Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wygrana bitwa, przegrana wojna

Treść

Premier odtajnił, prokuratura upubliczniła, a sztab wyborczy Włodzimierza Cimoszewicza odtrąbił zwycięstwo nad "komisją do spraw zwalczania tego kandydata". Trzy oświadczenia ministerialne z okresu styczeń - kwiecień 2002 r. w praktyce zupełnie dezawuują wersję Anny Jaruckiej o podmianie oświadczeń. Nic jednak nie wyjaśniają w kwestii fałszywych zeznań marszałka Sejmu, a raczej każą postawić kolejne pytania. Pomyłki Cimoszewicza mnożą się bowiem jak grzyby po deszczu.
Marszałek Sejmu długo utrzymywał, że złożył tylko jedno oświadczenie ministerialne za 2001 r. Są jednak dwa (trzecie to dokument wymagany na początek pełnienia funkcji ministra), a mimo to fakt ten, jego zdaniem, "wcale nie podważa jego słów". Co zawierają dokumenty, których upublicznienie, według Cimoszewicza i jego rzecznika Tomasza Nałęcza, wyjaśni całą sytuację i powinno zakończyć dyskusję na temat: czy kandydat kłamał, czy nie?
Pierwsze ministerialne oświadczenie nosi datę 22 stycznia 2002 r. Powinno więc ono być w treści mniej więcej tożsame z tym, które wpłynęło do Kancelarii Sejmu ponad trzy miesiące wcześniej. Oczywiście poza tymi składnikami majątku, które uległy zmianie. W tym oświadczeniu nie ma zapisu o akcjach PKN Orlen - i słusznie, bo 22 stycznia Cimoszewicz już ich nie posiadał. Nie ma jednak również 10 proc. akcji spółki BMC, w której radzie nadzorczej jeszcze wówczas zasiadał (to potwierdza w oświadczeniu). Akcje te są wpisane w oświadczeniu poselskim z października 2001 r. Pojawiają się one także w oświadczeniu ministerialnym z... 2 kwietnia 2002 r., które powinno dotyczyć majątku ministra w 2001 r. - kolejna "pomyłka"? W tym dokumencie nie ma też akcji PKN Orlen, mimo że Cimoszewicz posiadał je 31 grudnia 2001 r., więc miał obowiązek je wpisać. Jest jednak jeszcze jedno oświadczenie, które - jak poselskie całoroczne - nosi datę 20 kwietnia i nie zawiera już akcji BMC, które sprzedał. Nie wiadomo jednak, po co ówczesny szef MSZ składał kolejny dokument.
- Chciałbym wierzyć, że to upublicznienie zakończy całą sprawę, ale jeśli okaże się, że brakuje jakiegoś przecinka, to pewnie będzie kolejna faza - powiedział rano Cimoszewicz.
Problem w tym, że nie o przecinek chodzi, ale o wiarygodność osoby uważającej uczciwość za swoją główną cechę, a także wymagającej perfekcjonizmu i nieskazitelności od innych. Od "pomyłek" w dokumentach Cimoszewicza jednak aż się roi.
Zdaniem Nałęcza, treść oświadczeń ministerialnych ostatecznie pogrąża Annę Jarucką i jej wersję wydarzeń o zamianie oświadczeń. - Przecież nie mogła 20 kwietnia, a tę datę nosi to oczywiście sfałszowane upoważnienie, podmienić oświadczenia, które tego dnia zostało wprawdzie napisane przez Cimoszewicza, ale złożone w MSZ dopiero 25 kwietnia - argumentuje rzecznik kandydata.
Wygląda na to, że Jarucka nie mogła także podmienić oświadczenia złożonego 2 kwietnia - widnieje bowiem na nim pieczęć Biura Kadr i Szkoleń MSZ z tego samego dnia. To mocno uprawdopodobnia tezę, że upoważnienie przedłożone przez Jarucką komisji śledczej zostało sfałszowane. Nie ma bowiem żadnego racjonalnego uzasadnienia dla stworzenia takiego dokumentu. To może oznaczać też potwierdzenie tezy, o której pisaliśmy już kilkanaście dni temu, że incydent z pojawieniem się byłej asystentki społecznej Cimoszewicza i jej rewelacji to cicha akcja służb PR działających na rzecz jednego ze sztabów wyborczych.
- Działania takie jak szukanie haków to chleb powszedni kampanii np. w USA, wszyscy o tym dobrze wiedzą, ale co innego szukanie, a co innego preparowanie ich - mówi nam były dziennikarz, dziś pracownik jednej z firm PR. - Warto obserwować sytuację na scenie politycznej, aby zobaczyć, kto najbardziej na tym zyskuje - dodaje.
Od chwili ujawnienia rewelacji Jaruckiej w sondażach najwięcej zyskał Donald Tusk, któremu jednak najbardziej opłacałoby się spotkać w drugiej turze nie z Lechem Kaczyńskim, a właśnie z Cimoszewiczem. Ujawnianie kolejnych pomyłek i kłamstw kandydata SLD obniża jego pozycję na korzyść Tuska, ale fiasko "misji Jaruckiej" wzmocni marszałka Sejmu na tyle, że nie przestanie się liczyć w walce o prezydenturę.
Mikołaj Wójcik

Pomylony kandydat
Kiedyś popularny był dowcip o zajączku, który szedł przez las, śpiewając głośno: "pomylone misie". Gdy drogę zastąpiły mu obrażane misie, pytając groźnie, co śpiewał, zajączek szybko zmienił front i na tę samą nutę zaśpiewał: "pomyliło mi się". Nie wiadomo, czy sympatyczne i rezolutne zwierzątko miało na imię Włodzimierz, ale pewnie nie, bo Cimoszewicz ani sympatyczny, ani rezolutny nie jest. Te braki stara się nadrabiać w jego środowisku Tomasz Nałęcz, ale choćby udało mu się oczarować wszystkie dziennikarki w Polsce (a z tego słynie), to nie potrafi racjonalnie uzasadnić niezwykłego natłoku pomyłek i błędów w dokumentach Cimoszewicza. Doktorowi prawa, który swego czasu pouczał dziennikarzy, że nie mają prawa mówić mu, iż złamał prawo, pewne rzeczy nie tylko nie przystoją... Tłumaczenia o popełnieniu błędu na poziomie podstawówki wyglądają wręcz groteskowo.
Ale strzelanie z "armaty Jaruckiej" do gubiącego się w kłamstwach kandydata SLD na pomyłkę ani przypadek już nie wygląda. Sprytnie zaplanowana akcja, rozdmuchana ustami niezastąpionego w takich sytuacjach Romana Giertycha, odnosi swój skutek: Cimoszewicz stracił, Tusk zyskał. A tego pierwszego osmalił jedynie proch z armaty. Wystarczająco, by część niedawnych zwolenników uznała, że chyba nie jest czysty, ale za mało, by zmieść go z areny walki o prezydenturę. Zdaje się, że o to właśnie chodziło.
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 2005-08-24

Autor: ab