Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wycofane wciąż latają

Treść

Piotr Falkowski Moskwa, Saratów


W cywilnych liniach lotniczych lata wciąż 30 zarejestrowanych w Rosji samolotów Tu-154, 50 egzemplarzy Tu-134, 20 sztuk Jaków-40 i 51 Jaków-42. Do tego około 20 różnych wersji samolotów fabryki Antonowa, głównie Anów-24. I jeszcze długo będą latać. Wprawdzie głównie na małych lokalnych liniach, ale na wiele lotnisk latają tylko takie małe firmy, dysponujące kilkoma sztukami przestarzałych konstrukcji.
Europejczykowi trudno sobie w ogóle wyobrazić rozmiary terytorium Rosji. Największy z 83 podmiotów federacji, Republika Sacha, to 3 mln km kwadratowych. Milion przekraczają jeszcze Kraj Krasnojarski (2,4 mln km kw.) i obwód tiumeński (1,5 mln km kw.) - dla porównania cała Unia Europejska to 4,3 miliona. Stolica Sachy, Jakuck, liczący ćwierć miliona mieszkańców, położony jest na wiecznej zmarzlinie z dala od innych osiedli ludzkich. Nie dochodzi tu kolej ani droga. Na rzece Lenie o szerokości prawie 3 km nie ma mostu. Poza transportem rzecznym do podróży po okolicznych miastach nadają się tylko samoloty. Akurat do dużego Jakucka dociera kilka linii lotniczych dysponujących zachodnimi samolotami. Ale setki małych lotnisk obsługujących osiedla Syberii, Dalekiego Wschodu i Północy najczęściej mają tylko połączenie do głównego ośrodka regionu, wykonywane przez linię lotniczą posiadającą zaledwie kilka egzemplarzy starych jaków czy anów. Mieszkańców nie byłoby stać zresztą na bilet, gdyby ktoś chciał zainwestować w nowocześniejsze odpowiedniki tych maszyn.
Trzeba przyznać, że lotniczy transport pasażerski jest dość dobrze zorganizowany. W każdym biurze podróży, hotelu czy na dworcu można bez problemu zarezerwować miejsce na dowolny lot w ogromnej sieci połączeń nie tylko Rosji, ale i wielu państw WNP. Oczywiście także w internecie. Ceny biletów bywają wysokie, ale pociągi na długich trasach także nie są tanie, a do tego nie każdy może sobie pozwolić na tydzień w podróży. Więc Rosjanie latają samolotami. Największe linie państwowe Aerofłot i Rossija oraz prywatne S7 i Transaero (należące do rodziny gen. Tatiany Anodiny) posiadają nowoczesną flotę opartą na boeingach i airbusach. Duże lotniska niczym nie różnią się od zachodnich. Co innego poza najbardziej popularnymi kierunkami. Na przykład Saratów ma lotnisko należące do tej samej firmy co linie lotnicze Sarawia. A więc latają tam samoloty tylko tego przewoźnika. A jego flota to 8 sztuk samolotów Jak-42. Dworzec lotniczy jest oczywiście bardzo mały, całe zaplecze gastronomiczno-handlowe stanowi jeden automat z napojami. Ale, jak się wydaje, wykonuje wszystkie zadania pasażerskiego terminalu. Kontrola bezpieczeństwa jest tak samo wnikliwa jak w Warszawie, a co się dzieje z samolotami, trudno stwierdzić. Lot do Moskwy na szczęście przebiegł spokojnie. Wszystko odbywa się tak jak na trasach europejskich. Tylko komunikaty są wyłącznie w języku rosyjskim. Proszę stewardesę po angielsku o przetłumaczenie. Niestety, nie rozumie, dopiero się uczy. Za to pasażerowie są karmieni znacznie lepiej niż w liniach europejskich na trasie analogicznej długości. Trudno jednak, lecąc, zapomnieć, że kilka miesięcy wcześniej, 7 września 2011 roku, taki sam odrzutowiec rozbił się podczas startu z Jarosławia. Zginęła tamtejsza drużyna hokejowa z towarzyszącą ekipą. Z 45 osób na pokładzie przeżyła jedna. Przyczyny pozostają niejasne, poza tym, że MAK jak zwykle stwierdził błąd załogi.

Płackartny wagon
Więc może lepiej jednak pojechać pociągiem? Rosyjska państwowa RŻD to prawdziwe państwo w państwie. Zatrudnia ponad milion kolejarzy z własną policją, wojskiem i specsłużbą. Państwo, w którym zachodzą niewidoczne dla zwykłych pasażerów procesy. Coraz więcej części molocha staje się de facto prywatne. Nawet pociąg z Warszawy do Moskwy należy tak naprawdę do firmy świadczącej usługi na rzecz RŻD: Kompanii Przewozowej Moskwa - Smoleńsk. Ta prywatna spółka zabiera ponad połowę dochodów z każdego biletu. Pasażer oczywiście nie musi o tym wiedzieć. Na biletach i wagonach jest tylko logo państwowego molocha. Ten, trzeba przyznać, stara się cokolwiek modernizować. Dworce i pociągi są zasadniczo czyste i bezpieczne. W małych miejscowościach budynek stacji kolejowej i perony są niejednokrotnie najładniejszymi i najbardziej zadbanymi obiektami. Wszędzie widać mundury policjantów. Od zamachów w Domodiedowie zainstalowano tysiące bramek wykrywaczy metalu. Wagony są dość wygodne, nie można narzekać na punktualność. Tylko bilety coraz droższe. Coraz więcej jest w składzie pociągów miejsc w najdroższych przedziałach LUX. Problemem jest brak miejsc. Na niektóre popularne połączenia, na przykład z Moskwy do Soczi, już dwa miesiące przed odjazdem wszystkie miejsca są zarezerwowane.
Mankamentem dla obcokrajowca jest system organizacji przewozów. Rozkład jest niesłychanie skomplikowany. Pociągów jest dużo, ale rzadko jeżdżą codziennie, tylko na przykład w dni parzyste albo co pięć dni. Pasażer musi też orientować się w rodzajach miejsc. Na większości tras dostępne są wyłącznie leżące, dopiero od niedawna pojawiły się wagony z fotelami. Ale leżące leżącemu nierówne. Można spać w wagonie w ogóle niepodzielonym na przedziały, tylko z rzędami miejsc wzdłuż i w poprzek na dwóch poziomach (płackartny). W takim wagonie mieszczą się 54 osoby, wszystkie w jednym pomieszczeniu. Trudno sobie wyobrazić tygodniową podróż w takich warunkach. Ale to doświadczenie stu milionów Rosjan rocznie. Zresztą robi się wiele, żeby czas minął w miarę znośnie. Prowodnik (konduktor) jest w każdym wagonie i naprawdę dba o porządek, łazienka jest dość czysta. Na każdej stacji na peron wybiegają kobiety handlujące jedzeniem i napojami. Jeśli ktoś nie ma do nich zaufania, to może skorzystać z droższego, ale pewniejszego wagonu restauracyjnego.
Oczywiście można też kupić miejsce w czteromiejscowym przedziale (kupe) albo i dwuosobowym (LUX). Na niektórych liniach są przedziały jeszcze wyższej klasy z oddzielnymi łazienkami, można też wynająć cały wagon-salonkę. Są na to chętni. A niektórym zamożnym Rosjanom taki sposób podróżowania przypada do gustu - jest ponad 500 prywatnych wagonów, które właściciel może podłączać do jeżdżących pociągów. Poza tym są oczywiście pociągi rządowe. Na przykład takim przyjechała na spotkanie z rodzinami ofiar katastrofy do Smoleńska z Moskwy Swietłana Miedwiediew 10 października 2010 roku.
Niedostatki kolei, przede wszystkim niewystarczającą liczbę miejsc, próbują uzupełniać przewoźnicy autobusowi. Szczególnie w europejskiej części pomiędzy Moskwą, Sankt Petersburgiem a innymi dużymi miastami kursują autobusy i to często kilku ostro konkurujących linii. Do wyboru jest duży, przestronny autokar i nieco szybszy mikrobus. Linii jest coraz więcej, chociaż długa podróż jest oczywiście mniej wygodna w pociągu, choćby w płackartnym wagonie.

Lista pasażerów do kontroli
Kto chciałby jeździć po Rosji samochodem, może spodziewać się naprawdę wszystkiego. Kierowca nie powinien narzekać na złe oznakowanie, także sieć stacji benzynowych jest dobrze rozwinięta. Ale kategoria drogi nic nie mówi o jej jakości. Na przykład droga federalnego znaczenia M10 "Rossija" z Moskwy do Sankt Petersburga ma 673 kilometry. Wśród nich są odcinki nowoczesnej autostrady (obwodnica Wielkiego Nowgorodu) i takie, gdzie z trudem samochody terenowe przekraczają 20 km/h. To nie są wcale krótkie fragmenty: po 20-30 kilometrów rumowiska kamieni i asfaltu. Skutecznie to zniechęca zwykłych ludzi do jeżdżenia pomiędzy dwoma stolicami na czterech kółkach. Dlatego na "Rossii" spotyka się głównie TIR-y. Ale to jeszcze Europa. Za Uralem na drogach dochodzi jeszcze błoto o głębokości do kilku metrów (sic!), przeprawy po skutych lodem rzekach i podobne atrakcje. W rosyjskiej sieci dróg rzuca się w oczy nadmiar wielopoziomowych skrzyżowań. Obserwowałem jedno, położone w wielkiej puszczy - jakiś sowiecki planista wymyślił je sobie i zbudowano wiadukty, chociaż na obu spotykających się traktach jakikolwiek pojazd pojawia się średnio co pół godziny.
Wszystkie środki transportu łączy jedno. Po czasach sowieckich pozostała zasada, że przemieszczanie się ludzi musi być kontrolowane przez państwo. Stąd żadnego biletu dalekobieżnego: kolejowego, autobusowego czy lotniczego, nie można kupić bez podania danych i dokumentu tożsamości. W kasie należy go mieć ze sobą, w internecie wystarczy wpisanie numeru. Przy wsiadaniu oczywiście trzeba okazać ten sam dokument. Od kontroli nie jest wolny także transport drogowy. Wzdłuż tras przelotowych ulokowano posterunki policji drogowej. Na przykład pomiędzy Smoleńskiem a Moskwą (330 km) jest ich sześć. Zatrzymują pojazdy do wyrywkowych kontroli. Sprawdzanie listy pasażerów autobusów jest niemal rutyną. Samochody z numerami rejestracyjnymi wskazującymi na pochodzenie z odległych obwodów są bardziej narażone na zainteresowanie policjantów DPS - Służby Drogowo-Patrolowej.
Chociaż do Polski docierają głównie informacje o katastrofach i wypadkach, to przecież transport jakoś w Rosji funkcjonuje. Sieci metra i kolei podmiejskich możemy Moskwie pozazdrościć. Tam, gdzie to możliwe, przestarzałe, niedostosowane do potrzeb ludzi państwowe systemy komunikacyjne szybko wypiera prywatna inicjatywa. Najlepiej widoczne jest to na postojach podmiejskich mikrobusów - marszrutek. Czasami trudno zorientować się w kierunkach i trasach, ale można liczyć na życzliwość gościnnych z reguły mieszkańców.
Dłuższe podróże po Rosji to tak czy inaczej zawsze niezapomniane przeżycie. Raczej dla lubiących nowe doświadczenia i niespodzianki. Komu przyjdzie udać się nad Wołgę i Ob z konieczności (mam oczywiście na myśli służbową delegację, a nie zesłanie), może się zmęczyć i rozczarować. Ale szukający wrażeń wracają zazwyczaj zachwyceni. Z drugiej strony opinie o dzikości i niebezpieczeństwach są mocno przesadzone. Jeśli ktoś poszukuje doświadczeń naprawdę ekstremalnych, to polecam lekturę rozkładu jazdy na moskiewskim Dworcu Jarosławskim: są pociągi do Pekinu, do Ułan Bator, do Phenianu. Albo lot antonowem z Anadyru do jakiejś wsi na Czukotce, gdzie radio już odbiera programy z USA. W pobliżu jest jedna z atrakcji turystycznych: skrzyżowanie koła biegunowego północnego z południkiem 180 stopni. Taki anty-Greenwich, tu zwany "geograficznym końcem świata".

Nasz Dziennik Wtorek, 20 marca 2012, Nr 67 (4302)

Autor: au