Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wystarczy tylko iskra...

Treść

- Ukrainie zagraża społeczny bunt, którego przebieg i konsekwencje trudno przewidzieć - oświadczył w ukraińskiej telewizji ICTV przewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy Wołodymyr Łytwyn. Posunął się on nawet do stwierdzenia, że sytuacja nad Dnieprem przypomina Rosję carską w okresie I wojny światowej, gdy bolszewicy na czele z Leninem prowadzili politykę pod hasłem: "Im gorzej dla Rosji, tym lepiej". Łytwyn nie powiedział co prawda, kto miałby na Ukrainie pełnić rolę bolszewików, ale zasugerował, iż największym zagrożeniem dla jego kraju jest skorumpowana władza na wszystkich szczeblach.

Łytwyn precyzował, że za korupcję i kradzież majątku narodowego nikt z decydentów nie ponosi żadnej odpowiedzialności, a prawo pozostaje tylko na papierze, bo o wszystkim w kraju decyduje "prawo klanowe". - W obecnej sytuacji bardziej o Ukrainę boi się Europa niż władze ukraińskie, które całą energię kierują na zwalczanie konkurentów politycznych i zarabianie na kryzysie - uważa przewodniczący parlamentu.
Jeden z bardziej cenionych ekonomistów Wołodymyr Łanowyj jest zdania, iż gospodarka ukraińska znajduje się teraz w krytycznym stanie. Największy cios zadał jej sektor bankowy, wstrzymując pożyczki dla przedsiębiorstw i rolnictwa. Łanowyj krytykuje nieudolne działania Narodowego Banku Ukrainy (NBU), zwłaszcza doprowadzenie do wzrostu inflacji: w 2008 roku sięgnęła ona 22,3 proc., a w 2007 roku wynosiła "tylko" 16,5 procent. NBU w warunkach kryzysu finansowego na świecie najpierw ograniczył ilość pieniądza w gospodarce, co pogłębiło problemy gospodarki, a potem nagle "dodrukował" hrywnę. Jeśli w pierwszej połowie 2008 roku emisja hrywny wynosiła 27,9 mld, to w drugiej połowie ubiegłego roku było to już 112,3 mld hrywien. Takie kroki NBU spowodowały dewaluację waluty - jej wartość wobec dolara spadła z 5,5 do 10 hrywien.
Nie trzeba było długo czekać, aby klienci banków zaczęli wycofywać w panice oszczędności i skupować dolara. W drugiej połowie 2008 roku z banków ukraińskich wycofano ponad 60 mld hrywien. I wtedy NBU zablokowało wszystkie lokaty bankowe, co rozwścieczyło tych Ukraińców, którzy nie wycofali z banków pieniędzy i bezradnie patrzyli, jak maleje wartość ich oszczędności. Ci ludzie należą teraz do największych krytyków rządu, a zwłaszcza prezydenta, któremu podlega NBU, i mogą się stać potencjalnymi "buntownikami".

Potrzebne reformy
Ostatnią deską ratunku dla Ukrainy w obecnej krytycznej sytuacji wydaje się tylko szybkie reformowanie gospodarki, ale również systemu władzy, który jest teraz nieprzejrzysty i sprzyja konfliktom. Publicysta Serhij Czerniawśkyj na łamach "Ekonomicznej Prawdy" w artykule "Dlaczego nie idą reformy na Ukrainie?" zaczyna od przysłowia ukraińskiego: "Komu wojna - a komu matka najmilsza". Zdaniem autora, obecna sytuacja na Ukrainie daje politykom i oligarchom możliwość ukrycia w tym zamęcie swoich "grzechów i błędów", bo wszelkie problemy można zrzucić na kryzys światowy. Kryzys nawet sprzyja wzrostowi zysków oligarchów, którzy mogą dosyć swobodnie manipulować cenami, kursami walut i obniżać wynagrodzenia robotnikom. Zdaniem publicysty, Ukrainę "niszczy rak nomenklatury". Po odzyskaniu niepodległości na początku lat 90. władzę w kraju zagarnęła postkomunistyczna nomenklatura i byli funkcjonariusze Komsomołu i KGB, chowający się dla niepoznaki za hasłami niepodległościowymi. Naród zaś od samego początku niezależnego bytu państwowego został odsunięty od wpływów na to, kto będzie przy władzy w państwie. - Tak jak za czasów Związku Sowieckiego wszystkimi sprawami zarządzają na Ukrainie wysocy urzędnicy, czyli nomenklatura - zaznacza Czerniawśkyj. Dlatego ukraiński rynek kontrolowany przez nomenklaturę jest taki nieprzejrzysty, za to z niską organizacją i ogromną korupcją. - Patronat urzędników nad biznesem zniszczył wszelką zdrową konkurencję i zrodził oligarchiczny monopol w gospodarce. Prawo nie jest egzekwowane i zależy od woli urzędnika resortu lub władz lokalnych - argumentuje publicysta. - Dzięki temu wzrasta szara strefa, która znowu rozrosła się do 70 proc. całej gospodarki, czyli jak za prezydentury Leonida Kuczmy - dodaje Czerniawśkyj. Jego zdaniem, w tej sytuacji kierowanie przez rząd wielomiliardowej pomocy do przedsiębiorstw jest bezcelowe. - To właśnie nomenklaturowy model władzy zaprowadził Ukrainę w ślepą uliczkę - uważa ukraiński publicysta.
Ukraińcy nie kryją, że obłędem jest wierzyć w to, iż ich kraj to państwo demokratyczne z wolnym rynkiem i że podoła trudnym wyzwaniom. Tylko 29 proc. mieszkańców wierzy, że władze są w stanie podołać kryzysowi polityczno-gospodarczemu kraju, a 71 proc. ma przeciwne zdanie - takie są wyniki ostatnich badań socjologicznych na Ukrainie.
- Reformy w gospodarce, udział w wielkiej światowej polityce, wzrost wykształcenia i nowa humanitarna polityka: ze wszystkich tych złożonych problemów uczyniono imitację - podkreśla dyrektor ukraińskiego Centrum Badań Socjalnych Andrij Jermołajew. Populizm i brak fachowców we wszystkich branżach powoduje upadek państwa ukraińskiego. - W sytuacji powszechnej obojętności elit politycznych, które nie są elitami w ogólnym rozumieniu tego słowa, może dojść do zrywu społecznego, który nie będzie przebiegać tak łagodnie jak "pomarańczowa rewolucja". Taki zryw może doprowadzić do władzy reżim autorytarny na czele z wodzem lub do rozpadu państwa - uważa Jermołajew i podkreśla, że w społeczeństwie ukraińskim coraz częściej słychać wołania o rządy twardej ręki.
Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów
"Nasz Dziennik" 2009-02-18

Autor: wa