Wulgarny, odpychający i kiczowaty tabloid
Treść
Gdyby jakieś dwa miesiące temu ktoś mi powiedział, że Jan Englert zamieni małą scenę Teatru Narodowego na tabloid, i to taki, który ociera się o sceny pornograficzne - nie uwierzyłabym. Teraz wiem, bo widziałam je na własne oczy. A ponadto, krew, agresja i język nienawiści. Mało tego, dyrektor Jan Englert bierze w tym przedsięwzięciu udział jako aktor. Najpierw leży na szpitalnym łóżku, pozostając w śpiączce, potem, niczym król na tron, wolnym krokiem zmierza do toalety w pampersach (to ogromnie zabawna i najlepsza scena spektaklu), aż w końcu pojawia się w silnie błyszczącym od brokatu, różowo-liliowym garniturze i takoż brokatowym, długim, zwisającym kolczykiem w uchu, by po zdjęciu marynarki i odsłonięciu torsu wywinąć kozaka skrzyżowanego z tańcem hiszpańskim. Co za krzepa - chciałoby się powiedzieć. Zwłaszcza że na początku tego tabloidu był przecież umierający.
Tabloid nosi tu nazwę "Fedra", a Jan Englert ma przydomek Tezeusz, zaś jego tabloidowy syn z poprzedniego małżeństwa, Michał Czernecki - Hipolit. Jednak najważniejszą "ksywę" ma Danuta Stenka, jako tytułowa Fedra, czyli tabloidowa żona Tezeusza. Ale to nie mąż budzi jej pożądanie, lecz pasierb Hipolit. Więc leciwa metrykalnie Stenka - macocha, próbuje go zniewolić i czyni to różnymi sposobami, z których żaden nie nadaje się w tym miejscu do opisania. Wszystkie bowiem są wulgarne, ordynarne, wręcz dewiacyjne. Wygląda na to, że Maja Kleczewska obrała jako znak rozpoznawczy swoich przedstawień właśnie takie sceny. Nie ma to nic wspólnego z uczuciem miłości. Wszystko bowiem jest zbrukane, zaprawione brudem, człowiek zaś zdegradowany do roli zwierzęcia podporządkowanego instynktowi kopulacji.
Chyba w większości jej spektakli takie sceny się pojawiają. To jakaś obsesja. Tylko czy teatr, i to Narodowy, ma być "tearapeutycznym" ujściem czyichś dewiacji? Co na to widownia? Nic, siedzi znudzona. Bo cały ten tabloid nie ma żadnej treści, nie ma żadnej ciągłości zdarzeń, nie ma żadnego związku przyczynowo-skutkowego między scenami, a pojawiające się jakieś dziwne typy ani nie wnoszą żadnej myśli, ani nie budują postaci. Nie wiadomo, kto kogo gra, kto kim jest. Dlaczego na przykład opiekunka została tu ucharakteryzowana na transwestytę zalecającego się do Fedry? Dlaczego dwórki przypominają sklonowane postaci upodobnione do Fedry, itd., itd.? Scena zarzucona jest luźnymi obrazkami i każdy może robić, co chce.
Ponadto, ileż można oglądać zastawiony jedzeniem stół, na którym raz po raz jacyś osobnicy uprawiają ordynarną kopulację, tarzając się w sałatkach, kanapkach, wędlinach etc. A potem podchodzi do stołu Fedra i napycha sobie usta tym samym jedzeniem. Przecież niedobrze się robi na sam widok. A więc według Mai Kleczewskiej, człowiek to zwierzę, które tylko zaspokaja dwa instynkty: kopuluje i napycha sobie żołądek jedzeniem. Pewnie zapatrzyła się na niegdysiejszy film "Wielkie żarcie". Zresztą takich "podkradzionych" pomysłów także z innych przedsięwzięć, zwłaszcza funkcjonujących w popkulturze, można tu spotkać więcej. Można, ale po co. Jak długo można oglądać wałęsających się po scenie aktorów bez zadań aktorskich. Cała reżyseria sprowadza się do epatowania widowni obscenami, w których - jak widać - para głównych aktorów: Danuta Stenka i Michał Czernecki czują się "u siebie". Stąd pewnie ta nadgorliwość "naturalistyczna" w ich rolach, aż niemal do zapamiętania się. Czy to właśnie jest aktorstwo? Czy istnieje jakaś granica, poza którą rola przestaje pełnić funkcję artystyczną i staje się czynnością stricte realną, wykonywaną wręcz prywatnie na scenie?
Trudno się dziwić więc, że wybitna aktorka, Halina Łabonarska, w pewnym momencie wstała i wyszła z teatru, uważając, że tego typu działania na scenie Teatru Narodowego przynoszą ujmę i deprecjonują pod każdym względem tak piękny i wyjątkowy zawód, jakim jest aktorstwo. Takie aktorstwo, które wnosi do życia odbiorcy pewne treści, przeżycia estetyczne, które o czymś mówi. Przecież po to istnieje, prawda? A słowo? Jakie jest jego miejsce w tym spektaklu? Żadne. Słowo nie odgrywa tu roli. Dlatego widocznie niektóre kwestie są zwyczajnie wybełkotane jako mało znaczący element towarzyszący obrazkom. No i ta wszechwładna agresja w geście, tonacji głosu, z którego aż bucha nienawiść. Czyżby język nienawiści, którym posługują się media liberalne, stały się wzorcem do naśladowania w teatrze?
Maja Kleczewska zrealizowała "Fedrę" w oparciu o własną adaptację. Do jednego wora wrzuciła tekst Eurypidesa, Seneki oraz współczesnych autorów podnoszących ten znany mit Fedry: szwedzkiego dramaturga Pera Olova Enquista i Węgra Istvana Tasnadiego. Wszystko to wymieszała, największą część biorąc z Tasnadiego i w ten sposób przyrządziła tę niestrawną pod każdym względem miksturę, odbierając autorom to, co było najistotniejsze w ich utworach. Powstał żałosny tabloid pozbawiony jakiejkolwiek dramaturgii, wskazujący, że jego autorka nie ma pojęcia o prowadzeniu aktorów. Od pomysłu do pomysłu, od chwytu do chwytu. I to ma być reżyseria? Jakie powody zadecydowały o tym, by aż tak promować tę reżyserkę, dając jej scenę firmowaną przez Teatr Narodowy. Powstał gniot nikomu do niczego nie potrzebny. Jak myślę - za stratę pieniędzy na ten cel nikt pewnie nie czuje się odpowiedzialny. W razie czego, zawsze można się wymówić eksperymentem. Rzeczywiście, tabloid zamiast teatru to niebywały eksperyment.
I jeszcze jedno: na "moim" spektaklu widziałam młodzież aktorską - studentów Akademii Teatralnej. Ponoć zostali zaproszeni przez swojego pedagoga, Jana Englerta. Czy doprawdy było czym się chwalić? Takie mają być teraz wzorce zawodowe? Widziałam reakcje kilku studentów. Jednej osobie nawet zwróciłam uwagę, ciągle się kręciła i śmiała. Potem zorientowałam się, że był to tzw. nerwowy śmiech. No cóż...
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Fedra" wg Eurypidesa, Seneki, Enquista, Tasnadiego. Układ tekstu i reż. Maja Kleczewska, scen. Katarzyna Borkowska, muz. Adam Falkiewicz, Teatr Narodowy - Scena na Wierzbowej, Warszawa.
"Nasz Dziennik" 2007-01-31
Autor: wa