Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zaspaliśmy z inwestycjami

Treść

Z Andrzejem Mikoszem, ministrem Skarbu Państwa w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, rozmawia Artur Kowalski

Pod koniec każdego roku zadajemy sobie zwykle pytanie, już nie czy od nowego roku podrożeje prąd, ale o ile. Czy naprawdę powinniśmy się przyzwyczajać, że co roku będziemy płacić więcej?
- Tak, na pewno z każdym rokiem prąd będzie droższy w Polsce. Chociażby dlatego że jeszcze w tej chwili - licząc w cenach bezwzględnych - jest tańszy aniżeli w innych krajach Unii. I na zasadzie konwergencji cen oraz tego, że koszt wytworzenia energii w kraju będzie się również zbliżał do kosztu wytworzenia w całej Unii Europejskiej cena będzie rosnąć. Do tego dochodzi potrzeba sfinansowania modernizacji sił wytwórczych w energetyce, co koszt wytworzenia jeszcze może podnieść. W związku z tym musimy się przyzwyczaić do tego, że cena energii elektrycznej będzie wzrastać. Pozostaje natomiast kwestia tego, czy i do jakiego stopnia państwo będzie sprawowało kontrolę nad tym wzrostem cen. Uważam zresztą, że byłoby bardzo niedobrze, gdyby URR już w tej chwili zrezygnował z funkcji regulatora, jaką jest zatwierdzanie taryf.

Decyzja o uwolnieniu cen prądu już jednak została przez URE ogłoszona, a następnie nagle cofnięta i teraz firmy energetyczne zaskarżają do sądu decyzję o ponownej konieczności zatwierdzania przez URE taryf dla odbiorców indywidualnych.
- Trudno im się dziwić, bo w ten sposób firmy działają w swoim interesie i będą każdą możliwą okoliczność wyciągały na swoją korzyść. Dla nich wygodniejsze jest to, kiedy konkurują wyłącznie między sobą, zwłaszcza w sytuacji, gdy w Polsce możemy oczekiwać większego zapotrzebowania na prąd, niż wynoszą zdolności wytwórcze polskiej energetyki. W tym momencie jest to dla producenta rynek bardzo korzystny i trudno się dziwić, że producenci wolą mieć sytuację braku nadzoru regulatora nad taryfami energetycznymi.

Czy uwolnienie cen energii elektrycznej wprost przełożyłoby się na jeszcze większy wzrost cen prądu?
- Niekoniecznie. Jak pokazała chociażby nowa taryfa Vattenfalla, podwyżki cen, które Vattenfall proponuje od 1 stycznia, są niższe aniżeli te, na jakie pozwalała nawet ta zaskarżona taryfa. Ten przykład dowodzi, że uwolnienie cen nie musi się wprost przełożyć na większe podwyżki. Jednakże zwiększa się ryzyko wzrostu cen. Kopalnie zmierzają w tej chwili do tego, żeby podwyższyć znacząco cenę węgla energetycznego, a to w rezultacie musi znaleźć odzwierciedlenie we wzroście ceny prądu. A jeżeli dojdzie do podwyżek cen polskiego węgla i nie będzie się sprowadzać tańszego, z zagranicy, to oczywiste, że w takiej sytuacji cena energii elektrycznej będzie musiała wzrosnąć.

Jako inne powody prawdopodobnego wzrostu cen energetycy wskazują również narzuconą przepisami unijnymi konieczność korzystania z droższej energii odnawialnej, a także ograniczenie w postaci przyznanych Polsce limitów emisji dwutlenku węgla.
- Ze sprawą limitów emisji dwutlenku węgla jest bardzo poważny problem. Także dlatego, że w ostatnich latach doszło w Polsce do opóźnienia, jeśli chodzi o konieczne inwestycje w odpowiednie instalacje proekologiczne, które zmniejszyłyby emisję CO2. Także przez ostatnie dwa lata zajmowano się przede wszystkim konsolidacją sektora energetycznego, a nie gromadzeniem pieniędzy na inwestycje. Co więcej, w taki sposób prowadzono tę konsolidację, że w rezultacie zmniejszono zdolność kredytową polskiej energetyki jako całości. W związku z tym możemy oczekiwać, że ograniczenia limitów emisji CO2 mogą w dużym stopniu przełożyć się na wzrost cen energii. Jeżeli natomiast chodzi o kwestię energii odnawialnej, to sytuacja jest taka sama w całej Europie. Zwiększenie produkcji energii ze źródeł odnawialnych, która jest droższa w bezpośrednim koszcie wytworzenia, musi przekładać się na ostateczną cenę prądu. Ale jeżeli chcemy żyć w czystszym środowisku, to z tej energii odnawialnej powinniśmy korzystać.

Nałożenie na wytwórców energii limitów emisji dwutlenku węgla - zwłaszcza tych, którzy emitują dużo zanieczyszczeń - sprawi, że albo będą musieli ograniczyć produkcję, albo słono zapłacić na rynku za prawo do emisji większej ilości zanieczyszczeń. A to już chyba sprawa wagi państwowej...
- Rząd stoi w tej chwili przed problemem rozwiązania węzła gordyjskiego. Dlatego, że część przemysłu, w dużym stopniu emitująca gazy cieplarniane, jak na przykład przemysł cementowy, który został całkowicie sprywatyzowany, poczyniła bardzo duże inwestycje proekologiczne. Sprawiły one, że praktycznie zmniejszenie emisji dwutlenku węgla przy obecnej skali produkcji cementu w Polsce jest w tej chwili technicznie niewykonalne. Po prostu nie ma obecnie technologii, które pozwoliłyby na jeszcze większe zmniejszenie emisji CO2. Państwowa energetyka natomiast zaspała. Prowadzono bowiem tylko działania na rzecz jej konsolidacji. W efekcie rząd stoi teraz w bardzo trudnej sytuacji, co zrobić z tymi przyznanymi nam limitami emisyjnymi. Czy ukarać tych, którzy zainwestowali, i po prostu przyznać im mniejsze limity emisyjne, czy w ten sposób ukarać tych, którzy "zapomnieli" o inwestycjach proekologicznych? Ceny energii elektrycznej przekładają się na koszt każdego produktu i życie każdego Polaka. Z drugiej strony, jeżeli mają być tanie mieszkania w Polsce, to cement musi być tani. I mamy sytuację węzła gordyjskiego. Prosta decyzja, żeby nie karać polskiej energetyki, może natomiast spowodować sytuację tego rodzaju, którą już mamy w kilku przypadkach. Decyzja pozytywna dla przemysłów państwowych, w tym przypadku energetyki, a niekorzystna dla prywatnych - cementowni, może być potraktowana jako dyskryminacja zagranicznych inwestorów - właścicieli cementowni, i wywołać kolejne procesy z umów o wzajemnej ochronie inwestycji i kolejne odszkodowania na rzecz tych inwestorów.

Czy o tych inwestycjach proekologicznych rzeczywiście trochę zapomnieliśmy, czy może - a takie pojawiają się głosy - po prostu dostaliśmy obiektywnie zbyt małe limity emisji CO2?
- To, że te limity są zbyt małe, było wiadomo już dwa lata temu, kiedy byłem członkiem rządu. I w tej sprawie prowadziliśmy rozmowy z Unią Europejską. Oczywiście w takiej sytuacji można tupać nogami i protestować, że jest czegoś za mało, mówić, że to jest okropne i obrażać się na rzeczywistość. Jednakże należy również podjąć w takim momencie konkretne decyzje: co robić. A jeżeli reakcja ograniczała się jedynie do tego tupania nogami, to teraz mamy do rozwiązania ten węzeł gordyjski. Czy wygramy sprawę o limity w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości, którą wniósł jeszcze rząd Jarosława Kaczyńskiego, tego nie wiem. Mam nadzieję, że sprawa będzie profesjonalnie prowadzona i argumentacja Rzeczypospolitej Polskiej będzie w tej sprawie na tyle skuteczna, iż przekona sędziów Trybunału.

Tylko Niemcy czy Francuzi też narzekają na limity.
- Problem polega na tym, że w krajach Europy Zachodniej niezbędne inwestycje proekologiczne w energetyce zostały przeprowadzone. My jesteśmy po prostu opóźnieni. Gdybyśmy takie inwestycje przeprowadzili również u siebie, to problem nie byłby tak duży. A przedsiębiorcy narzekają na limity również w Europie Zachodniej. Każdy przedsiębiorca narzeka, jeśli musi drożej produkować, inwestując w coś, co nie przekłada się wprost na przychody dla niego, lecz związane jest np. z ochroną środowiska, polepszeniem sytuacji pracowniczej czy przepisami bhp. I to jest normalne. Weszliśmy w pewną grę: zobowiązaliśmy się, że będziemy oczyszczali polską gospodarkę z brudnych technologii i przyjęliśmy na siebie określone zobowiązania.

Te zobowiązania okazują się jednak bardzo trudne.
- Dlatego, że błędy popełniono jeszcze w czasach negocjowania traktatu o przystąpieniu do Unii Europejskiej. Kiedy w 2005 roku powstał rząd Kazimierza Marcinkiewicza, mówiliśmy o tym, że mamy pewne kłopoty związane z tym, iż pewne umowy zostały przez Polskę podpisane. Państwo polskie ma jednak swoją ciągłość. Jeżeli Edward Gierek zaciągał kredyty, to nawet jeżeli słuszne jest stwierdzenie, że była to obca władza narzucona nam przez Sowietów na bagnetach, to nie zmienia wcale faktu, że musieliśmy te kredyty spłacać. Teraz mamy natomiast rządy, które Polacy sami sobie wybrali. Sami sobie wybraliśmy w 2001 roku rząd, który przeprowadził negocjacje dotyczące przystąpienia do Unii, i mamy w tej chwili problem m.in. z limitami emisyjnymi i sami też wybraliśmy większość parlamentarną, która przez ostatnie dwa lata nie przeprowadziła zmian dotyczących energetyki w sposób pozwalający na sfinansowanie koniecznych inwestycji w energetyce. Każdy z nas ponosi odpowiedzialność za to, co robi. Naród też taką odpowiedzialność ponosi. Jeżeli minister Iksiński z takiego czy innego rządu podjął określoną decyzję, to jej skutki będzie ponosić i to pokolenie, i następne.

Wychodzi więc na to, że lepiej było na takie limity emisji się nie zgadzać.
- Lepiej byłoby, żeby rząd Leszka Millera prowadził lepiej negocjacje dotyczące wejścia do Unii Europejskiej, i lepiej byłoby, żeby rząd Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego przeprowadził te ograniczone działania prywatyzacyjne i na przykład w ten sposób zbudował Polską Grupę Energetyczną, żeby miała zdolność sfinansowania zarówno inwestycji proekologicznych, jak i rozwoju swoich zdolności wytwórczych. Można było to osiągnąć, np. nie włączając do PGE Zespołu Elektrowni Dolna Odra, a powiększając ją o Energę. ZEDO obciąża bowiem bilans Polskiej Grupy Energetycznej. Dzięki takim działaniom PGE uzyskałaby zdolność zdobycia środków na sfinansowanie wszystkich koniecznych inwestycji, a jednocześnie byłaby zdolna do ekspansji zagranicznej, np. inwestycji w Ignalinie. Konieczność unowocześnienia ZEDO można było natomiast zrzucić na Hiszpanów, którzy tę firmę chcieli kupić. Te wszystkie decyzje można było podjąć, ale podjęte nie zostały. Nie wiem, jakie decyzje poweźmie w tej sprawie rząd Donalda Tuska, ale jeżeli będą one błędne, to po prostu wszyscy za nie zapłacimy.

Ale czy nie jest tak, że przez te limity narzuca się nam jakieś drastyczne normy? Przez lata PRL nasza gospodarka rozwijała się w zupełnie innych realiach niż gospodarki państw Europy Zachodniej, które zdążyły się zmodernizować. Może powinniśmy mieć prawo podymienia jeszcze trochę naszymi kominami, zanim przemysł się unowocześni?
- Akurat do pewnego stopnia mogliśmy w przeszłości korzystać z konsekwencji strasznego "dymienia Polski" za czasów komunizmu. Polska rozwijała wtedy przemysł ciężki, bardzo dla środowiska uciążliwy. Z punktu widzenia protokołu z Kioto i z zobowiązań Polski przyjętych w traktacie europejskim otrzymywaliśmy stosunkowo wysokie limity właśnie dzięki temu, że za komuny strasznie dymiliśmy. A to dlatego, że początkowo wielkości limitów były ustalane na okres przełomu lat 80. i 90. I to one stanowiły punkt odniesienia, od którego wyliczało się limity. W tej chwili polska gospodarka jest już dużo mniej uciążliwa dla środowiska. Oczywiście pozostają obszary gospodarki najmniej zmienione, czyli m.in., niestety, polska energetyka. Tak naprawdę dostaliśmy już pewien kredyt. Inna sprawa, czy z tego kredytu dobrze skorzystaliśmy. Kraje Europy Zachodniej rozwijały się już we wcześniejszych latach dużo bardziej proekologicznie. Efektem komunistycznej propagandy jest twierdzenie, że nasze środowisko było czystsze, bo mieliśmy gospodarkę planową. Wtedy w Polsce nikt środowiska naturalnego nie szanował. Mamy tereny strasznie zniszczone właśnie przez to, że w Polsce budowano gospodarkę socjalistyczną.

Modernizacja będzie w takim razie największym wyzwaniem naszej energetyki na najbliższe lata?
- Modernizacja i uzyskanie przez polską energetykę konkurencyjności. Warunki prowadzenia działalności coraz bardziej będą zbliżały się do warunków panujących w krajach Europy Zachodniej. Zbliżać się będą zarówno standardy, jeśli chodzi o wynagrodzenia pracownicze, jak i podobne będą koszty pozyskania surowca. Jeżeli polska energetyka nie uzyska takiej efektywności, jaką mają firmy w innych krajach Unii Europejskiej, to może pojawić się problem tego rodzaju, że moce wytwórcze nie będą tworzone w Polsce. I to będzie ze szkodą zarówno dla ludzi zatrudnionych w energetyce, jak i dla polskiej gospodarki jako całości. Istotne jest to, co mówiłem jeszcze jako minister, że celem państwa nie powinno być sprawienie, żeby energetykom żyło się dobrze, ale aby polskie gospodarstwa domowe miały możliwie tani prąd i aby taki tani prąd i w wystarczającej ilości miały polskie przedsiębiorstwa, żeby mogły rozwijać produkcję, tworząc miejsca pracy i dobrobyt polskich rodzin.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-12-27

Autor: wa