Wykonałem swój plan
Treść
Rozmowa z Markiem Twardowskim, kajakarzem Sparty Augustów
Wywalczył Pan w tym roku pięć medali najpoważniejszych imprez: mistrzostw świata i Europy, ale nie było wśród nich tego z najcenniejszego kruszcu. Radość miesza się zatem z niedosytem?
- Nie, absolutnie. Wykonałem bowiem plan, jaki sobie założyłem przed sezonem. Co więcej, byłem nawet lekko zaskoczony sukcesami na mistrzostwach Europy, bo szczyt formy szykowałem na Duisburg i mistrzostwa świata. Na tej imprezie chciałem walczyć o podium w jedynce i złoto w czwórce. Tak też się stało - złoto co prawda minimalnie przegraliśmy, ale nikt z nas nie robił tragedii ze srebra.
Który z tych krążków dał Panu najwięcej satysfakcji?
- Oczywiście te z Duisburga. Trudno mi jednak powiedzieć, który ma większe znaczenie. Oba zostały wywalczone po wielkiej walce, w konkurencjach olimpijskich, najbardziej prestiżowych. Srebro jest cenniejsze niż brąz, ale znowuż sięgnąć po sukces w jedynce było jednak tym razem ciężej. Dość powiedzieć, że z ubiegłorocznych medalistów w tej konkurencji w Duisburgu na podium nie stanął nikt - oprócz mnie. Jedynka ma też swoje prawa - człowiek jest sam, sam musi sobie radzić ze stresem, słabościami.
Ostatnie lata są dla Pana niezwykle udane, bogate w sukcesy. Gdzie tkwi klucz do takiego stanu rzeczy?
- Z jednej strony to kwestia talentu, bez którego trudno myśleć o sukcesach, z drugiej ciężkiej pracy. Bez niej nie da się osiągnąć nic. Ale równie ważni są ludzie, którzy pomagają w osiąganiu dobrych wyników. Ja mam wspaniałego trenera, Andrzeja Siemiona, pracujemy razem już od dwunastu lat i z każdym rokiem się rozwijamy, idziemy do przodu. Trener dba, by zawsze w zajęciach pojawiało się coś nowego, bodźce, dzięki którym można wyzwolić ukryte dotąd rezerwy. Czasami ryzykujemy, ale to popłaca.
O ile jest Pan lepszym zawodnikiem niż choćby rok temu?
- O ile lepszym - nie wiem. To raczej pytanie do trenera. Na pewno jednak nie czuję się gorszym. Niby rok temu byłem mistrzem świata w jedynce, teraz mam brązowy medal, ale to o niczym nie świadczy. Mogę natomiast powiedzieć, że jestem innym zawodnikiem. Rok starszym, bogatszym w doświadczenia odgrywające swoją rolę. W sporcie nigdy nie można dojść do wniosku, że osiągnęło się taki poziom, iż niczego już nie trzeba poprawiać. Świat bowiem pędzi do przodu, rozwija się i jeżeli w pewnym momencie zostaniemy - przegramy. Dlatego co rok muszę doskonalić technikę wiosłowania, wytrzymałość czy siłę. Razem z trenerem próbujemy różnych sposobów, niekiedy decydujemy się na dość ryzykowne kroki. Ale to jest droga do sukcesów; przyznaję - niełatwa. Przy okazji sport dlatego jest tak piękny, że nigdy niczego nie można w nim być pewnym do końca. Stąd emocje, wzruszenia.
Jakie zatem cechy decydują o mistrzostwie w kajakarstwie?
- Mocny charakter. Trzeba być osobą walczącą, która nie boi się zmęczyć i rywalizować do samego końca, mającą swoje założenia i cele. Mam nadzieję, że ja taki właśnie jestem. Każdy z tych elementów, o których wspominałem wcześniej, musi być niezwykle spójny. Żadnego nie można sobie odpuścić. Technika to klucz absolutny. Ale i siła, bo trzeba przecież mocno ruszyć, co czasami odgrywa decydującą rolę. My nieraz rywalizujemy o ułamki sekund. Nie można też zapominać o tym, że i kajak ma swoją masę. Do tego dochodzą dynamika - musimy bowiem wiosłować bardzo szybko, i wytrzymałość - by dopłynąć do mety w dobrym tempie. Jest jeszcze i głowa. Można być doskonale przygotowanym, ale nie wytrzymać presji i przegrać swoją szansę jeszcze przed startem. Stres wykończył niejednego wspaniałego zawodnika. W kajakarstwie nie walczy się tylko mięśniami, cały czas trzeba myśleć, podejmować błyskawiczne decyzje. Ta dyscyplina nie polega na tym, że ruszamy i pędzimy do mety z całych sił. Czasami musimy na moment zwolnić.
Nie ukrywam - to niezwykle trudny kawałek chleba. Praktycznie nie mamy wolnego, najczęściej trenujemy po siedem dni w tygodniu, i to z takimi obciążeniami, że po wszystkim jesteśmy wyczerpani. Ale nie narzekamy, bo taką drogę życia obraliśmy i ten sport kochamy. Sukcesy, medale poważnych imprez pozwalają nam zapomnieć o wyrzeczeniach i są najlepszym motorem napędowym. Dzięki nim dostrzegamy sens naszej pracy.
Za rok igrzyska - szansa na najważniejszy medal.
- To prawda i przez ten czas będziemy myśleć, co zrobić, by go zdobyć. Oczywiście nic nie obiecam, bo nigdy przed zawodami żadnych deklaracji nie składam. Mogę tylko powiedzieć, że dam z siebie wszystko. Tak jak robię do tej pory. A co w Pekinie się wydarzy, nie sposób przewidzieć. W sporcie, jak w życiu, wszystko jest możliwe.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-08-21
Autor: wa