Z lewa na prawo
Treść
Finansiści usiłują obsadzać swoimi ludźmi strategiczne miejsca w aparacie państwowym i najważniejszych spółkach Skarbu Państwa, aby mieć wpływ na podejmowanie kluczowych decyzji. Po Komisji Nadzoru Finansowego wzięli na cel resort finansów. W ostatnich dniach do pracy w Ministerstwie Finansów, w Departamencie Rozwoju Rynku Finansowego, wrócił Przemysław Morysiak, były dyrektor tego departamentu, postać mocno związana z tym, co premier Jarosław Kaczyński określił mianem "układu". Ściągnięty został do resortu finansów z Poznania w 1996 r. przez ludzi Aleksandra Kwaśniewskiego. Jego karierze miał patronować sam Jan Kulczyk. A była to kariera błyskawiczna.
Przemysław Morysiak był doradcą ministra finansów w pierwszej fazie rządów SLD w latach 90., piastował funkcję dyrektora Departamentu Systemu Bankowego i Instytucji Finansowych w rządzie AWS - UW, potem - dyrektora Departamentu Instytucji Finansowych (od listopada 2001 r. do połowy 2002 r., a więc w drugiej fazie rządów postkomunistów). Od lutego 2004 r., gdy obóz Kwaśniewskiego zaczął brać górę nad ekipą Millera, Morysiak otrzymał cały pakiet funkcji związanych ze sferą finansów - m.in. w Radzie Banku Gospodarstwa Krajowego, w Radzie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, w Komisji Nadzoru Bankowego, Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. Został też podsekretarzem stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa.
Co sprawiło, że w rękach jednej osoby znalazły się naraz wszystkie newralgiczne miejsca w aparacie państwowym dotyczące sektora finansowego? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi, podobnie jak pytanie, w jaki sposób Morysiak znalazł się ponownie w resorcie finansów za rządów PiS...
- Komisja śledcza ds. PZU, która ruszyła w styczniu 2005 r., przesłuchiwała Morysiaka w sprawie zaginięcia w resorcie finansów kluczowych dla zbadania afery prywatyzacyjnej dokumentów. Dotyczyły one kondycji finansowej Eureko BV w chwili zakupu PZU oraz charakteru działalności holenderskiego inwestora - mówi Zygmunt Wrzodak, poseł niezrzeszony. Zachodziło podejrzenie, iż Eureko nie przysługiwał status firmy branży ubezpieczeniowej i że nie posiadało kapitałów własnych na zakup akcji PZU. Morysiak, jako dyrektor podległy wiceministrowi Rafałowi Zagórnemu, zastępcy ówczesnego ministra finansów Leszka Balcerowicza, odpowiadał za sporządzenie tej dokumentacji, będącej dowodem w sprawie afery prywatyzacyjnej PZU. - Dokumenty nie odnalazły się do dzisiaj - dodaje. Sprawa została skierowana do prokuratury i włączona do śledztwa dotyczącego prywatyzacji PZU, prowadzonego przez Prokuraturę Apelacyjną w Gdańsku.
W środowiskach finansowych i parlamentarnych panuje przekonanie, że rola Morysiaka w całej sprawie nie jest jasna. Dziś, za rządów PiS, okazuje się, że owe niejasności są doskonałą rekomendacją do powrotu na stanowiska rządowe związane z finansami.
Powrót Morysiaka to przejaw szerszej patologii, która pustoszy organizm Rzeczypospolitej. Rzecz w tym, że aparat państwowy, w którego ręku spoczywa misja regulacji i nadzoru nad rynkiem, jest coraz silniej infiltrowany przez ludzi związanych z rynkiem. - Urzędnicy tacy pełnią w istocie rolę emisariuszy drugiej strony, co ma istotny wpływ na podejmowane przez nich w imieniu państwa decyzje - twierdzi przedstawiciel jednego z banków. W wypadku starszych urzędników dzieje się tak z powodu różnorakich powiązań z przeszłości, nierzadko agenturalnej natury, w wypadku młodych - czynnikiem sprawczym jest nadzieja na przyszłą karierę w instytucjach finansowych na zasadzie "jak będziesz grzeczny, to cię nagrodzimy". Finansiści płacą wielokrotnie lepiej niż państwo, więc trzeba wyjątkowo silnej motywacji propaństwowej, aby się im oprzeć. Efektem tej schizofrenii jest lobbowanie przez urzędników na rzecz interesów rynku zamiast służenia państwu i jego obywatelom. - Potem mamy takie "kwiatki", jak apel pani wiceminister finansów pod adresem Rady Polityki Pieniężnej o podwyższenie stóp procentowych (mimo że minister finansów powinien być zainteresowany niższymi stopami), publiczne wezwania - wbrew stanowisku rządu - do szybkiego wprowadzenia euro (co leży przede wszystkim w interesie banków), sprzyjanie przez nadzór finansowy konsolidacji firm zarządzających Otwartymi Funduszami Emerytalnymi, tolerowanie dziwnych operacji giełdowych kosztem szarej masy inwestorów, zaniedbywanie ochrony konsumentów wobec sektora bankowego i wielkich firm i szereg innych patologicznych poczynań świadczących o głębokim niezrozumieniu własnej roli przez urzędników państwowych - zauważa specjalista w dziedzinie finansów.
Inwazja lobbystów
Przemysław Morysiak, który rozpoczynał karierę w Banku Staropolskim, reprezentuje lobby finansowe, które trzymało Polskę w szachu przez 15 lat III RP i jest odpowiedzialne m.in. za prywatyzację banków, PZU, aferę Orlenu etc. Ale już rosną nowe kadry lobbystów. Wiceministrem finansów jest Katarzyna Zajdel-Kurowska (wcześniej ekonomista Banku Handlowego), której publiczne wypowiedzi świadczą, że najwyraźniej nie potrafi odnaleźć się w nowej roli. Szefem najważniejszej instytucji nadzorczej państwa - Komisji Nadzoru Finansowego - został Stanisław Kluza (były główny ekonomista BGŻ), który zamiast nadzorować, usiłuje wspomagać sektor finansowy. Co więcej - polityka personalna przewodniczącego KNF polega na odsuwaniu fachowców potrafiących wykryć nieprawidłowości w poczynaniach nadzorowanych instytucji (Paweł Pelc, Iwona Duda) i wprowadzaniu zaprzyjaźnionych młodych osób, niedoświadczonych, całkowicie niezdolnych do skutecznego wykonywania zadań (Marcin Gomoła, prawnik bez aplikacji, zastępca przewodniczącego). - Trudno oprzeć się wrażeniu, że te zmiany personalne są robione pod dyktando instytucji finansowych, które chcą same sobie wybierać nadzorców - mówi jeden z byłych pracowników nadzoru finansowego.
Jeśli dodać do tego apetyt lobby finansowego na stanowiska prezesów w strategicznych spółkach Skarbu Państwa, jak PKO BP, a także kłopoty nowego kierownictwa NBP z wymianą starej kadry - spuścizny po Balcerowiczu (prawo zakazuje nowemu prezesowi zmian personalnych na najwyższych stanowiskach przed upływem ich kadencji), to widać wyraźnie, że państwu grozi zawłaszczenie przez rynki, ze szkodą dla zwykłych obywateli.
Skoro urzędnicy zabiegają o interesy banków i korporacji finansowych, to pojawia się pytanie: kto ma zabiegać o interesy obywateli, którzy ich utrzymują, płacąc podatki? Państwo powinno pełnić rolę regulatora i dbać o zachowanie konkurencji na rynku, a nie wspomagać instytucje finansowe, które i bez tego świetnie sobie radzą. Rezygnacja państwa z tej misji spowoduje, że będziemy bez końca powielać patologie III RP.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2007-04-27
Autor: wa