Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wystarczy, że zobaczymy gładką taflę wody...

Treść

Rozmowa z Tomaszem Kucharskim, podwójnym złotym medalistą olimpijskim w wioślarstwie

Miał Pan na koncie złote medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, ale najcenniejszego krążka z wyścigu jedynek mistrzostw Polski wciąż Panu brakowało. Teraz wreszcie jest.
- Tak, to prawda i jestem z tego powodu bardzo zadowolony. Na ten sukces pewnie złożyło się sporo różnych czynników; najważniejsze, że byłem w tak wysokiej formie, że mogłem z Robertem rywalizować, a na ostatnich 500 metrach rozstrzygnąć bieg na swoją korzyść. Satysfakcja jest spora, bo faktycznie na ten medal długo czekałem.

Jedynka to oczywiście odskocznia od głównego zajęcia, jakim jest podróżowanie z Robertem Syczem w dwójce podwójnej. Po dość trudnym okresie wszystko zaczyna wreszcie wyglądać tak, jak tego oczekujecie, i to musi cieszyć.
- Bardzo optymistycznie nastawił nas start w Pucharze Świata w Amsterdamie, gdzie zajęliśmy trzecie miejsce. To było potwierdzenie dobrze obranej drogi i słuszności kilku ryzykownych decyzji, jakie w ostatnim czasie podjęliśmy. Pracujemy z nowym trenerem Marianem Hennigiem. Na początku mieliśmy nieco obaw, czy kierunek, jaki obrał, okaże się skuteczny, na szczęście tak jest. Wszyscy mamy nadzieję, że to dopiero początek powrotu na szczyt.

Zmiana trenera faktycznie była pewnym ryzykiem, wszak podjęliście ją na nieco ponad rok przed igrzyskami, a z poprzednim szkoleniowcem - Jerzym Brońcem - nie tylko pracowaliście przez parę ładnych lat, ale i sięgaliście po największe sukcesy.
- Ale to była dobra zmiana, potrzebowaliśmy jej. Trener Hennig przede wszystkim wprowadził większe zindywidualizowanie zajęć, są one nieco inaczej ułożone. Nie jesteśmy już młodzi, ja mam 33 lata, Robert - 34, zatem potrzebujemy trochę więcej odpoczynku i przerw między najmocniejszymi bodźcami treningowymi. To jest jeden z kluczy do sukcesu. Jak widać, nasza forma idzie w górę, ja na mistrzostwach Polski w Poznaniu pobiłem swój rekord życiowy w jedynce, co jest tego świetnym potwierdzeniem. Wydaje mi się, że gdzieś znaleźliśmy tę rezerwę, która nie była dotąd ruszona. Wszystko to pozwala nam łatwiej podchodzić do dużych obciążeń.

Obserwatorzy Waszych treningów podkreślają, że już dawno atmosfera w osadzie nie była tak dobra. Może Pan to potwierdzić?
- Jak najbardziej. W tej chwili stosunki między nami i na linii trener - zawodnicy są bardzo dobre, mamy wreszcie świetny przepływ informacji. W moim przypadku jest to o tyle łatwiejsze, że Marian Hennig jest moim szkoleniowcem już od prawie 20 lat (śmiech). Ale muszę przyznać, że z Robertem pracujemy pełni wiary i optymizmu.

Przed Wami dwa cele: bliższy - mistrzostwa świata, i odleglejszy, a przy tym ważniejszy - olimpiada. Co musicie zrobić, by oba zrealizować w pełni?
- Na razie patrzymy na mistrzostwa. Jeśli uda nam się nie tylko zdobyć kwalifikację, ale i stanąć na podium, będziemy mogli do igrzysk przygotowywać się w spokoju i bez żadnych nerwów. To bardzo ważne. Druga istotna sprawa to dbałość o szczegóły odnowy biologicznej, unikanie urazów, kontuzji.

Co było Waszą siłą, gdy dwukrotnie sięgaliście po olimpijskie złoto?
- Chyba to, że potrafiliśmy wiosłować automatycznie, przykładać siłę w tym samym momencie i przez to płynąć nieco mniejszym kosztem. Doskonale się rozumieliśmy, stanowiliśmy w osadzie niemal jedność. Każdy team, który chce zaistnieć na poważnych zawodach, musi być nie tylko świetnie przygotowany fizycznie, ale i wszystko robić spójnie. Gdy zaczynamy wiosłować inaczej, gdzieś ta siła i prędkość się rozjeżdżają. Kiedy robimy to dokładnie w tym samym momencie, łódź ma bardzo dobry napęd, a przy okazji zachowujemy energię na ostatnie metry i jesteśmy w stanie albo ostro finiszować, albo bronić swojego miejsca.

Ile Wam brakuje, by wrócić do tego stanu?
- Powoli wracamy. Plany treningowe naszego szkoleniowca się sprawdzają, często robimy badania wydolnościowe, dbamy o najdrobniejsze szczegóły, niuanse, takie jak ustawianie nas w łodzi, ustawianie kątów podnóżka, długość wioseł itd. Jeśli będziemy mogli pracować w spokoju, nie przeszkodzą nam kontuzje, przerwy, jestem przekonany, że i na mistrzostwach, i na igrzyskach będziemy mogli walczyć o najwyższe cele.

Pamiętam, jak po sukcesie w Atenach mówiliście, że nie byłoby go, gdyby nie wielka wiara, walka aż do samego końca i pozytywne nastawienie do ciężkiej pracy.
- I oczywiście nic się w tym względzie nie zmieniło. Przecież gdybym w zeszłym roku nie widział szansy wyjazdu na igrzyska, najprawdopodobniej bym już nie walczył o miejsce w osadzie. Nie zdobyłbym pierwszego złotego medalu w jedynkach na mistrzostwach Polski, gdybym uparcie nie wierzył, że wreszcie mi się to uda. Każdy zawodnik, każdy człowiek musi wyznaczyć sobie jakiś cel do zdobycia i uparcie do niego dążyć. Jeśli wierzy w sukces i jest przygotowany na bardzo ciężką pracę i dużo wyrzeczeń, ma szansę swe marzenia zrealizować. Nasze podejście nie zmieniło się od pierwszych wspólnych igrzysk olimpijskich i zmienić się nie może.

Co Was pcha do przodu? Wydawać by się przecież mogło, że po dwóch złotych medalach olimpijskich powinniście już odcinać kupony od sławy i żyć swobodnie i dostatnio. A tu wciąż uprawiacie tę niezwykle ciężką dyscyplinę, harujecie przez większą część roku, jesteście gośćmi w domu...
- To prawda, są takie momenty, zwłaszcza pod koniec sezonu, gdy ta rozłąka z bliskimi daje się mocno we znaki i chcielibyśmy sobie dłużej odpocząć. Myślimy, że byłoby pięknie dać sobie z tym wszystkim spokój. Ale wystarczy kilka dni przerwy i gdy zobaczymy ładną, gładką taflę wody, już mamy ochotę do niej wejść. Ten bakcyl, którego złapaliśmy, będzie w nas chyba już do końca życia. Inna sprawa, że rywalizacja cały czas daje nam ogromną frajdę. Pływanie to nie tylko nasza praca, ale i hobby. Teraz jest jeszcze przyjemniej, gdy poprawiła się atmosfera w osadzie. To wszystko daje nam dodatkowy pęd do pracy. Mimo że czasem jesteśmy po treningach wykończeni, ledwie żyjemy, mamy tę satysfakcję, że pokonaliśmy swoje słabości, nie odpuściliśmy.

A przy okazji macie chyba sposób na radzenie sobie z trudnościami. W trakcie Waszej wspólnej kariery nie brakowało bowiem chwil ciężkich, bolesnych porażek, ale ze wszystkich opresji wychodziliście zwycięsko.
- I to też jest ważne. Chcemy się sprawdzać, udowadniać przede wszystkim sobie, ale i tym niedowiarkom, którzy w nas wątpią, że wciąż jesteśmy w stanie walczyć o najwyższe cele. Za nami kilka bolesnych lekcji, lecz z każdej wyciągaliśmy wnioski. Późniejszy sukces przyjmowaliśmy dzięki temu z podwójną radością.

Jest jeszcze jeden magnes, o którym przypominać nie trzeba - olimpiada w Pekinie.
- To niesamowite wyzwanie. Gdy kończyły się igrzyska w Atenach, jeden z naszych rywali powiedział, że jeśli uda nam się po raz trzeci zdobyć olimpijskie złoto, dokonamy czegoś nieprawdopodobnego. Pomyślałem wtedy, że jeszcze nie zdążyłem nacieszyć się medalem przed chwilą zdobytym, a ktoś już mówi mi o kolejnych igrzyskach. Tymczasem czas płynie bardzo szybko, minęły trzy lata, za rok start w Pekinie. Oczywiście głęboko wierzymy, że tam nie tylko pojedziemy, ale i powalczymy o podium. Najlepiej o najwyższy stopień.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-07-10

Autor: wa

Tagi: tomasz kucharski