Z jednym promykiem nadziei
Treść
Od rozpaczy do euforii, od przygnębienia do zachwytu - polscy piłkarze zafundowali nam w minionych miesiącach prawdziwą huśtawkę nastrojów. Zawiedli w mistrzostwach Europy, kiepsko zaczęli eliminacje do mundialu, by nagle wspiąć się na wyżyny umiejętności i w porywającym stylu pokonać reprezentację Czech. Jak wypada zatem ocena tegorocznych dokonań podopiecznych Leo Beenhakkera? Niejednoznacznie. I to tylko dlatego, że przytrafił im się niezapomniany pojedynek z Czechami, w którym pokazali się ze znakomitej strony. Gdyby nie ten mecz, ten jeden błysk, cały rok trzeba by uznać za pasmo porażek, mniejszych bądź większych rozczarowań. Liczyliśmy na więcej, szczególnie na boiskach Austrii i Szwajcarii, gdzie toczyła się walka w finałach mistrzostw Europy. Tymczasem było jak było, czyli źle. Powie ktoś - ale przecież nie można robić tragedii, skoro i tak na Euro awansowaliśmy, pierwszy raz w historii. Owszem, tyle że obwieszczanie spektakularnego sukcesu tylko z tego powodu byłoby chyba czymś niewłaściwym i niestosownym, bo przecież kwalifikacja powinna być obowiązkiem każdej reprezentacji, która ma o sobie jako takie mniemanie. Prawdziwy test i odpowiedź na pytanie, na co stać naszą narodową drużynę, miały przynieść dopiero czerwcowe finały. Polacy kompletnie w nich zawiedli, rozegrali jedno w miarę przyzwoite (z Niemcami) i dwa fatalne spotkania, w których zachowali twarz tylko dzięki interwencjom Artura Boruca. Wszyscy pozostali wypadli poniżej oczekiwań, zespół prezentował się jako zlepek grajków, z których żaden (oczywiście poza Borucem i może poza Rogerem) nie zasłużył na ciepłe słowa. Czemu tak było, skoro w eliminacjach nasi potrafili zagrać bardzo dobrze i dobrze, a sam Beenhakker uparcie powtarzał, że nad Wisłą rodzi się mnóstwo futbolowych talentów? Oczekiwaliśmy od trenera konkretnych odpowiedzi, ale te nie padły. Ba, Holender z każdym tygodniem coraz mocniej i agresywniej reagował na pojawiającą się krytykę. Owszem, z jednej strony można go było zrozumieć, bo część opinii publicznej miała i ma tendencje do skrajności, raz wychwalając pod niebiosa, by za chwilę mieszać z błotem, ale tak doświadczony szkoleniowiec powinien być na to odporny. Tymczasem Leo stawał się coraz bardziej nerwowy, a przekleństwa, którymi "ukwiecał" swoje wypowiedzi, były nie na miejscu. Euro zatem wypadło miernie, ale pierwsze symptomy takiego stanu rzeczy były widoczne już podczas poprzedzających je gier kontrolnych. Czy fakt, że nasi nie potrafili strzelać bramek i narzucać swych warunków słabiutkim przeciwnikom, można wytłumaczyć jedynie przemęczeniem ciężkimi treningami? Czy nie powinna dać do myślenia marcowa klęska w potyczce z USA, czy nawet majowa niemoc w starciach z Macedonią i Albanią? Po mistrzostwach Leo nie stracił pracy, jak to miało miejsce w przypadku jego poprzedników powracających na tarczy z dwóch ostatnich mundialów. Holender rozpoczął budowę nowej drużyny, podziękował za współpracę kilku zawodnikom, zaprosił kilku nowych. Nie obyło się bez kontrowersji. Nieustannie pomijani przez selekcjonera Artur Wichniarek i Ireneusz Jeleń zapowiedzieli, że pod jego wodzą w kadrze już nie zagrają. Różnie można oceniać to postanowienie, inna rzecz, iż Wichniarek jesienią w Bundeslidze złapał rewelacyjną formę. Beenhakker zdawał się tego nie dostrzegać, a jeśli były inne przyczyny braku powołań, szkoda, że ich nie wyjaśnił. Do tego doszła afera alkoholowa, która pokazała nowe, nieznane (a może raczej nienagłaśniane) oblicze narodowej drużyny. Selekcjoner wytrwał na swym stanowisku i dostał konkretne zadanie wprowadzenia Polski do finałów mistrzostw świata w RPA. Początek eliminacji był jednak fatalny - wymęczony remis ze Słowenią i szczęśliwa wygrana z San Marino na nowo sprowokowały dyskusję nad potrzebą gruntownej rewolucji, a co za tym idzie - poszukiwania nowego trenera. O przyszłość Beenhakkera piłkarze mieli zagrać w meczach z Czechami oraz Słowacją i... zafundowali skrajną huśtawkę nastrojów. Najpierw w porywającym, nadzwyczajnym stylu odprawili Czechów z niczym, rozgrywając wspaniałe spotkanie, porównywalne wręcz ze wzorcowym starciem przeciw Portugalii. W tym pojedynku niemal każdy element zadziałał optymalnie, nasi zaimponowali pasją i agresją, nie bali się podejmować ryzyka, grali na jeden kontakt, nieszablonowo, nie pozwalali rywalom rozwinąć skrzydeł, trzymając ich z dala od swojej bramki, i kiedy się wydawało, że zespół wszedł na właściwe tory, w katastrofalny, frajerski sposób przegrał ze Słowacją. Nikt nie miał wątpliwości - trzy punkty znacznie zbliżyłyby naszych do mundialu, porażka totalnie skomplikowała sprawę. Wyniki były, jakie były. Na Euro Polacy strzelili jedną bramkę, zdobyli punkt. Odpadli już po fazie grupowej. W swej słabej grupie eliminacyjnej mają szansę wyjazdu do RPA, ale powinni być duży krok dalej. Od lutego rozegrali jeden dobry i jeden znakomity mecz - oba z Czechami (2:0 i 2:1). W piętnastu oficjalnych potyczkach (nie licząc wczorajszej z Irlandią) odnieśli sześć zwycięstw, ponieśli pięć porażek, strzelili tylko piętnaście bramek (w żadnej nie zdobyli więcej niż dwie). Łatwa do obliczenia średnia odsłania niemoc ofensywną, ale nie lepiej było i z tyłu. Zarówno podczas Euro, jak i jesienią polska defensywa nie stanowiła monolitu, Beenhakker próbował różnych ustawień, bez efektu. W zespole nie ma już Macieja Żurawskiego i Jacka Bąka, Jacek Krzynówek powoli kończy reprezentacyjną przygodę. Na formę Euzebiusza Smolarka przekładają się kłopoty w klubie, a przecież wspomniana czwórka była motorem napędowym w eliminacjach do Euro 2008. Następcy? Jesienią Leo wreszcie dał szansę Pawłowi Brożkowi, obwieścił, iż następny rok będzie należał do niego, ale o tym, że napastnik Wisły Kraków jest piłkarzem nietuzinkowym, było wiadomo już od dawna. W lidze błysnął talent Roberta Lewandowskiego, który może stworzyć z Brożkiem duet zdolny rozmontować każdą defensywę. "Wejście" do kadry miał fantastyczne, w debiucie strzelił gola, potem mógł i powinien wyrównać wynik starcia ze Słowakami, ale... nie wymagajmy wszystkiego od razu. Obaj zawodnicy są przyszłością kadry, podobnie jak Radosław Majewski, Rafał Murawski, Grzegorz Wojtkowiak i przede wszystkim Jakub Błaszczykowski, jedyny polski piłkarz, który poradziłby sobie w każdym (no, prawie) klubie europejskim. Gorzej, iż jesienią kompletnie zaginęli gracze, których jeszcze niedawno Holender uparcie promował, czyli Tomasz Zahorski, Michał Pazdan i Adam Kokoszka. Młodych, wielkich talentów, zdolnych przebojem wedrzeć się do narodowej drużyny, jakoś nie widać. Rok był, jaki był, początek następnego i wyjazdowy mecz z Irlandią Północną może zadecydować nie tylko o losach awansu na mistrzostwa świata, ale i przyszłości Beenhakkera. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-11-20
Autor: wa