Zamknąć bramy przed Turcją
Treść
Rozmowa z pisarzem, specjalistą od problematyki prześladowania chrześcijan Thomas�em Grimaux
Francuscy politolodzy dobrze oceniają wyniki ostatnich wyborów w Turcji, widząc w nich szansę na kontynuowanie modernizacji kraju. Jaka jest Pańska ocena zwycięstwa Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) premiera Tayyipa Erdogana?
- Postawa ekspertów bardzo mnie dziwi, bo jeszcze kilka lat temu odmawiali oni jakiegokolwiek kontaktu z Tayyipem Erdoganem. Teraz widzą w nim szermierza postępu i nowoczesności. Prawda jest taka, że jego partia jest partią islamską, co oznacza w praktyce zwiększenie wpływu islamistów na życie społeczne i gospodarcze Turcji.
Zwycięstwo AKP oceniane jest jako najlepsze rozwiązanie, żeby nie powiedzieć: mniejsze zło...
- Jest w tym dużo prawdy, ale to niczego nie zmienia w wewnętrznej polityce tureckiej. Tym bardziej że cała rodzina Erdogana ostentacyjnie manifestuje swoje przywiązanie do tradycyjnego islamu. Jego córka w prowokacyjny sposób ubrana w chustę chodzi po terenie akademickiego miasteczka Uniwersytetu Amerykańskiego w Turcji.
Czy uważa Pan, że nie ma szans na poprawę sytuacji tureckich chrześcijan?
- Oczywiście, że nie zanosi się na to. Nadal będą oni obywatelami drugiej kategorii, ofiarami islamskich fanatyków. Ostatnio z ich rąk zginęły trzy osoby - Niemiec i dwóch Turków, których zabito w kwietniu br. w chrześcijańskiej księgarni w Stambule. Chrześcijanie najprawdopodobniej będą nadal dyskryminowani w przyjmowaniu do pracy, ubieganiu się o państwowe stanowiska, dostępie do wykształcenia. W ten sposób tworzona jest w Turcji atmosfera strachu, która będzie zmuszała chrześcijan do opuszczania kraju. Ta polityka jest bardzo skuteczna. Z roku na rok zmniejsza się liczba wyznawców Chrystusa w Turcji. Stanowią oni obecnie jedynie około 0,5 proc. populacji. Islam nigdy nie dążył do ich całkowitej eksterminacji, ale do ich jak największego ograniczenia, tak aby stali się egzotyczną, nieznaczącą mniejszością. Dopiero wtedy będzie można im przyznać prawo do wyznawania ich religii i kultu, udając przed światem demokratów. Taka jest polityka prowadzona przez tureckie władze.
Tayyip Erdogan dokonał jednak szeregu reform ekonomicznych, co dla wielu obserwatorów w Europie jest oznaką zbliżenia do Unii Europejskiej. Czy są one bez znaczenia?
- Reformy Erdogana mają jeden cel: przypodobanie się UE, by jak najszybciej możliwe było wejście Turcji w jej struktury. Te zmiany są jednak bardzo powierzchowne i nie dotyczą zasadniczej reformy życia społeczno-politycznego, w tym wolności religijnej. Wcale mnie nie dziwi, że niektóre pociągnięcia Erdogana są dobrze przyjęte, gdyż to wszystko, co przyczynia się do gospodarczej prosperity, jest przez światowe lobby kapitałowe oceniane jako pozytywne. Tego lobby nie obchodzą prawa człowieka czy wolności religijne.
Czy sądzi Pan, że przyjęcie Turcji do Unii Europejskiej byłoby czymś niebezpiecznym?
- Wejście Turcji, wielkiego kraju muzułmańskiego, w struktury unijne oznaczałoby koniec Europy dlatego, że Turcja z natury swojej kultury i religii jest antyeuropejska. Tureckie podręczniki szkolne przedstawiają Europę jako kontynent moralnej degradacji i dekadencji, by w ten sposób ukazać wyższość kultury muzułmańskiej i zaszczepić w młodzieży antychrześcijańską, bojową postawę. Trzeba wiedzieć, że granice tureckie są bardzo nieszczelne i z dniem wejścia Turcji do Unii na jej terytorium zaczną przenikać muzułmanie z biednych krajów arabskich podający się za Turków. Oznacza to zalew Europy wyznawcami islamu i jej kulturowy koniec. Odnoszę jednak wrażenie, że są w Europie siły polityczne, które nie zdają sobie sprawy z groźby muzułmańskiej inwazji. Czeka ona u jej bram - dlatego nie można ich otworzyć.
Dziękuję za rozmowę.
Franciszek L. Ćwik, Caen
"Nasz Dziennik" 2007-07-27
Autor: ab