Zaciskając zęby, buduje się charakter
Treść
Rozmowa z Jarosławem Janickim, ultramaratończykiem
Zwykły maraton Panu nie wystarcza?
- Oczywiście, że wystarcza, często startuję na klasycznym dystansie 42 kilometrów 195 metrów. 100 kilometrów nie można biegać zbyt często. Fachowcy od metodyki treningu sportowego oceniają, że na maksymalnych obrotach, dając z siebie wszystko - raz do roku lub nawet raz na dwa lata. W innym wypadku łatwo zaszkodzić organizmowi, to tak ogromne wyzwanie i obciążenie. Odpowiadając zatem na pana pytanie, w zwykłych - jak pan to ujął - maratonach pojawiam się często, w ten sposób budując bazę, z której później czerpię na dystansach ultra.
Skąd wziął się pomysł biegania dystansów, które są niebotyczne, szalone, poza zasięgiem ogromnej większości zawodników?
- Przeszedłem tradycyjną drogę. W latach juniorskich startowałem na klasycznych dystansach stadionowych, potem zacząłem uprawiać biegi uliczne, maratony. Zawsze osiągałem na nich mniejsze lub większe sukcesy. Na początku lat 90. w Polsce pojawiły się ultramaratony. Szybko zdobyły rozgłos i popularność, wielu ludzi zapragnęło się z nimi zmierzyć. Nastała moda, pozytywna, dobra moda na rywalizację z samym sobą, własnymi słabościami, konkurencjami, które zwykłemu śmiertelnikowi faktycznie wydają się niebotyczne. Gdy tylko usłyszałem, że są organizowane biegi na 100 km, wiedziałem, że w nich wystąpię. Już pierwsza próba, w 1993 roku w Kaliszu, zakończyła się wielkim sukcesem i potem wszystko samo się potoczyło (śmiech).
Ile przebiegł Pan ultramaratonów?
- Ukończyłem 21 biegów na 100 kilometrów.
Który z nich był najważniejszy, sprawił Panu najwięcej satysfakcji?
- Mam w kolekcji trzy złote medale mistrzostw Europy i cztery srebrne mistrzostw świata - i to są największe sukcesy. Zresztą zdecydowaną większość startów na dystansie 100 km, kończyłem na podium. Chciałbym jednak napomknąć jeszcze o innej imprezie, szczególnej w świecie ekstremalnych maratonów. Mam na myśli Comrades Marathon, organizowany w RPA ekstremalny bieg na szalenie trudnej, 90-kilometrowej trasie. To najbardziej popularna impreza tego typu w świecie, rokrocznie gromadząca około 20 tysięcy zawodników z każdego niemal zakątka globu. Udało mi się ją raz wygrać, dwukrotnie byłem drugi, raz trzeci. Jej wyjątkowość polega na niezwykle wyczerpujących warunkach pogodowych, ukształtowaniu trasy, z licznymi, ogromnymi podbiegami i zbiegami. Trzeba pokonać 45 wzniesień i 1800 metrów przewyższenia. Na asfaltowej trasie nie ma co liczyć na cień drzew, deszcz nie pada, temperatura osiąga prawie 30 stopni. Jednego roku biegnie się z Durbanu do Pietermaritzburga, w kolejnym w kierunku odwrotnym. Rywalizacja jest transmitowana przez telewizję, triumfatorzy stają się prawdziwymi bohaterami. Organizatorzy wprowadzili limit czasowy, meta jest zamykana po dwunastu godzinach od startu. Zdarza się, że komuś zabraknie sekund, by ją minąć, ale regulamin jest surowo przestrzegany.
Ile osób w Polsce uprawia ultramaratony?
- Dokładnej, a nawet w przybliżeniu, liczby nie znam, bo ta ciągle się zmienia. Na początku zyskały sporą popularność, na mistrzostwach kraju pojawiało się kilkuset uczestników. Później przyszły czasy posuchy, mistrzostwa zostały nawet zawieszone. Teraz na nowo się odbywają, jednak bez tego rozpędu charakterystycznego dla końcówki lat 90. i początku nowego wieku.
Jak przygotowuje się Pan do startu na dystansie 100 kilometrów?
- Niezmiennie od lat, tak samo. Odkąd pamiętam, preferowałem trening dłuższy, nie zaś specjalnie szybki. Może dlatego zacząłem wybierać starty, w których nie liczyła się aż tak bardzo prędkość, a wytrzymałość. Zresztą nie mam jakiejś specjalnej tajemnicy czy recepty, po prostu dbam o siebie, prowadzę sportowy, higieniczny tryb życia. Staram się codziennie pokonywać 30-kilometrową trasę, w stabilnym, dość spokojnym tempie. I tyle.
Bieganie ultramaratonów jest większym wyzwaniem dla ciała czy głowy, psychiki?
- Wrócę może na moment do pana wcześniejszego pytania. Trening stricte maratoński, pod klasyczny dystans, jest z pewnością bardziej skomplikowany i złożony. Dochodzi doń więcej różnych elementów, na które trzeba zwrócić uwagę, jakichś szczegółów, niuansów, bez których nie sposób myśleć o sukcesie. Niemniej do maratonu może się przygotować niemal każdy. Oczywiście pierwszy z brzegu człowiek z ulicy, o ile wcześniej nie trenował, nie ma żadnych szans, ale jeśli dobrze się prowadzi, odpowiednio przygotuje, jest w stanie osiągnąć metę. Może nie w rewelacyjnym czasie, lecz bez większych komplikacji. Co więcej, już w czasie treningów może mniej więcej ocenić, jaki uzyska wynik, a żeby było ciekawiej, jeśli poczuje się lepiej, może podyktować wyższe tempo i metę osiągnąć szybciej, niż sam się spodziewał. Na dystansie ultra tak się nie da. Pewnie, jesteśmy w stanie określić swoje oczekiwania z perspektywy wykonanego treningu, ale i tak przyjdzie taki moment, że wszystko przestanie mieć znaczenie. Około 70., 80. kilometra najlepsze nawet przygotowania odchodzą na plan dalszy, a na pierwszy wysuwają się kwestie mentalne, psychiczne. Każdy z zawodników zaczyna przechodzić kryzys, niebotyczny w porównaniu z problemami na trasie maratonu. To tak zwana biała ściana. Na maratonie kłopoty pojawiają się w granicach 33.-35. kilometra, gdy do mety zostaje ich kilka, góra dziesięć. Człowiek jest wtedy w stanie powiedzieć sobie: "No dobra, pokonałeś już tyle, zostało niewiele, dasz radę". Gdy kryzys dopada ultramaratończyka, przed nim jest jeszcze 20, często nawet 30 kilometrów. I to jest prawdziwa sztuka nie odpaść, nie poddać się.
Co pomaga?
- Godziny i kilometry pokonane podczas treningu, adaptacja zdobywana dzień po dniu. Mówiąc o tych kilometrach, mam na myśli przede wszystkim chwile, gdy człowiek źle się czuje, jest zmęczony, ma wielką ochotę zrobić sobie przerwę, wrócić do domu i odpocząć. To właśnie wtedy buduje się charakter, bo trzeba zacisnąć zęby i wykonać założony plan. To - proszę mi wierzyć - pomaga, gdy przychodzi kryzys, nogi zdają się odmawiać posłuszeństwa, a w głowie pojawiają się myśli typu: "Chyba nie dam rady". Człowiek jest w stanie dokonywać rzeczy nadzwyczajnych, ma niesamowitą siłę woli, z której często nie zdaje sobie nawet do końca sprawy. Sporty ekstremalne, takie choćby jak ultramaratony, pomagają to pojąć. Mówiłem dużo o odpowiednim treningu, przygotowaniu, bo to kwestie niezwykle ważne. Podstawowe, bo bez nich nie sposób myśleć o realizowaniu swych ambitnych planów. Obok nich na równi postawiłbym jednak determinację i upór. Taki pozytywny, który pozwala pokonywać granice. Gdy człowiek, wczoraj nawet słaby, pracuje i robi swoje z ogromnym zaangażowaniem i zdeterminowaniem, szybko przekonuje się, że to, co niemożliwe, staje się możliwe. Tak jest z maratonami, tak jest z ultramaratonami. Jeśli ktoś bardzo, ale to bardzo chce się z nimi zmierzyć, zrobi to. I nieważne, czy metę osiągnie po ośmiu czy dwunastu godzinach. Przebiegnięcie jej linii będzie wystarczającym powodem do satysfakcji i zwycięstwem.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-06-15
Autor: jc