Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wzajemny brak zaufania przyczyną gróźb

Treść

Z dr. Marcinem Kaczmarskim, ekspertem w dziedzinie polityki zagranicznej Rosji z Ośrodka Studiów Wschodnich, rozmawia Anna Wiejak Mamy sytuację, w której z jednej strony amerykańska tarcza antyrakietowa prawdopodobnie jednak nie powstanie w Polsce, z drugiej zaś Rosja grozi rozmieszczeniem na Białorusi kompleksów rakietowych Iskander, ewentualnie - bombowców strategicznych. Jak rozumieć tego typu groźby? - Nie wiązałbym tego ze sprawą polską, ale z relacjami rosyjsko-amerykańskimi. Rosja będzie protestowała przeciwko tej tarczy, niezależnie od tego, gdzie w Europie ona powstanie. W związku z tym z rosyjskiego punktu widzenia jej ewentualne przesunięcie do nowej lokalizacji też jest nie do przyjęcia. Otwarte pozostaje pytanie, na ile zmiana położenia poszczególnych elementów planowanego systemu jest w ogóle realna w sytuacji, kiedy nie ma żadnego przygotowania. Jeżeliby nawet założyć, że takie przesunięcie byłoby możliwe, to z punktu widzenia Rosji nic się nie zmienia. Zatem siłą rzeczy Rosja na wszelkie sposoby kontynuuje to, co robiła przez ostatnie półtora roku w sprawie tarczy, czyli z jednej strony próbuje nakłonić Stany Zjednoczone do dialogu, z drugiej - chce wywołać obawy państw europejskich. Być może Kreml liczy na to, iż sojusznicy europejscy wpłyną na USA w tej sprawie. Czy sojusznicy europejscy mają wolę bądź są w stanie wpłynąć na Stany Zjednoczone? - Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie są w stanie. Poza tym administracja prezydenta George'a W. Busha jest wyraźnie zdeterminowana, żeby zbudować tarczę. Ma ona być jednym z kluczowych osiągnięć, jako że bilans polityki zagranicznej wydaje się dosyć kiepski. Stąd też trudno znaleźć aktorów, którzy byliby w stanie rzeczywiście wpłynąć na zmianę tej polityki. Czy Pana zdaniem może dojść do otwartego konfliktu? - Prawie na pewno nie. Jeśli ta tarcza zostanie rozmieszczona w Europie, to można oczekiwać, że Rosja podejmie jakieś środki, przy czym nie będą to środki doraźne, ale raczej posiadające działanie długofalowe. Obecna sytuacja nie stwarza zagrożenia jakąkolwiek otwartą konfrontacją. Pojawiły się opinie, że jest możliwość wypracowania systemu, w którym Rosja nie musiałaby się obawiać zarówno rozmieszczenia elementów amerykańskiej wyrzutni rakiet przechwytujących, jak i członkostwa Gruzji i Ukrainy w NATO. Czy rzeczywiście to jest realne, biorąc pod uwagę, że NATO posiada zimnowojenną spuściznę i mimo wszystko stanowi pewną przeciwwagę militarną Rosji? - Jeżeliby spojrzeć szerzej na rosyjsko-zachodnie relacje, to problemy są tak naprawdę mniejsze niż brak zaufania, jaki powstał w ciągu ostatnich dwóch lat. To on tak naprawdę stanowi główną przeszkodę w poszukiwaniu jakichkolwiek rozwiązań w dziedzinie bezpieczeństwa. Warto podkreślić, że rozmieszczenie elementów tarczy na chwilę obecną wcale nie zagraża bezpieczeństwu rosyjskiemu. Z kolei środki, które podejmuje Rosja, może i brzmią groźnie, natomiast realnie nie stanowią żadnego zagrożenia. Należy podkreślić, iż między Rosją a krajami europejskimi i Rosją a Stanami Zjednoczonymi panuje na tyle duży brak zaufania, że blokuje możliwości szukania jakiegokolwiek porozumienia, stąd też tak naprawdę oczekiwanie na nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Formalna zmiana władzy w Rosji częściowo została przyjęta pozytywnie, ale częściowo - z racji tego, że stanowi w zasadzie kontynuację poprzedniej - nie przyniosła konkretnych przeobrażeń. Stąd na tym poziomie wzajemnego postrzegania i braku zaufania leży ta pierwsza przyczyna, dla której nowe rozwiązania są tak naprawdę mało prawdopodobne. Skąd ten wzajemny brak zaufania USA i Rosji? - Jest to m.in. wynik wzrostu potencjału rosyjskiego w ciągu ostatnich kilku lat, w dużej mierze napędzanego przez koniunkturę surowcową, do czego państwa zachodnie jeszcze nie dojrzały. Rosja szuka nowej roli, natomiast nie za bardzo ani sama Rosja, ani też państwa zachodnie wiedzą, na czym miałaby ona polegać. Na razie strona rosyjska deklaruje to, czego nie chce, natomiast nie ma żadnego pomysłu na jakiś pozytywny program. Ten brak zaufania jest efektem kończenia się pewnego etapu w tym ładzie pozimnowojennym. Czy Pana zdaniem obecna sytuacja nie stanowi dalszego ciągu zimnowojennych zmagań, tyle że przeniesionych na inne płaszczyzny? - O tyle nie, że ta rywalizacja, którą dzisiaj obserwujemy, jest bardzo delikatna, jeżeliby spojrzeć na nią z perspektywy historii. Jest to raczej okres takiej pauzy strategicznej, gdzie mocarstwa owszem konkurują o wpływy, natomiast w żadnym razie nie jest to konfrontacja. Z tego punktu widzenia nie można zatem mówić nawet o przedłużeniu okresu zimnej wojny. Jest to zdecydowanie nowa jakość. Czy administracja nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych będzie w stanie i będzie miała wolę poprawienia wzajemnych relacji z Rosją? - To już zależy od tego, kto zostanie prezydentem. W przypadku zwycięstwa Johna McCaina raczej należy się spodziewać nie tyle dążenia do konfrontacji, ile twardego podejścia do Rosji. W przypadku Baracka Obamy trudno jest cokolwiek powiedzieć. Warto podkreślić, że będzie to zupełnie nowa ekipa i przez pierwsze sześć, dziesięć miesięcy będzie się dopiero odnajdywała i szykowała pomysły na politykę zagraniczną. Czy Rosja jest równym partnerem Stanów Zjednoczonych? - W relacjach Rosja - Stany Zjednoczone widać coraz większą asymetrię. To już było widoczne w roku 2001 czy w 2002, kiedy Amerykanie wyszli z traktatu o zakazie systemów przeciwrakietowych. Jest to widoczne również teraz, kiedy Amerykanie nie potrzebują tak naprawdę traktatów dwustronnych, regulujących chociażby kwestię kontroli zbrojeń czy rozbrojenia nuklearnego. Należy też pamiętać o potencjale. Potencjał amerykański jest nieporównywalnie większy od potencjału rosyjskiego czy od potencjału chińskiego. Mimo tego, że można mówić o pewnym słabnięciu USA, to cały czas ta różnica między Stanami Zjednoczonymi a każdym następnym konkurencyjnym mocarstwem jest duża i nie zniknie w ciągu, powiedzmy, pięciu najbliższych lat. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-08-08

Autor: ab