Wyboista droga do prawdy
Treść
Co wspólnego ma Ibsen z naszym Augustowem? Owszem, ma. Trwająca już kilka lat walka o budowę obwodnicy Augustowa, mającej niewymierne wprost znaczenie dla mieszkańców miasta, regularnie, codziennie zatruwanych rakotwórczymi spalinami przejeżdżających samochodów - to swoiste kuriozum. Kuriozum, bo w dysputach nad obwodnicą życie żaby, chrząszcza czy roślinki ma zagwarantowane prawa ustawami międzynarodowymi, zaś życie człowieka - nie. Tak więc w zestawieniu człowieka z robakiem przegrywa człowiek. Bo czyjeś interesy, bo grupy nacisku, bo political correctness etc., etc. W dramacie Ibsena "Wróg ludu", który Teatr Telewizji pokaże dziś - też przegrywa człowiek, kiedy próbuje wyjawić prawdę, że uzdrowiskowe wody w miasteczku trują, a nie leczą. Biznes i polityka a moralność to różne światy. Bardzo różne.
W 1882 roku Henryk Ibsen pisał do Hegla: "Wczoraj skończyłem swój nowy dramat. Nosi tytuł 'Wróg ludu' i składa się z pięciu aktów. Wciąż nie mam pewności, czy nazwać go komedią, czy dramatem - nosi wiele cech komedii, za którymi kryje się jednak poważne przesłanie". W spektaklu wyreżyserowanym przez Piotra Trzaskalskiego nic nie wskazuje na to, że autor miał dylemat zaklasyfikowania gatunkowego swojej sztuki. W tej realizacji wszystko jest serio. Począwszy od interpretacji litery tekstu, przez scenografię, po wykonanie aktorskie. I dobrze, ponieważ droga do ostatecznego przesłania spektaklu budowana jest czysto, prosto i czytelnie. Bez częstych dziś tzw. zawijasów ukazujących niby "bogactwo" pomysłowości reżyserskiej, a w gruncie rzeczy nierzadko prowadzących na manowce artystyczne i gmatwających jasność przesłania.
W małym, norweskim miasteczku nadmorskim mającym status uzdrowiska życie mieszkańców płynęło dotąd raczej spokojnie. Kuracjusze przyjeżdżali, korzystali z dobrodziejstw uzdrowiska, wyjeżdżali, przyjeżdżali następni i tak pewnie trwałoby to i trwało, gdyby nie pewien dociekliwy jegomość. Otóż ten jegomość to szanowany przez wszystkich Tomasz Stockmann (Roman Garncarczyk), lekarz nowego zakładu hydropatycznego będącego dumą miasteczka, ale i niemałym źródłem dochodu jego mieszkańców. Pewnego dnia doktor Stockmann odkrywa, iż wody, dla których kuracjusze tu przyjeżdżają, są szkodliwe dla zdrowia, ponieważ zawierają niebezpieczne bakterie, co grozi epidemią. Pochodząca z mokradeł woda trafia do wadliwe zbudowanych wodociągów (ktoś chciał się wzbogacić na oszczędnościowym projekcie), dlatego Stockmann proponuje przebudowę linii wodociągowo-kanalizacyjnej, widząc w tym jedyne wyjście z sytuacji. Ale taka inwestycja to duży wydatek finansowy. I tu zaczyna się prawdziwy dramat.
Rządzący miasteczkiem burmistrz Piotr Stockmann (Krzysztof Globisz), brat doktora, sprzeciwia się projektowi Tomasza. I nie tylko projektowi. Ostro sprzeciwia się też wyjawieniu prawdy i poinformowaniu mieszkańców o czekającej ich epidemii. Zmontowane błyskawicznie lobby złożone z elity miasteczka występuje przeciwko doktorowi, tworząc wśród mieszkańców atmosferę wrogości wobec Tomasza Stockmana, co prowadzi do okrzyknięcia bohatera wrogiem społeczeństwa, wrogiem ludu i napiętnowania także jego żony i dzieci. Powód jest prosty i zawsze taki sam: biznes, pieniądze. Publiczne ujawnienie prawdy wiązałoby się z zamknięciem uzdrowiska, a to z kolei ze stratami grup biznesowych zarabiających na jego funkcjonowaniu. Lekarz pozostaje w rezultacie sam wspierany jedynie przez swoją rodzinę. Mimo wybijanych kamieniami okien, mimo wręczonego mu przez brata natychmiastowego zwolnienia z pracy, mimo wypowiedzenia mieszkania przez właściciela itd., itd. Tomasz Stockmann nie wyjedzie z miasteczka, choć wszyscy tego oczekują. Zamierza pozostać i walczyć.
Roman Garncarczyk buduje postać swego bohatera konsekwentnie i wyraziście, ukazując stan jego ducha i emocji, począwszy od dość naiwnego uwierzenia, iż odkrycie przezeń tak niebezpiecznej sprawy trafi na zrozumienie otoczenia. Potem widzimy na jego twarzy chwilowe załamanie bohatera aż po energiczne podjęcie decyzji o walce o prawdę. Całkowitym przeciwieństwem charakterologicznym i moralnym lekarza jest jego brat Piotr. Krzysztof Globisz wyposaża swego bohatera w cechy urzędnika reprezentującego interesy elity miasteczka. Burmistrz liczy na to, że w najbliższych wyborach będzie miał u tejże elity silne poparcie. Jest politykiem, sentymenty rodzinne nie wchodzą w rachubę. Choć przez chwilę wydawałoby się, że współczuje bratu, ale to tylko gra. Jest zawistny i skorumpowany. Swój dobrotliwy wyraz twarzy Krzysztof Globisz przebija ekspresją gestu i tonacją głosu.
Wszystkie role są dobrze poprowadzone, choć sporo tu tzw. gabinetowych rozmów, które nie stymulują dramaturgii scen. Ale tak napisany jest tekst. Nowe tłumaczenie Anny Marciniakówny nie wprowadziło jakichś zasadniczych zmian w tej kwestii.
Reżyser wprawdzie mógłby w obrazie bardziej zdynamizować dramaturgię, ale wtedy byłoby to inne przedstawienie. Teraz zaś mamy spektakl utrzymany w konwencji wiernej klimatowi tekstu. Tekstu klasycznego (wreszcie!), nieprzerobionego na nachalną współczesność i nieposzatkowanego. Za co chwała reżyserowi. Obraz podporządkowany jest narracji płynącej z dialogów, z którą znakomicie współgra spokojna, "myśląca" praca kamery (to też już wkrótce należeć będzie do rzadkości, coraz częściej dziś oglądamy tzw. latające, rwane obrazy, które widz sam sobie próbuje jakoś "sklejać").
Specjalnego znaczenia dodaje nieco wyciemniony, stricte realistyczny wystrój wnętrz ukazujący nie tylko styl epoki, ale i metaforę dusznej, ponurej rzeczywistości oddanej w pacht mamonie. A te kilka ładnych scen plenerowych, gdzie po ogrodzie przechadza się z dziećmi żona lekarza (dobra, wyważona rola Anny Radwan-Garncarczyk), znakomicie rozjaśnia ekran i wprowadza na chwilę klimat oddechu, spokoju przyrody tętniącej harmonią życia. Ale to tylko podkreśla, że walka o prawdę i droga do niej jest niezwykle wyboista.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Wróg ludu" Henryka Ibsena, reż. Piotr Trzaskalski, scenogr. Wojciech Żogała, kostiumy Ewa Krauze, muz. Wojciech Lemański, zdj. Jeremi Prokopowicz, Teatr Telewizji, emisja poniedziałek, 16 lutego br.
"Nasz Dziennik" 2009-02-16
Autor: wa