Z wiarą po zwycięstwa
Treść
Rozmowa z Tomaszem Adamkiem, mistrzem świata w boksie zawodowym
Kończy Pan rok w poczuciu dobrze wykonanego zadania...
- Zgadza się. To był nie tylko najważniejszy, ale i najlepszy rok w mojej dotychczasowej karierze. Najpierw dostałem szansę walki o mistrzostwo świata potężnej organizacji, jaką jest WBC, wygrałem ją, a potem udało mi się obronić tytuł. O niczym więcej nawet nie myślałem, nie marzyłem. Zrealizowałem wszystkie sportowe cele, jestem szczęśliwy. Mam też nadzieję, że to nie koniec, że na tym nie poprzestanę. W przyszłym roku czekają mnie kolejne wyzwania i chcę im podołać.
Od marzeń do ich realizacji - to musi dawać ogromną radość i satysfakcję?
- Każdy sportowiec, nie tylko bokser, marzy o sukcesach, o dojściu na szczyt, o spełnieniu swych pragnień. Dla mnie celem zawsze było mistrzostwo świata, teraz udało się go osiągnąć. Moja radość jest tym większa, że jako pierwszemu w Polsce udało mi się wywalczyć pas WBC, jednej z najbardziej liczących się organizacji w bokserskim świecie. Naprawdę czuję się spełniony, ale i głodny kolejnych zwycięstw.
Droga do sukcesów, mistrzostwa łatwa jednak nie jest, wręcz przeciwnie - zwykle jest pod górę i to bardzo stromą.
- Podam prosty przykład - uprawiam boks od siedemnastu lat, od sześciu jestem zawodowcem. Przez ten cały czas konsekwentnie dążyłem do celu, jakim była walka o tytuł. W końcu dostałem szansę, wykorzystałem ją. Brzmi to pięknie, ale te lata pracy łączyły się z ogromnym wysiłkiem, wyrzeczeniami, ofiarami. Mógłbym godzinami opowiadać, ile mnie, a pewnie i moich bliskich, to kosztowało, ile razy musiałem wyjeżdżać na zgrupowania, ile stoczyłem sparingów, ile tysięcy kilometrów przebiegłem. Ale nie było innej drogi. Tylko ciężką pracą można dojść do sukcesów.
Co pomogło osiągnąć cel?
- Samym tylko talentem, bez którego trudno marzyć o sukcesach, nie da się zajść daleko. Trzeba mocno pracować, ale i to nie wystarczy. Niezbędna jest jeszcze wiara, która nie tylko pomaga w życiu, ale i czyni cuda. Moja recepta na sukces jest prosta - to modlitwa. I wiem, że gdy proszę Matkę Bożą, żeby dała mi siły, Ona mi je daje.
Przed pierwszą walką o tytuł mistrza świata złamałem nos. Wielu pewnie by się załamało, ja jednak wyszedłem na ring i wygrałem. Cały czas wierzyłem, że mimo przeciwieństw będzie dobrze. Wiara to podstawa. Gdy jej brakuje, człowiek nie może zrealizować swych marzeń.
Zwykle mówi się, że dla sportowca najtrudniejsza jest obrona zdobytych wcześniej pozycji, sukcesów, tytułów. Pan jest innego zdania.
- I podtrzymuje to. Dla mnie nie ma różnicy, czy walczę po raz pierwszy, czy dziesiąty, wymagania są takie same i tak samo muszę być przygotowany. Tu i tu chcę wygrać. Na każdy pojedynek wychodzę z określonym nastawianiem psychicznym i wiarą, że wszystko dobrze się skończy. To moja psychologia.
Owszem, pierwsza walka o tytuł była szczególna, bo była ogromną szansą. Nie mogłem jednak obawiać się niepowodzenia, porażki, bo bym faktycznie przegrał. Gdzie pojawiają się wątpliwości, trudno o sukces.
Co dalej? Kto będzie następnym przeciwnikiem mistrza świata?
- Ja chciałbym walczyć z Bernardem Hopkinsem, on chciałby walczyć ze mną. Na razie trwają rozmowy menedżerów, zobaczymy, co przyniosą. Jeśli dojdziemy do porozumienia, pojedynek odbędzie się w Stanach Zjednoczonych. Jeśli nie, to jest realna szansa, że kolejną walkę stoczę w Polsce. Przeciwnikiem zapewne nie byłby wówczas zawodnik pokroju Hopkinsa, ale na pewno ktoś z czołowej piętnastki rankingu WBC. Tak czy inaczej pod koniec lutego albo na początku marca kibice ponownie zobaczą mnie w ringu.
Święta Bożego Narodzenia spędzi Pan w domu...
- Tak jak zawsze. Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby mogło być inaczej. W tym szczególnym czasie muszę być z najbliższymi, w rodzinnym gronie. Cieszę się, że tak jest.
Jak wygląda Wigilia u państwa Adamków?
- Zapewne jak w każdej polskiej rodzinie. Jesteśmy katolikami, ważna jest dla nas tradycja i jej poszanowanie, dlatego na stole pojawią się potrawy jak najbardziej tradycyjne. Odwiedzimy rodziców, niedaleko nas mieszka moja mama, w każdym domu coś zjemy, podzielimy się opłatkiem. Wieczorem całą rodziną pójdziemy na Pasterkę, a w kolejnych dniach nie omieszkamy odwiedzić bliskich nam osób z kolędą. Byłem kiedyś ministrantem, śpiewałem kolędy w kościele, zamiłowanie zostało do dziś.
Pamiętam, jak byłem dzieckiem, lubiłem wpatrywać się w żłóbek, w którym leży maleńki Jezus. Teraz patrzę, jak spoglądają na Niego moje dzieci, jak przeżywają Jego narodzenie. Staram się robić wszystko, by z tych świąt jak najwięcej zaczerpnęły.
Czego zatem życzyć na święta i nowy rok?
- Zdrowia, szczęścia i pogody ducha. A w sporcie - realizacji nowych wyzwań.
Życzę zatem tego i dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2005-12-21
Autor: ab