Z optymizmem w przyszłość
Treść
Rozmowa z Dagmarą Krzyżyńską, triumfatorką Pucharu Europy w skicrossie Za Panią pierwszy sezon w nowej dyscyplinie, jaką jest skicross. Jak wypada ocena? - Optymistycznie. Debiut wypadł dobrze, wygrałam klasyfikację generalną Pucharu Europy, co dało mi mocną motywację do dalszej pracy. Rozpoczynała Pani zapewne starty z określonymi oczekiwaniami, nastawieniami. Czy rzeczywistość je spełniła? - Byłam mniej więcej świadoma, co mnie czeka. Oczywiście zdarzały się sytuacje, już podczas samych zawodów, że konfiguracja trasy, skoki były nieco przerażające i musiałam się psychicznie przełamywać, by je pokonać. Doskonale pamiętam Puchar Świata we francuskim Les Contamines Montjoie, na którym wielkość skoków, najazd, prędkość, z jaką się je pokonywało, przytłoczyły mnie. Upadałam raz za razem, zanim dotarłam do mety. Rozpoczynałam jednak sezon bez wielkich oczekiwań, jeśli chodzi o rezultaty, bardziej zależało mi na poznaniu tajników skicrossu, jego specyfiki i wyjątkowości. Stąd startowałam przede wszystkim w Pucharze Europy, dużo rzadziej w Pucharze Świata. W kolejnym sezonie ma być już inaczej, to PŚ będzie głównym celem. Z drugiej strony skłamałabym, gdybym powiedziała, że osiągnięte rezultaty nie dały mi satysfakcji. Dwa zwycięstwa i dwa drugie miejsca w PE mają swoją wartość. Zatem rozszyfrowała już Pani tajemnice skicrossu? - Na pewno nie jest tak techniczną konkurencją jak slalom czy gigant, w których specjalizowałam się do tej pory. Tam bardziej liczyła się perfekcyjna linia jazdy, czystość skrętu. Tu - charyzma, wola walki, odwaga, zdolność przełamywania siebie, swoich lęków. Do tego trzeba posiąść umiejętność przestrzennego widzenia trasy. Jako że dużo przebywa się w powietrzu, nie da się obejść bez świetnego przygotowania akrobatycznego, gimnastycznego. Startujemy w czwórkę i nie dość że musimy pokonać trudną, pełną przeszkód trasę, to jeszcze cały czas ze sobą rywalizujemy. A na dodatek nie wszyscy zawsze walczą fair. - No tak, kontrowersji jest sporo. Niby międzynarodowa federacja obwarowała konkurencję specjalnymi przepisami, niby nie można się rozpychać i zajeżdżać drogi, ale różnie z tym bywa. Sztuka polega chyba na tym, aby za bardzo przepisów nie nagiąć, to jakoś przejdzie. Nie brakowało też sytuacji, szczególnie wśród mężczyzn, w których już za metą dochodziło do spięć i przepychanek. Specyfika konkurencji polega także na tym, iż upadek, nawet niejeden, wcale nie przekreśla szans na sukces. - I to mi bardzo odpowiada. W narciarstwie alpejskim nie można popełnić błędu, wypadnięcie z trasy oznacza koniec marzeń o dobrym wyniku. Tutaj trzeba do końca wierzyć, bo dopóki ktoś nie minie mety, można go wyprzedzić. Przykład? W pewnych zawodach prowadziłam, gdy nagle podcięła mnie zawodniczka jadąca tuż za mną. Obie upadłyśmy. Gdy się z trudem podniosłam, dostrzegłam, że dwa skoki dalej leżą pozostałe dziewczyny. I nie dość że byłam w stanie je dogonić, to jeszcze tuż przed metą je minęłam. Sporo osób uważa, że właśnie skicross może być przyszłością narciarstwa. Pani w tym przekonaniu się utwierdziła czy przeciwnie? - Utwierdziłam. Sam fakt, że jako młoda dyscyplina został już włączony do programu olimpijskiego i zadebiutuje za dwa lata w Vancouver, jest najlepszą odpowiedzią. Z roku na rok ma coraz więcej fanów, coraz więcej zawodników próbuje w nim swych sił. Wybierając skicross, nieco Pani pewnie ryzykowała, bo pytań i niewiadomych było sporo. Teraz, po pierwszym roku startów, może Pani powiedzieć, że podjęła dobrą decyzję? - Zdecydowanie. Rok temu, z małym kawałkiem, byłam pewna tylko tego, że kończę karierę alpejską. Skicross pojawił się nagle, niespodziewanie także dla mnie. Impulsem była szansa włączenia do programu igrzysk. Gdy tak się stało, postanowiłam spróbować, i jestem z tego zadowolona. Daję sobie czas przynajmniej do najbliższej olimpiady. A zdrowie? Nie da się bowiem ukryć, że skicross jest sportem kontuzjogennym. - Powiem tak: jakoś pierwszy rok przetrwałam, i to dobre określenie. Odczuwam jego trudy po stawie kolanowym, kręgosłupie. Niby jeździmy w specjalnych ochraniaczach, stabilizatorach, ale pewnych sytuacji nie da się po prostu przewidzieć. Z jednej strony, konkurencja widowiskowa i coraz bardziej popularna, dobre wyniki, z drugiej - nie udało się w tym roku z powodu braku sponsora zorganizować mistrzostw Polski. To nie brzmi dobrze. - Był plan, program, miały odbyć się przynajmniej trzy, cztery edycje Pucharu Polski, wśród nich mistrzostwa. Zabrakło jednak sponsorów - to prawda. Może to miało związek z tym, że skicross jest nową dyscypliną, w Polsce jeszcze mało znaną. Nawet jak rozmawiam z osobami z szeroko rozumianej rodziny narciarskiej, nie wiedzą o nim za wiele albo w ogóle nic. Mam nadzieję, że jak pojawią się wyniki i sukcesy, sytuacja się zmieni. Tym bardziej że w kolejnym roku będziecie już walczyć o olimpijskie kwalifikacje. - Zapowiada się bardzo ciekawy sezon. Jego ukoronowaniem mają być mistrzostwa świata w Japonii. Jak tylko dopisze zdrowie, powinno być dobrze. Naprawdę widzę szansę powalczenia o wysokie miejsca na olimpiadzie, zresztą taki stawiam przed sobą cel. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-04-09
Autor: wa