Wyścig trwa
Treść
Hillary Clinton i Rudolf Giulliani są najpoważniejszymi kandydatami do fotela prezydenckiego w nadchodzących wyborach w Stanach Zjednoczonych. Wiele wskazuje na to, że zwycięstwo odniesie właśnie ten drugi. Dotychczas górą pozostają demokraci i wygląda na to, że Amerykanom przyjdzie wybierać między "większym a mniejszym złem" - między Clinton a Giullianim. Decydujące znaczenie może mieć kwestia stosunku do wojny w Iraku. Amerykańskie społeczeństwo coraz bardziej domaga się zmiany kierunku prowadzonej przez Biały Dom polityki zagranicznej. Poważne zastrzeżenia ma również do polityki wewnętrznej. U progu wyborów trudno jednak wskazać pewnego zwycięzcę.
W miarę zbliżania się terminu wyborów prezydenckich rośnie popularność obozu Demokratów i to najprawdopodobniej oni zdominują przyszłoroczne wybory prezydenckie w USA, co wcale nie oznacza, że uda im się odnieść zwycięstwo.
Największym poparciem wśród wyborców cieszy się Hillary Clinton. Według sondaży, głosowałoby na nią 44 proc., co oznacza spadek z 51 proc., jakie dawano jej w październiku. Jej najpoważniejszy rywal, Barack Obama z Illinois, cieszy się poparciem zaledwie 25 procent. Pozostali kandydaci otrzymaliby: senator John Edwards z Północnej Karoliny - 14 proc., gubernator Nowego Meksyku Bill Richardon - 4 proc., senator Joe Biden z Delaware - 3 proc., senator Christopher Dodd - 2 proc., reprezentant Ohio Dennis Kucinich - 2 proc. oraz były senator ze stanu Alaska - 1 procent.
Tymczasem w stanie Iowa, gdzie odbędą się pierwsze prawybory otwierające wyścig do nominacji prezydenckich, zdecydowaną przewagę ma Barack Obama, mający poparcie 30 proc. wyborców. Hillary Clinton popiera 26 proc. głosujących. Na trzecim miejscu jest John Edwards z poparciem 22 procent. - Pierwsze primaries odbędą się za kilka miesięcy, więc trudno mówić o wynikach finalnych, jeżeli chodzi o wybory jako takie - ocenia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Maciej Gołubiewski, specjalista ds. Stanów Zjednoczonych z Instytutu Sobieskiego. - Teraz najważniejsze będą nominacje prezydenckie w obu partiach: Demokratycznej i Republikańskiej. Po stronie demokratycznej jest to konkurs między Hillary Clinton a Barakiem Obamą. Wydaje się, że w skali ogólnoamerykańskiej większe poparcie ma Hillary Clinton. W przypadku strony republikańskiej sytuacja jest bardziej zdywersyfikowana, ponieważ jest bardzo wielu kandydatów. Mówi się dużo oczywiście o Rudim Giullianim, który ostatnio ma lekkie kłopoty ze swoim wizerunkiem - już nie jest tym bohaterem, za jakiego się miał w Nowym Jorku. Oprócz niego są także inni interesujący kandydaci - jak gubernator stanu Massachussets, Mitt Romney, który ma dobre wyniki w poszczególnych stanach, niestety ogólna opinia publiczna jest uprzedzona do jego mormonizmu. Poza tym wielu konserwatywnych krytyków uważa, że jest to człowiek, który dosyć szybko zmienił swoje poglądy w sprawach socjalno-konserwatywnych, w tym - aborcji. Sądzą, iż jest człowiekiem, któremu nie można ufać. Mamy Freda Thompsona. Jest to bardzo ciekawa postać, aktor, konserwatysta w stylu Reagana. Opowiada się za prawem do życia i jest przeciwnikiem aborcji, natomiast nie ma zbyt dużego doświadczenia w polityce, oprócz tego, że był senatorem. Są też pomniejsze kandydatury, jak McCain, ale w jego przypadku problemem jest wiek. Wiele osób uważa, że jest troszeczkę za stary. McCain to człowiek, który jest oryginałem, nie jest lubiany przez establishment Partii Republikańskiej, natomiast jeśli chodzi o sprawy moralne, to w Senacie głosował po linii moralno-konserwatywnej. Niestety, z konkursu o nominację wypadł senator Sam Brownback, który był nadzieją konserwatywnych katolików amerykańskich. Od mniej więcej miesiąca nie stara się on już o nominację, ponieważ miał kłopoty finansowe i nie potrafił zebrać wystarczającej ilości pieniędzy - analizuje Gołubiewski.
Clinton przegrywa w debatach
Clinton była krytykowana za wystąpienia w trakcie debat telewizyjnych, zaś jej rywale do miejsca w II turze wzmogli ataki, zarzucając jej, że w kwestii swojego stanowiska w sprawie Iraku i Iranu oraz innych istotnych problemów wyrażała się w sposób co najmniej dwuznaczny. Zgodnie z wynikami sondaży przeprowadzonych przez stację telewizyjną CNN, poparcie, jakim cieszy się małżonka eksprezydenta od zeszłego miesiąca wyraźnie spadło. Mimo tego Hillary Clinton nadal pozostaje jednym z najpoważniejszych kandydatów do najwyższego urzędu w państwie. Ogromną popularnością była pierwsza dama Ameryki cieszy się również wśród amerykańskich finansistów, którzy liczą na to, że jej prezydentura nie przyniesie niekorzystnych dla nich zmian w podatkach. "Uważam, że Hillary będzie dobrym prezydentem. Zatem jeżeli zależy nam na naszym kraju, jak chociażby wszystkim z moich znajomych kapitalistów, będziemy zadowoleni, jeżeli to właśnie ona wygra ten wyścig. Po drugie, jeżeli patrzymy na to, co jest najlepsze z punktu widzenia ekonomii, warto pamiętać, że ona nazywa się Clinton, a nasza gospodarka za rządów Billa Clintona była silna, dynamiczna i produktywna. Poza tym w jej otoczeniu znajdą się ci sami ludzie, którzy doradzali Billowi Clintonowi. Ponadto ona rozumie znaczenie społeczności ludzi biznesu i ani nie podniesie podatków, ani nie uczyni niczego podobnego" - stwierdziła Lynn Forester de Rothschild w wywiadzie dla październikowego "Portfolio magazine". "Miło będzie wiedzieć, że Ameryka jest w rękach kogoś z jej charakterem, doświadczeniem i wizją kierowania krajem" - dodała. W tej sytuacji nie można się zatem dziwić, że senator Clinton nie miała większych trudności ze znalezieniem funduszy na sfinansowanie kampanii wyborczej. - Hillary Clinton jest osobą bliższą establishmentowi Partii Demokratycznej, a ta, jak wiadomo, jest finansowana przez wielu bogatych ludzi, szczególnie z kręgów nowojorskich, z kręgu Hollywood - przypomina Maciej Gołubiewski. - Będąc pierwszą damą, przez wiele lat była mistrzynią zbierania funduszy na kampanię swojego męża i ma kontakty finansowe, których - a przynajmniej nie w takim stopniu - nie posiada Barrack Obama - konstatuje. - W Partii Demokratycznej, szczególnie przez te parę lat, kiedy była w Senacie, a konkretnie w Komisji ds. Wojska [Armed Services committee] Hillary Clinton uplasowała się jako osoba centrowa; opowiadała się za wolnym handlem. To odpowiedzialna demokratka, troszeczkę na lewo w sprawach obyczajowych, ale bardziej zdroworozsądkowa w sprawach ekonomicznych. Natomiast Barrack Obama jest, moim zdaniem, typem bardziej socjalnym, bardziej roszczeniowym, który wie, że o popularność musi zabiegać wśród osób mniej uposażonych. Nie ma też takich kontaktów finansowych. Partia Demokratyczna nie jest partią socjalną, ale liberalną. W USA opcja socjalistyczna jest bardzo słaba i raczej używa się jej demagogicznie, nie zaś programowo. Nie dziwię się zatem, że wpływowa finansjera nie obawia się tak Partii Demokratycznej, jakby się mogło wydawać - uważa ekspert.
Hillary - człowiek bez właściwości
Jednakże wydaje się, że komplementy, jakimi obsypuje kandydatkę demokratów pani Rothschild, pozostają bez pokrycia. Clinton bowiem, i to może stać się przyczyną jej ostatecznej przegranej, nie ma sprecyzowanych poglądów na większość najbardziej nurtujących amerykańskie społeczeństwo problemów.
- Hillary Clinton stara się stworzyć wrażenie, że jest kandydatką centrową w Partii Demokratycznej i w tym sensie ma przewagę nad Obamą - ocenia Maciej Gołubiewski. - Obama jest postrzegany jako osoba bardziej radykalna. W konkursie wewnątrz Partii Demokratycznej większe szanse ma Hillary Clinton, ponieważ cały czas jest w centrum Partii Demokratycznej. Ona cały czas zmienia zdanie. Każdy polityk wie, że ona się oscyluje w stronę centrum, żeby zdobyć nominację. Barack Obama stara się wypłynąć na swej oryginalności. Jest w opozycji wobec amerykańskiej interwencji w Iraku - stwierdza ekspert.
Silny sztab wyborczy złożony z najlepszych specjalistów od PR i marketingu politycznego może okazać się niewystarczający w dojściu do upragnionego stanowiska, jeżeli jej wypowiedzi nie zaczną brzmieć bardziej wiarygodnie i jednoznacznie. Jeżeli natomiast rzeczywiście zrezygnuje z podwyższenia podatków, to rodzi się pytanie, w jaki sposób zamierza zrealizować postulowaną przez siebie reformę szkolnictwa (powszechnie dostępne college) oraz służby zdrowia. W zakres tej ostatniej wchodzi m.in. wprowadzenie uniwersalnej i powszechnej opieki lekarskiej, a zgodnie ze wstępnymi szacunkami będzie ona kosztowała 110 mld USD rocznie.
- Poza tym Hillary Clinton troszeczkę skompromitowała się kilka lat temu proponowanym przez siebie systemem zdrowotnym, który okazał się zbyt skomplikowany - uważa Gołubiewski. - Jest osobą, która była nieco poobijana przez media i opinię publiczną. Rudolf Giulliani natomiast świetnie się wylansował po 11 września - zaznacza.
Rudolf Giulliani jednak w czołówce
Wiele wskazuje na to, że mimo popularności, jaką wciąż cieszy się Hillary Clinton, to właśnie Rudolf Giulliani, chociaż skompromitowany i znany ze swoich proaborcyjnych i prohomoseksualnych poglądów, wygra wyścig o fotel prezydencki. Wprawdzie większość konserwatystów uważa, że Giulliani "zniszczy Partię Republikańską", to właśnie on wydaje się być faworytem. Wyborcy pamiętają jego dokonania jako burmistrza Nowego Jorku, chociaż dostrzegają zmiany, jakie zaszły w stosunku Giullianiego do kwestii bezpieczeństwa publicznego. Również jego stanowisko w sprawie tzw. wojny z terroryzmem może się nie podobać wielu Amerykanom. Podobnie zresztą jak i jego poglądy. Pod wieloma względami może się jednak okazać tym "mniejszym złem". - Możecie się ze mną zbytnio nie zgadzać - oświadczył Giulliani - ale zdecydowanie mniej zgodni będziecie z Hillary Clinton - dodał.
- Giulliani nie afiszuje się tym, że jest katolikiem - podkreśla Maciej Gołubiewski. - Jest człowiekiem, który w sprawach moralno-obyczajowych nie jest osobą idealną dla moralnych konserwatystów, ale nie popełnia błędu Johna Kerry'ego. Kerry będąc światopoglądowym liberałem, bardzo podkreślał fakt bycia katolikiem, co kosztowało go stratę poparcia praktykujących katolików. Giulliani z kolei wśród nich prowadzi. Jest republikaninem. Jest konserwatystą. Nie jest tak bardzo na lewo w sprawach obyczajowych jak Hillary Clinton, przez co reprezentuje najszerszą część elektoratu, który rzeczywiście jest fiskalnie, podatkowo konserwatywny, jak również całkiem nieradykalny, jeżeli chodzi o sprawy obyczajowe - konstatuje ekspert.
Dla republikanów wizja kolejnych czterech lat Clintonów w Białym Domu stanowi koszmar kolosalnych wręcz rozmiarów. Biorąc pod uwagę coraz bardziej realną możliwość takiego scenariusza, wielu republikanów - w szczególności społecznych konserwatystów - zmierzy się z bardzo trudnym wyborem: czy głosować na kandydata, który wprawdzie podziela ich poglądy, ale nie będzie miał większych szans w pojedynku z Clinton, czy na kandydata, który wprawdzie nie jest z ich fakcji, ale będzie trzymał byłą pierwszą damę z daleka od Białego Domu.
Przegrana bitwa, ale czy wojna?
Wprawdzie Hillary Clinton poniosła bolesną porażkę w niedawnej debacie telewizyjnej, jej pozycja nadal jednak pozostaje silna. Nie musi to bynajmniej zapowiadać zwycięstwa. Pani Clinton może bowiem okazać się wymarzoną kandydatką dla republikanów, ponieważ jak tak dalej pójdzie, a na to liczą jej przeciwnicy, w drugiej turze wyborów nietrudno będzie z nią wygrać.
- Wydaje mi się możliwe, że kiedy Clinton spotka się w bezpośrednim starciu z Giullianim, to wygra ten ostatni - ocenia Maciej Gołubiewski. - Przez te ostatnie parę lat Clinton dryfowała troszeczkę na prawo. Jest zmęczona wizerunkiem radykałki, ale nie jest to zmiana, która zmyli jej niezwykle duży negatywny elektorat - uważa ekspert.
Swoją drogą, stawianie na Clinton i Obamę jest ze strony Demokratów zagrywką trochę hazardową. Społeczeństwo amerykańskie bowiem, przede wszystkim na skutek wciąż trwającego zaangażowania militarnego w Iraku, stało się bardziej konserwatywne niż dotychczas. Wybór między kobietą - Clinton i "kolorowym" - Obamą, może zatem zakończyć się przekazaniem fotela prezydenckiego Giullianiemu.
- Obama na pewno nie wygrałby z Giullianim. W zasadzie wśród kandydatów Partii Demokratycznej nie ma osoby, która miałaby szansę pokonać Giullianiego w ostatecznej rozgrywce - ocenia Maciej Gołubiewski.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2007-11-22
Autor: wa