Zanegowanie prawa miłości jest zanegowaniem prawa wolności
Treść
O. prof. Edmund Kowalski CSsR, wykładowca antropologii filozoficznej,
Accademia Alfonsiana, Rzym
Trzy i pół tysiąca cierpiących tak jak Eluana Englaro Włochów i Włoszek wraz z ich rodzinami i lekarzami na "prawo wolności" nawet czy przede wszystkim w cierpieniu odpowiedziało "prawem miłości" codziennej i cichej. Dla nich ich mama, tata, brat czy siostra mają konkretne i ukochane imiona, personalne biografie i nigdy nie byli, i nie będą "tylko wegetującą rośliną".
W historii literatury i filozofii epoki oświecenia Fran?ois Marie Arouet (1694-1778), znany bardziej pod nazwiskiem Voltaire, które było jego artystycznym pseudonimem, odznaczał się wielką dozą satyry i krytycyzmu, traktując z rezerwą każdą religię i ideologię. Voltaire bulwersował opinię publiczną śmiałością przekonań, kontrowersyjnym zachowaniem i swoim słynnym powiedzeniem: "Gdyby Bóg nie istniał, trzeba by Go wynaleźć". Mimo że deklarował się jako liberał i deista (Bóg istnieje, ale nie interesuje się światem), w swoim swoistym systemie filozoficznym - zawartym w cytowanym powyżej stwierdzeniu - uważał, że należy bezwzględnie przyjąć istnienie Boga ("Zegarmistrz") w celu uzasadnienia sensu istnienia świata ("zegar"), a przede wszystkim moralności. Bez Boga, jako fundamentu i gwaranta racjonalnego porządku stworzenia, nie można sobie wyobrazić - według Voltaire'a - prawidłowego funkcjonowania i powszechnie obowiązywalnego porządku społecznego, a zwłaszcza moralnego.
A jeżeli jedynym, prawdziwym i racjonalnym światem jestem "ja sam" i "moje myślenie", jak twierdził sto lat wcześniej Kartezjusz (René Descartes, 1596-1650), to znaczy, że "ja istnieję" tylko wtedy, kiedy myślę i - co więcej - "moje myślenie" jest jedynym kryterium tego, co istnieje lub nie, co powinno istnieć, a co lub kto nie powinni istnieć. Ponadto "moje myślenie" jest jedynym kryterium tego, co jest "dobre" lub "złe", to znaczy, co "ja uważam" za "dobro", a co za "zło". "Ja myślę" - według Kartezjusza - decyduje, że "ja jestem". Jednak zaproponowana przez niego "chronologia istnienia człowieka" jest z gruntu nieprawdziwą chronologią, a tym samym arbitralnym kryterium "bycia człowiekiem", ponieważ chcąc powiedzieć: "ja myślę", muszę najpierw "być", "istnieć". A zatem nie "cogito ergo sum" ("myślę, więc jestem") - jak chciał Kartezjusz - lecz "sum ergo cogito" ("jestem, więc myślę").
Powyższa krótka powtórka z historii filozofii pozwoli nam - jak sądzę - w zrozumieniu współczesnych trendów kulturowych, ideologicznych i społeczno-politycznych spod znaku "etyki relatywnej", "liberalnej" czy "etyki bez Boga", które pod modnymi obecnie hasłami "wolności", "demokracji" i "tolerancji" zatwierdzają "mniejszością" (Sejm, Senat, rząd, Parlament Europejski) prawa dla "większości" (naród, państwo, Unia Europejska). Parlamenty europejskie uchwalają obecnie "prawa dla wszystkich", które paradoksalnie nie traktują wszystkich obywateli na równi wobec prawa, zgodnie z przyjętą zasadą "jednakowe prawo dla wszystkich" lub "wszyscy równi wobec prawa" ("tutti uguali di fronte alla legge" - maksyma widniejąca w sali sądu włoskiego, cytująca art. 3 Konstytucji Republiki Włoskiej).
"Prawo do aborcji", na przykład, odmawia niektórym istotom ludzkim - w majestacie prawa - fundamentalnego prawa do życia. Legalizacja "prawa do eutanazji na życzenie" lub "samobójstwa medycznie wspomaganego" w Holandii i w Belgii neguje fundamentalne prawo do życia osób chorych, cierpiących czy w podeszłym wieku. Nasilona emigracja osób w podeszłym wieku lub chorych z Holandii do sąsiedniej Francji czy Niemiec nie jest chyba "zwykłym nieporozumieniem" lub niezrozumieniem przez społeczną "większość" prawa uchwalonego dla ich dobra przez "mniejszość" - parlament holenderski. Ci ludzie, którzy przez całe swoje życie pracowali dla dobra swojego kraju, teraz boją się iść do szpitala w swojej ojczyźnie, bo tam ktoś z ich rodziny może wypełnić formularz o "domniemanej zgodzie na eutanazję". Ten fakt miał miejsce we Włoszech w przypadku Eluany Englaro - w państwie, w którym jeszcze nie została zalegalizowana eutanazja, mimo wszelkich wysiłków Partii Radykałów (Partito Radicale) i ugrupowań lewicowo-liberalnych. W państwie, którego poprzedni rząd zabiegał skutecznie w ONZ i w Parlamencie Europejskim o uchwalenie moratorium w sprawie wykonywania kary śmierci na świecie (2007).
Jakim prawem?
Czytając na różnych stronach internetowych informacje na temat tragicznej śmierci Eluany, wielu ludzi, zarówno wierzących, jak i niewierzących, stawiało fundamentalne pytanie: "Jakim prawem?". Myślę, że odpowiedź na to podstawowe pytanie-problem jest poszukiwaniem autentycznych korzeni naszej kultury europejskiej, fundamentów stanowionego prawa pozytywnego oraz osobistej odpowiedzi na pytanie: Co ja bym zrobił na jej (Eluana) i jego (ojciec Beppino) miejscu?
Podstawowe wymiary i elementy naszej kultury europejskiej są głęboko zakorzenione w wielotysięcznej tradycji i kulturze żydowsko-chrześcijańskiej, w której szacunek dla każdego życia ludzkiego - jako fundamentalnej wartości ludzkiej - jest wyrazem uznania Boga jako Stwórcy, Dawcy i Pana "życia i śmierci" oraz uznania człowieka jako wyjątkowej i niepowtarzalnej wartości samej w sobie, z racji jego przyrodzonej i osobowej natury, obdarzonej racjonalnością i wolnością. Bezwzględny szacunek dla Boga i drugiego człowieka w judaizmie, tak jak w religii chrześcijańskiej, był niejako zabezpieczony przez "Prawo miłości Boga i drugiego człowieka" (Pwt 6, 5; Kpł 19, 18; Mt 22, 37; Rz 13, 8).
Prawo pozytywne, tzn. stanowione przez człowieka, nie tylko powinno wskazywać na podstawowe wartości, które należy respektować, ponieważ są dobrami samymi w sobie, a ich wcielanie w życie jest realizacją siebie jako człowieka i dobra wspólnego danej społeczności, ale przede wszystkim jako "prawo stanowione" i "wtórne" - ponieważ zbudowane w oparciu o te obiektywne wartości - powinno zabezpieczać uniwersalne prawa człowieka, podkreślając fundamentalne obowiązki państwa i drugiego człowieka względem niego. W starożytnym greckim państwie-mieście (polis) i w imperium rzymskim pełne prawa ludzkie - w naszym dzisiejszym rozumieniu - posiadali jedynie "ludzie wolni", tzn. obywatele tych państw. Każdy inny, jako człowiek nieposiadający obywatelstwa - wolności, posiadał status "niewolnika" lub "barbarzyńcy" i należał do państwa lub do obywatela. Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki z 1776 r. była pierwszym ważnym dokumentem, w którym zawarto postulaty sankcjonujące prawa człowieka: "Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi; że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami; że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście; że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych" (A. Bartnicki, K. Michałek, I. Rusinowa, Encyklopedia Historii Stanów Zjednoczonych Ameryki, Wydawnictwo Egras Morex, Warszawa 1992, s. 67-68).
Procesy norymberskie (1945-1949), które śledziła ogólnoświatowa opinia publiczna, sprawiły, że światło dzienne ujrzały - skrzętnie ukrywane - straszne zbrodnie faszystowskich Niemiec, a w konsekwencji uświadomiły społeczności światowej - i jej politycznym przywódcom - bezwzględną potrzebę prawnego opracowania fundamentalnych praw człowieka oraz utworzenia międzynarodowej instytucji zapobiegającej ich łamaniu oraz egzekwującej ich bezwzględne przestrzeganie. Świadomość międzynarodowej skuteczności w walce o prawa człowieka, w ściganiu winnych zbrodni ludobójstwa i w karaniu przestępców doprowadziła do zwołania konferencji założycielskiej w San Francisco w 1945 roku i utworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) oraz do uchwalenia w Paryżu - na trzeciej sesji obrad Zgromadzenia Ogólnego ONZ 10 grudnia 1948 roku - najważniejszego aktu prawnego, jakim jest Powszechna Deklaracja Praw Człowieka. Niniejsza Deklaracja uznaje: "przyrodzoną godność oraz równość i niezbywalność praw wszystkich członków wspólnoty ludzkiej za podstawę wolności, sprawiedliwości i pokoju świata", "jako najwznioślejszy cel ludzkości dążenie do zbudowania takiego świata, w którym ludzie korzystać będą z wolności słowa i przekonań oraz z wolności od strachu i nędzy", "powszechne poszanowanie i przestrzeganie praw człowieka i podstawowych wolności". Fundamentem tych wielkich, uroczystych i publicznych deklaracji są następujące prawdy o proweniencji antropologiczno-ontologicznej: "Wszyscy ludzie rodzą się równi pod względem swej godności i swych praw. Są oni obdarzeni rozumem i sumieniem i powinni postępować wobec innych w duchu braterstwa (art. 1); Każdy człowiek posiada wszystkie prawa i wolności bez względu na jakiekolwiek różnice rasy, koloru, płci, języka, wyznania, poglądów politycznych i innych, narodowości, pochodzenia społecznego, majątku, urodzenia lub jakiegokolwiek innego statusu (art. 2); Każdy człowiek ma prawo do życia, wolności i bezpieczeństwa swej osoby (art. 3); (...) Rodzina jest naturalną i podstawową komórką społeczeństwa i ma prawo do ochrony ze strony społeczeństwa i Państwa" (art. 16, 3).
Człowiek dla prawa czy prawo dla człowieka?
Myślę, że rządzący i rządzeni są zgodni co do tego, że prawo ma służyć człowiekowi-obywatelowi i dobru wspólnemu danej społeczności. Niemniej jednak przestrzeń relacji między rządzącymi i rządzonymi jest szczelnie wypełniona różnego rodzaju instytucjami administracyjno-społecznymi, regulowanymi prawem i niestety "polityką" z przymiotnikami "dobra" (czytaj "efektywna") lub "zła" (czytaj "nieefektywna"). W tym realistycznym kontekście, którego doświadcza na co dzień rządzący, urzędnik i zwykły obywatel, wydaje się, że prawo może być używane do tzw. dobrej lub złej mikro- lub makropolityki. Wszystko zależy od zamierzonych "celów" i podejmowanych "środków". Istnieje jeszcze inna rzeczywistość czysto ludzka, którą określamy mianem "sumienia moralnego" i "moralnością", wyznaczaną i regulowaną zasadami "etyki". Co z nimi zrobić? Nie da się tak łatwo oszukać sumienia moralnego, a fundamentalna zasada etyczna mówi, że "cel nigdy nie uświęca środków", nawet najlepszych i najszlachetniejszych. Wspomniana zasada, jak i subiektywna i bezpośrednia norma moralna (sumienie) obowiązuje zarówno w życiu osobistym, jak i publicznym - społeczno-politycznym. Co więcej, sąd sumienia i zasady etyki są nadrzędne w stosunku do stanowionego prawa pozytywnego. W przypadku kiedy ustawy prawa pozytywnie stanowionego są z nimi sprzeczne (np. "prawo do aborcji", "prawo do eutanazji"), nie obowiązują one w sumieniu człowieka-obywatela. Ten fakt przewiduje również konstytucja danego państwa, jak też powszechnie przyjęty i przestrzegany kodeks deontologii medycznej zbudowany w oparciu o przysięgę Hipokratesa. Niepodejmowanie działania niezgodnego z własnym sumieniem jest prawnie zagwarantowane (prawo do wolności sumienia, religii, wyznania).
Niedobrze się dzieje w tak zwanym państwie prawa, kiedy prawo nie służy wszystkim obywatelom ani dobru wspólnemu i kiedy "polityka" dostosowuje lub podporządkowuje sobie pewne prawa, nie licząc się z zasadami etycznymi powszechnie uznanymi lub łamie podstawowe prawa deontologii medycznej. W przysiędze Hipokratesa czytamy: "Nikomu, nawet na żądanie, nie dam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka poronnego" (n. 3). Niestety, nie tylko "ludzie polityki" starają się podporządkować lub podporządkowują swoim celom "prawo" i "etykę". Zgodnie z niepisaną zasadą "mogą oni, mogę również ja" - również zwykły obywatel może podejmować próby podporządkowania swoim celom "prawo" powszechnie obowiązujące lub zmieniać niektóre jego ustawy w oparciu o swoją "etykę".
Osobiście dziwi mnie fakt, że ojciec Eluany w celu uzyskania całkowitej "władzy" nad swoją dorosłą córką najpierw rozpoczął proces o przyznanie mu statusu "prawnego opiekuna" jedynie w celu rozpoczęcia szeregu procesów (w latach 1999, 2000, 2003, 2005, 2006, 2007, 2008) o jej "godną śmierć". Dziwi mnie jeszcze inny fakt - że po uzyskaniu przychylnego dla siebie wyroku, mimo usilnych próśb Sióstr Miłosierdzia z Domu Opieki Paliatywnej im. Błogosławionego L. Talamoni o pozostawienie Eluany w ich domu i pod ich troskliwą opieką trwającą już 15 lat, ojciec z "prawem do godnej śmierci swojej córki" w ręku jedynie szukał kliniki, która podejmie się "zabiegu medycznego odłączenia sztucznego odżywiania i nawadniania". Osobiście wątpię, by ojciec Eluany kiedykolwiek osobiście mył czy przebierał swoją chorą córkę, zajęty licznymi procesami (jeżdżąc między Lecco, Mediolanem, Rzymem czy Udine), wywiadami w prasie, radiu i telewizji, pisząc w tym czasie książkę (wraz z Saturną, swoją żoną i matką Eluany), której publikacja została ogłoszona zaraz nazajutrz po śmierci jego ukochanej córki (przy której nie był w dniu jej śmierci) i również nie przyszedł wraz ze swoją małżonką na pogrzeb Eluany w jego rodzinnym Paluzza (prowincja Udine).
Co ja bym zrobił(a) na jego miejscu?
Jeśli współczesne demokracje jako "państwa prawa" w imię jedynej wartości, którą nazywają "wolnością", pragną "mniejszością" (parlament) zagwarantować podstawowe wolności dla "większości" (społeczeństwo) - prędzej czy później musi dojść i faktycznie dochodzi do konfliktów wartości. W przypadku Eluany czy wcześniej Terry Schiavo w USA prawo ojca i męża do wolnego wyboru "losu" dla swoich ukochanych bliskich w sposób tragiczny zniosło prawo miłości. W imię "wolności wyboru" uśmierzenie cierpienia zostało postawione na tej samej płaszczyźnie, co życie ludzkie. Co więcej, "uśmierzenie cierpienia za wszelką cenę" ograniczyło się do uśmiercenia cierpiącego pacjenta, a nie do jego leczenia z odwołaniem się do opieki paliatywnej, obecnie tak dobrze zorganizowanej z punktu widzenia techniki medycznej, jak i organizacyjnej (sieć hospicjów, domów opieki społecznej, paliatywnej). Co powiedzieć tym lekarzom, pielęgniarkom, rodzinom i tysiącom wolontariuszy, którzy codziennie asystują ciężko i obłożnie chorym? Czy można im, stojąc twarzą w twarz, powiedzieć: Po co to robicie? To nie ma sensu. To nie są już osoby, lecz "rośliny" - jak piszą nieraz niektórzy internauci. Nie chcę być banalny, a tym bardziej złośliwy, ale jest czymś logicznym i normalnym, jeżeli ktoś z nas ma w domu jakąś roślinę, to przecież dba o nią i często ją podlewa. Trzy i pół tysiąca cierpiących tak jak Eluana Włochów i Włoszek wraz z ich rodzinami i lekarzami na "prawo wolności", nawet czy przede wszystkim w cierpieniu, odpowiedziało "prawem miłości" codziennej i cichej, bez fleszów aparatów fotograficznych, bez specjalnych programów i bez niepotrzebnego w tych przypadkach "tygodniowego szumu" czy "show medialnego". Dla nich ich mama, tata, brat czy siostra mają konkretne i ukochane imiona, personalne biografie i nigdy nie byli i nie będą "tylko wegetującą rośliną". Oni nie znają, a tym bardziej nie używają takiego słownictwa, które obnaża nie tylko niską i niehumanistyczną kulturę pewnych środowisk lansujących podejście techniczne do czysto ludzkich rzeczywistości człowieka jako osoby, jak poczęcie, zrodzenie, cierpienie czy śmierć, ale również nieukrywane pragnienie kształtowania "nowej kultury", często zwanej "technokulturą", w której wszystko jest dobre, co jest technicznie możliwe, lub "kultury absolutnej wolności", gdzie wszystko mi wolno.
Co ja bym zrobił na jej czy jego miejscu? Nie mogę za nikogo odpowiadać, a tym bardziej unikać odpowiedzi, którą postawiłem Tobie, Szanowna Czytelniczko, Szanowny Czytelniku, i samemu sobie. Osobiście zrobiłbym tak, jak zdecydowana większość ludzi wierzących i ludzi dobrej woli: starałbym się być przy łóżku mojej chorej i gasnącej z dnia na dzień mamy (moja mama Felicja umierała cztery lata), taty czy brata (mam ich trzech: Zygmunt, Wojciech i Arkadiusz). Ale na pewno - tak jak zdecydowana większość ludzi - postąpiłbym tak, jak pewna kobieta z hiszpańskiego filmu krótkometrażowego zatytułowanego "Byłem głodny", zadedykowanego przez jego młodych twórców Eluanie Englaro.
Film zaczyna się od sceny w nieuporzą dkowanym pokoju młodego człowieka siedzącego przed ekranem telewizyjnym i nerwowo grającym joystickiem. Po pewnym czasie odczuwa on głód i pragnie go zaspokoić, zaglądając do pustej lodówki. Zmuszony do wyjścia z domu udaje się do pobliskiego baru. Po złożeniu zamówienia zaskakuje go reakcja barmanki, która odmawia mu sprzedaży zamówionego wcześniej menu. Scena odmowy powtarza się w innych barach i sklepach. Zmieszany tą dziwną odmową sprzedaży produktów spożywczych odkrywa wreszcie prawdziwy powód tego zaskakującego zdarzenia. Otóż na ścianach sklepów, barów i na słupach ogłoszeniowych widnieje afisz z jego zdjęciem, a pod nim napis zabraniający sprzedaży, jak i dawania czegokolwiek do jedzenia lub do picia "temu człowiekowi" pod karą 10 lat więzienia i grzywny 20 tysięcy euro. Pod tym zarządzeniem są - o dziwo - podpisani jego rodzice, którzy uznali, że jedenaście lat spędzonych na grach przed ekranem telewizyjnym jest zmarnowane, nie widzą już możliwości zmiany życia jego syna, a takie życie nie ma już żadnego sensu. Po kilku jeszcze innych próbach przekonania rodziców i władz młody człowiek czuje, że umiera. Głodny i wycieńczony kładzie się na chodniku i czeka na śmierć. Wraz z deszczem przychodzi nie tylko nadzieja zaspokojenia pragnienia, ale również młoda kobieta. Ostatnia scena rozgrywa się w domu tej tajemniczej kobiety, która stawia przed nim talerz gorącej zupy. Może ona jeszcze nie wie, co jej grozi za nakarmienie nieznajomego i zaproszonego gościa? Dlatego młody człowiek, jeszcze przed wzięciem do ust pierwszej łyżki gorącej zupy, wyjmuje z kieszeni zerwaną uprzednio, a teraz zmiętą ulotkę i wygładzając ją, podaje tajemniczej kobiecie. Ona po jej przeczytaniu mówi tylko: "Proszę jeść, bo wystygnie". Zdziwiony człowiek pyta: "Dlaczego?". Tajemnicza kobieta odchodzi bez słowa, ale po chwili wraca wraz ze swoim małym dzieckiem. Siada z nim przed młodym człowiekiem i zaczyna je karmić butelką ze smoczkiem.
Czy można odmówić dziecku lub dorosłemu człowiekowi pokarmu lub napoju, bo sami nie mogą lub już nie potrafią zaspokoić swojego głodu i pragnienia? Czy odmówienie im pożywienia lub zaprzestanie sztucznego odżywiania jest jedyną możliwą alternatywą?
"Byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie... Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym...?" (por. Mt 25, 31-46).
"Nasz Dziennik" 2009-02-14
Autor: wa