddać Unii Europejskiej miliardy złotych za niewykonanie programu. Stracimy całkowicie możliwość eksportu. Zapłaci za to wtedy zwykły obywatel ze swojej kieszeni" - stwierdza doktor Żygadło.
Minister Marek Sawicki jest przekonany, że system nadzoru nad chlewniami i ubojniami, połączony z identyfikacją zwierząt, jest na tyle szczelny i sprawdzony, iż nie grozi nam pogorszenie norm bezpieczeństwa żywności. Konsumenci nie muszą się więc obawiać, że do sklepów trafi mięso lub wędliny pochodzące z mięsa od chorych zwierząt.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2011-01-12
Autor: jc