Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wybory w atmosferze rewolucji

Treść

W atmosferze niemal rewolucyjnej na Białorusi odbyły się wczoraj wybory prezydenckie. Nawet opozycja nie miała wątpliwości, że zwycięzcą zostanie ogłoszony rządzący od 12 lat krajem prezydent Aleksander Łukaszenko. Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła, że wybory prezydenta Białorusi są ważne, gdyż już do południa zagłosowała ponad połowa uprawnionych.

Opozycja zwołała w Mińsku wiec jako protest przeciw "kradzieży głosów". Władze zgromadziły w stolicy oraz poza nią dodatkowe siły, zarówno milicji, jak i wojska.
Opozycyjni kandydaci na prezydenta jeszcze przed rozpoczęciem głosowania wskazywali, że władze łamały reguły wyborcze, m.in. aresztując działaczy opozycji, głównie ze sztabów wyborczych.
Opozycja – przekonana, że wyniki wyborów zostaną sfałszowane – apelowała, by głosować wyłącznie w niedzielę. Według niej, przedterminowe głosowanie dawało największe możliwości fałszerstw wyborczych z powodu braku kontroli nad urnami. Do sztabu Milinkiewicza napływały sygnały o naciskach na uczelniach i w zakładach pracy, by głosować wcześniej.
Oficjalne ośrodki badawcze dawały Łukaszence ok. 80 procent głosów. Natomiast kandydatowi opozycji Aleksandrowi Milinkiewiczowi – 2,2 procent.
Z kolei Niezależny Instytut Badań Społeczno-Ekonomicznych i Politycznych (NISEPI) stwierdził, że poparcie dla Łukaszenki deklarowało w lutym 58,6 proc. wyborców, dla Milinkiewicza – 16,5 proc., dla Kazulina 6,4 proc., a dla Hajdukiewicza – 4,5 procent.
Głosując wczoraj w Mińsku w wyborach prezydenckich na Białorusi, urzędujący szef państwa tłumaczył dziennikarzom, że istnienie dyktatorów w centrum Europy jest niemożliwe. – Tylko głupcy mogą wyciągać takie wnioski – zacytowała słowa Aleksandra Łukaszenki oficjalna białoruska agencja Biełta. Łukaszenko przekonywał też, że praktycznie wszyscy, którzy chcieli przyjechać z zagranicy na wybory, mogli to zrobić. Jego zdaniem, nie wpuszczono jedynie kilku obywateli Gruzji, którzy chcieli zdestabilizować sytuację na Białorusi. Łukaszenko powtórzył, że tylko białoruski naród będzie decydował, kto zostanie prezydentem.
Tymczasem obserwatorzy litewscy, polscy i skandynawscy, których nie wpuszczono na Białoruś, manifestowali wczoraj na granicy litewsko-białoruskiej. Około 80 osób zgromadziło się na przejściu granicznym Medininkai, by wyrazić "solidarność z tymi, którzy na Białorusi chcą wolności“, i zaprotestować przeciwko reżimowi prezydenta Aleksandra Łukaszenki, "który spuszcza żelazną kurtynę między Białorusią a Europą“.
Władze wydaliły także trzech rosyjskich obserwatorów. Zatrzymano ich w Homlu. Według białoruskiej milicji cytowanej przez agencję Interfaks, wyjaśniano, czy zatrzymani "obywatele Rosji znajdują się na liście osób, których obecność na Białorusi jest niepożądana“. Figuruje na niej około 40 tysięcy nazwisk.
Kandydat sił demokratycznych na prezydenta Białorusi Aleksander Milinkiewicz, głosując w Mińsku, wezwał swych zwolenników, by przyszli wieczorem na centralny plac stolicy. – To będzie absolutnie pokojowa manifestacja ludzi z kwiatami, święto wolności – mówił tuż po głosowaniu. – Nie zamierzamy wybierać prezydenta na placu, nie ma takiej tradycji w kraju – zaznaczył jednocześnie. Milinkiewicz zauważył też, że władze utrudniały jego kampanię wyborczą, aresztując niemal wszystkich aktywistów z jego sztabów wyborczych w terenie.
Mimo to szef białoruskiego KGB Sciapan Sucharenka oskarżył opozycję o przygotowywanie siłowego przejęcia władzy. Groził, że próby "zdestabilizowania sytuacji“ zostaną potraktowane jako terroryzm. Państwowa telewizja, powtarzając oskarżenia, że opozycja szykuje krwawy przewrót, wzywała obywateli, by pozostali w domach dla własnego bezpieczeństwa.
BM, PAP

"Nasz Dziennik" 2006-03-20

Autor: ab