Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Z dnia na dzień pewniejsi siebie

Treść

Niemcy coraz odważniej mówią o tym, że nareszcie po wielu latach udało się uzyskać polską zgodę na stworzenie w Berlinie centrum wypędzeń. Erika Steinbach już oficjalnie przyznaje, że najprawdopodobniej zadowoli się "widocznym znakiem" i nie będzie tworzyć swojego Centrum przeciwko Wypędzeniom.

"Przełom", "Długo oczekiwana polska zgoda" czy też po prostu "Droga wolna dla pomnika wypędzonych" - to najczęściej pojawiające się tytuły niemieckich gazet, w których komentatorzy nie skrywają zadowolenia po uzyskaniu polskiej zgody na tworzenie "widocznego znaku" w Berlinie.
Stopniowo karty odkrywa także przewodnicząca Związku Wypędzonych Erika Steinbach, która w wypowiedzi dla niemieckiej agencji DPA stwierdziła między innymi, że jest zadowolona z wyniku rozmów Bernda Neumanna z Władysławem Bartoszewskim na temat "Widocznego znaku przeciw ucieczce i wypędzeniu". Najistotniejszym wątkiem wypowiedzi Steinbach jest moment, w którym mówi o swoim udziale w projekcie "Sichtbare Zeichen". Oficjalnie zapowiedziała swoje współdziałanie przy tworzeniu tego rządowego projektu. - Będziemy i chcemy współdziałać, to jest przecież dziecko naszej fundacji, dlatego nie potrzebujemy już własnego centrum - szczerze przyznała.

Co mówiła Erika Steinbach kilkanaście dni temu?
W tym miejscu przypomnijmy część rozmowy, jaką przeprowadziliśmy z Eriką Steinbach kilkanaście dni temu. Otóż wtedy zapewniała: "To my jesteśmy i zostaniemy motorem tego projektu, ale Centrum przeciwko Wypędzeniom i 'Sichtbare Zeichen' to są dwa oddzielne projekty, które pójdą swoimi drogami. Nasza fundacja będzie dalej pracować nad różnymi projektami tak jak obecnie".
Jeżeli porównamy te dwie wypowiedzi Eriki Steinbach, to nasuwa się przypuszczenie, że dopiero po tym, jak rząd Tuska mniej stanowczo zaczął się sprzeciwiać budowie "Sichtbare Zeichen" i nie wykluczył udziału w jego realizacji polskich historyków, szefowa BdV oficjalnie ujawniła swoje zainteresowanie rządowym centrum. Wcześniej twierdziła, że są to dwa oddzielne projekty.
Przytoczmy jeszcze inną naszą rozmowę, tym razem z Dietrichem von der Schulenburgiem, dyrektorem biura prasowego pełnomocnika rządu Angeli Merkel ds. kultury i mediów Bernda Neumanna, który stwierdził między innymi, że przy pracy nad projektem "widocznego znaku" muszą oczywiście uczestniczyć także ofiary, gdyż ten problem przecież ich dotyczy.
Zestawiając te wypowiedzi, nie można uniknąć wrażenia, iż decyzja o udziale Eriki Steinbach w rządowym projekcie "Sichtbare Zeichen" mogła zapaść już dawno. Co prawda politycy SPD najchętniej w ogóle wykluczyliby szefową BdV z dalszych działań nad projektem, ale chadecy nawet nie chcą o tym słyszeć i poczekamy, a być może już niedługo otrzyma ona jakąś funkcję w zarządzie rządowego projektu.
Jak twierdzi niemiecka stacja radiowa Deutsche Welle, Niemcy prawdopodobnie wystąpią wkrótce do wybranych polskich historyków o przystąpienie do rady naukowej, która będzie z naukowego punktu widzenia nadzorowała powstawanie placówki.
Waldemar Maszewski, Hamburg
"Nasz Dziennik" 2008-02-09

Autor: wa