Z albumu esbeka
Treść
Fotografie milicjantów przygotowujących się do akcji, sprzętu używanego do tłumienia demonstracji oraz tłumów manifestujących na ulicach miasta i w zakładach pracy można oglądać na placu św. Idziego w Krakowie. Zostały one wykonane przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.
16 plansz prezentujących niepublikowane dotąd zdjęcia operacyjne Służby Bezpieczeństwa, wykonane przez jej funkcjonariuszy w latach 1982-1983 m.in. w czasie solidarnościowych manifestacji, można oglądać w ramach wystawy "Stan Wojenny w SB-ckim albumie" zorganizowanej na placu św. Idziego w Krakowie. Zdjęcia nie były dotąd prezentowane szerszej publiczności, gdyż zostały one odnalezione stosunkowo niedawno w archiwach krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej. - Spotkaliśmy się tutaj, aby uczcić pamięć wydarzeń sprzed 25 lat, żeby wspominać mroźny, słoneczny poranek 13 grudnia 1981 r., gdy polscy komuniści, polscy milicjanci, polscy żołnierze stanęli przeciwko swoim braciom, żeby odebrać im pragnienie wolności, żeby podeptać ich honor i godność, żeby złamać ich wolę oporu - mówił podczas otwarcia ekspozycji prof. Ryszard Terlecki, dyrektor krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Wspomniał śmiertelne ofiary stanu wojennego oraz tych, którzy choć przeżyli tamten okres, nigdy nie doczekali się podziękowania za to, że stanęli po stronie wolności. - Przez 25 lat nie rozliczyliśmy się z naszą przeszłością. To nie rosyjskie czołgi stanęły na rogatkach miasta, to nie rosyjscy żołnierze grzali tu ręce nad rozpalonymi koksownikami. Nie ustrzegliśmy się pokusy zdrady, nie ustrzegliśmy się nienawiści. Na wiele lat Polska została podzielona pomiędzy "Solidarność" i ZOMO - dodał.
Uczestnicy uroczystości z wielkim zainteresowaniem przyglądali się fotografiom, niektórzy rozpoznawali się pośród manifestujących. Podkreślali, iż przez ćwierć wieku wybaczyli swoim prześladowcom, jednak dopóki żyją, będą pamiętać o tych, którzy zginęli za naszą wolność, ale także i o tych, którzy przyczynili się do śmierci przyjaciół.
Marcin Austyn, Kraków
"Nasz Dziennik" 2006-12-14
Autor: wa