Zagubiony wędrowiec w czasie
Treść
Rzadko kiedy udaje mi się przeczytać w całości nowoczesną książkę na tematy światopoglądowe. Zazwyczaj już pierwsze zdania studzą mój czytelniczy zapał, bo ostrzegają, że autor ma jakąś koncepcję, której nie rozumiem. Odkładam wtedy książkę i wędruję po domu i ogrodzie, zastanawiając się, na czym ta koncepcja polega. A kiedy mam wrażenie, że to odkryłem, okazuje się, że w międzyczasie książka została zakazana przez cenzurę, zjedzona przez psa, położona nie wiadomo gdzie czy w inny sposób wycofana z obiegu.
Otworzyłem niedawno obsypane pochwałami dzieło na temat religii, (...) napisane przez grono wykładowców akademickich, z których część znam osobiście, a wszystkich podziwiam. I znów mnie dosięgło me tragiczne fatum. Ledwo spojrzałem na pierwsze zdanie wstępu, zaczynające się od słów: "Współczesny świat zadaje pytania..." - i musiałem się zatrzymać. Świat zawsze, odkąd istnieje, zadawał pytania. Jedyna różnica między nami a naszymi bardziej ortodoksyjnymi przodkami polega na tym, że oni czasem znajdowali odpowiedzi.
No nic; machnąłem na to ręką i dotarłem do następnego akapitu, który rozpoczynał się tak: "Chrześcijaństwo narodziło się w świecie bardzo odmiennym niż dzisiejszy". Święta prawda; i poczułem, że wstępuje we mnie nadzieja. Tym razem udało mi się wziąć pierwszą przeszkodę; kto wie, może nareszcie zdołam przeczytać całą książkę, jak Pan Bóg przykazał, od początku do końca? Ruszyłem dalej, by się dowiedzieć, na czym, wedle autora, polega najważniejsza różnica między życiem pod władzą rzymskiego cezara a życiem pod władzą angielskiego króla. Następne zdanie brzmiało: "Ówcześni ludzie myśleli, że słońce i gwiazdy obracają się wokół nieruchomej ziemi, zaś..."
W tym momencie z hukiem zatrzasnąłem książkę i cisnąłem ją za okno, sępom i szakalom na pożarcie. Potem zacząłem rwać sobie włosy z głowy, a z piersi wyrwał mi rozpaczliwy lament, który rozniósł się daleko po Wzgórzach Chiltern, hen aż po Tamizę. Odkryłem bowiem, że jestem wygnańcem, zbłąkanym podróżnikiem w czasie; że nie mówię nawet językiem moich bliźnich; że to, co dla mnie oczywiste, wydaje im się paradoksalne, a to, co dla mnie paradoksalne, oni uznają za oczywiste; zaś wieczny frazes, który oni niezmiennie mają na ustach, nie może, całkiem dosłownie, pomieścić mi się w głowie.
Wiele można by wskazać istotnych różnic między światem, w którym pojawiła się Ewangelia, a światem, w którym pojawiły się ataki na Ewangelię ze strony chrześcijańskich teologów. (...) Na przykład, kiedy ówczesny człowiek rankiem budził się i otwierał oczy, wiedział, że jest człowiekiem wolnym albo że jest niewolnikiem. Możliwe, że wiedział to nawet we śnie. (...) Następnie wstawał, ubierał się i wychodził. Mógł rozpoczynać dzień jakimś obrzędem religijnym (...) ale nie miało to nic wspólnego z atmosferą porannej katolickiej Mszy Świętej. Istniały w Rzymie odmienne kulty, ale nie znano odmiennych religii; ściślej biorąc, w ogóle nie było nic, co można by nazwać religią. Ludzie oddawali cześć rozmaitym bóstwom, zależnie od tego, jaki element we wszechświecie najbardziej cenili czy lubili, ale wyznawcy poszczególnych bóstw nie toczyli między sobą sporów o kształt samego wszechświata. (...) Zaś tak czy owak, jedna rzecz jest absolutnie pewna: przeciętny człowiek nie odczuwał żadnej potrzeby ani ochoty, by rozmyślać, czy słońce naprawdę krąży wokół ziemi.
tłumaczenie - Jaga Rydzewska
Gilbert Keith Chesterton - fragment eseju, który ukazał się w "The Illustrated London News" 1.11.1913 (USA).
"Nasz Dziennik" 2005-04-29
Autor: ab