Z tych książek się nie wyrasta
Treść
Zastanawiam się, dlaczego polscy współcześni pisarze, zwłaszcza ci będący na topie, raz po raz obsypywani rozmaitymi nagrodami, nie piszą dla małolatów takich powieści, z których - mimo upływu lat - się nie wyrasta i ciągle się do nich wraca. Tak jak my, dorośli, chętnie wracamy do książek naszego dzieciństwa, jak choćby do "Małego księcia" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego czy do "Tajemniczego ogrodu" Frances Hodgson Burnett. Oczywiście okazją do tych powrotów są najczęściej adaptacje teatralne tych powieści, które oglądamy z naszymi pociechami.
Nierzadko jesteśmy nie mniej niż nasze dzieci zaangażowani emocjonalnie w to, co dzieje się na scenie. Zatem należałoby się zastanowić, w czym tkwi tajemnica owego nieustannego powodzenia książek napisanych przez autorów żyjących przecież w zupełnie innej epoce, jakże odległej od współczesności zarówno pod względem rozmaitych nowinek technicznych i zdobyczy obecnej cywilizacji, jak i pod względem obyczajowym, a nawet mentalnościowym. Niełatwo jest trafić do dzisiejszej dziecięcej, zwłaszcza tej już nastoletniej widowni, mającej na wyciągnięcie ręki wirtualny świat płyt DVD i gier komputerowych, którymi sama może sterować. Współczesna cywilizacja techniczna wręcz zarzuciła tę przestrzeń najrozmaitszymi "atrakcjami", wśród których wyrastają nasze dzieci, zdobywając nawyki i kształtując swe gusta, wydawałoby się dalekie przecież od wspomnianej literatury, która w takim zestawieniu zdaje się anachroniczna i nieprzystająca do dzisiejszego stylu życia. Tymczasem jest inaczej, wystarczy spojrzeć na widownię podczas trwania spektaklu. Ta dziecięca i młodzieńcza publiczność jest zafascynowana i współuczestniczy emocjonalnie w perturbacjach bohaterów książkowych przeniesionych na sceny teatralne.
Tak właśnie jest w przypadku premiery musicalu "Tajemniczy ogród" według angielskiej pisarki Frances Hodgson Burnett żyjącej na przełomie XIX i XX wieku. Myślę, że tajemnica nieustającego powodzenia tego typu książek u odbiorców dziecięcych i młodzieżowych, a nawet dorosłych, zawiera się w bardzo prostej rzeczy, a mianowicie w jasno wyłożonym systemie wartości promującym dobro, szlachetność i miłość. Tutaj granica między dobrem i złem jest poprowadzona wyraźnie, bez żadnych skrętów na boki. W przeciwieństwie do współczesnej literatury przesiąkniętej klimatem relatywizmu. Tak zresztą jak cała otaczająca nas dziś kultura i sztuka, której głównym grzechem jest przekreślenie godności człowieka, uprzedmiotowienie jego sfery duchowej i umiejscowienie go w świecie antywartości, które ma uznawać za wartość. Presja obowiązującej dziś poprawności politycznej ogarnia wszystkie sfery kultury. W tej sytuacji relacje między bohaterami utworów muszą być zafałszowane. Naturalną zaś potrzebą człowieka jest dążenie do poznania prawdy. Dlatego tak chętnie powracamy do bajkowego świata "Tajemniczego ogrodu", bo odpowiada on na naszą tęsknotę.
Oto do położonego na wrzosowiskach domu Misselthwaite, należącego do angielskiego arystokraty Archibalda Cravena, przyjeżdża dwunastoletnia Mary Lenox. Craven jest wujkiem dziewczynki i postanowił zaopiekować się nią po śmierci jej rodziców. Ale dom jest nadzwyczaj ponury, przepełniony powagą i smutkiem po tragicznej śmierci żony Cravena. I choć od tamtego czasu minęło już dziesięć lat, Archibald Craven nie opuszcza swego gabinetu, rozpamiętując śmierć żony. Mary jest z natury dziewczynką odważną i ciekawską. Musi sprawdzić, skąd dochodzą nocne jęki i krzyki. W ten sposób poznaje pierwszą z tajemnic domu, czyli swego chorego kuzyna. Chłopiec nie chodzi, leży w łóżku od śmierci matki. Mary także koniecznie musi się dowiedzieć, co jest za bramą tajemniczego ogrodu, który należał do jej nieżyjącej cioci i do którego nie wolno wchodzić. To właśnie druga, najważniejsza tajemnica. Wejście do ogrodu jest symbolem przemiany życia całego domu. Przyjazd Mary ożywił go, przyniósł radość i pogodę ducha jego mieszkańcom. Przywrócił sens życia Archibaldowi Cravenowi, a jego syna postawił na nogi.
Cóż takiego zrobiła Mary? Nic wielkiego, przelała na mieszkańców Misselthwaite swoją wiarę w to, że przyjaźń oraz miłość do ludzi i świata przyrody to najważniejsze rzeczy. I, jak widać, wiara czyni cuda. Dom ożył, słychać w nim śmiech domowników. Ludzie sobie wzajemnie pomagają, a gil z radością wyśpiewuje swoje trele. Tajemniczy ogród znów tętni życiem, róże pną się ku słońcu, a drzewa wypuszczają listki.
To uwrażliwienie na drugiego człowieka, na piękno przyrody danej przecież człowiekowi z miłością jako przedmiot podziwu i kontemplacji, wspaniale kształtuje osobowość młodego widza i kieruje go w stronę duchowego wymiaru ludzkiego bytowania. To najważniejsze dobro płynące z powieści Burnett, a zatem i ze spektaklu zrealizowanego na podstawie tego tekstu.
Cezary Domagała w swojej adaptacji pragnął zawrzeć prawie wszystkie wątki powieści, a nawet dopisał scenę przedstawiającą panią Medlock (charakterystyczna i zabawna Katarzyna Kozak) z duchami. Dopisał też piosenki do dobrej muzyki Tomasza Bajerskiego. Szkoda tylko, że większość scen muzycznych dochodzi do widowni w brzmieniu silnie przesterowanym. Materiału jest bardzo dużo, akcja dzieje się w kilku miejscach, sceny są dość krótkie i raz po raz trzeba zmieniać dekoracje. Te jeżdżące i hałasujące dekoracje mogą denerwować, ale można to potraktować jako element inscenizacji. Aktorsko spektakl jest dość wyrównany, wybija się postać Mary w wykonaniu Kamili Boruty oraz świetna kreacja służącej Marty, granej przez Agnieszkę "Fajkę" Fajlhauer. Ruchliwego Dicka gra Konrad Marszałek, jego przeciwieństwem jest chory, a potem ozdrowiały Colin Daniela Zawadzkiego, Benem jest Mieczysław Morański, a Archibalda Cravena gra, niestety dość jednostajnie, Robert Kowalski.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Tajemniczy ogród" wg Frances Hodgson Burnett, adapt., reż. i teksty piosenek Cezary Domagała, muz. Tomasz Bajerski, scen. Bożena Pędziwiatr, chor. Tomasz Tworkowski. Teatr Rampa, Warszawa.
"Nasz Dziennik" 2007-06-06
Autor: wa